I wreszcie kończymy.
W tle istnieje jeszcze rachunkowość zarządcza
Omówiliśmy po drodze wszelkie wymagane prawem modele rachunkowości. I chociaż wydaje się to wprowadzaniem jeszcze większego chaosu, wiele przedsiębiorstw z własnej nieprzymuszonej woli wdraża jeszcze jeden typ ewidencji. Mowa o rachunkowości zarządczej, czyli takim modelu ewidencji i raportowania danych, aby na ich podstawie było możliwe podejmowanie decyzji zarządczych. Rachunkowość zarządcza to najczęściej podział wyniku (czyli wszystkich elementów przychodowych i kosztowych) na poszczególne segmenty działalności, produkty, klientów, to również ewidencja danych na poszczególne jednostki organizacyjne oraz w konsekwencji raportowanie i rozliczanie budżetów wszystkich działów.
Są różne ścieżki budowy właściwego modelu rachunkowości
zarządczej, przy czym warto zaznaczyć, że powinien on być indywidualnie
dostosowany do potrzeb każdego przedsiębiorstwa, czyli taki, aby dało się
podejmować istotne i właściwe decyzje gospodarcze. Aby taki system działał
dobrze, między zdarzeniem, ewidencją i raportem nie może być znaczącej
odległości czasowej, decyzje podejmowane na początku marca na bazie wyników za
styczeń są bowiem z góry obarczone istotnym błędem analizy czasów
prehistorycznych w biznesie wymagającym stałych i szybkich zmian. Dlatego
szereg przedsiębiorstw obok istniejących systemów księgowych wprowadza tak
zwane nakładki controllingowe z wyodrębnionymi obiektami controllingowymi,
czyli specjalnie utworzonymi dodatkowymi miejscami ewidencji danych. Dostrzegli
to producenci oprogramowania, którzy albo oferują w standardzie takie nakładki,
albo po prostu tworzą takie systemy ewidencyjne. Często jest tak, że mądry
informatyk wewnątrz firmy jest w stanie tak przekształcić istniejące
oprogramowanie, że żadne drogie zakupy nie są potrzebne. Zresztą inwestycja w
drogie nakładki może się okazać zbyteczna, jeśli przedsiębiorstwo ulega stałym
zmianom organizacyjnym, gdyż wówczas istnieje potrzeba ciągłej modyfikacji
(przecież nie za darmo) istniejącej nakładki.
Wspomniano już wcześniej, że w formach stosujących IFRS
pewne elementy controllingu zostały przetransferowane do sprawozdań
finansowych, czyli powierzone pracy księgowym. Takie przedsiębiorstwo ma w
pewnym stopniu rachunkowość zarządczą już wdrożoną w ramach IFRS.
Podsumowanie cyklu
Opisane wcześniej różnice między poszczególnymi modelami rachunkowości mogą sprawić, że Czytelnik będzie miał mętlik w głowie, co jest oczywiście w pełni usprawiedliwione. Dlatego też nie powinien on z tego powodu czuć żadnego dyskomfortu. Podobnie niepewnie czują się zapewne eksperci mający wpływ na kształt prawa rachunkowego, w tym nawet członkowie Rady IFRS. Wyczuwają oni, że zasada „co kraj, to obyczaj” zdecydowanie nie służy wizerunkowi tej dziedziny, i co jakiś czas podejmują próby opanowania chaosu.
Aby uzasadnić różnice między rachunkowością podatkową,
rachunkowością bilansową (wg polskiej ustawy o rachunkowości) oraz
rachunkowością międzynarodową (wg IFRS), tak naprawdę trzeba sięgnąć do
psychologii. Nauka ta kwalifikuje poszczególnych przedstawicieli zbiorowości,
jaką jest ludzkość, do jednego z czterech głównych wyróżniających się typów
osobowości:
- Dyktator choleryk.
- Towarzyski sangwinik.
- Perfekcyjny melancholik.
- Spokojny flegmatyk.
Pierwsze dwa typy to ekstrawertycy, dwa pozostałe to
introwertycy. Ponadto 1. i 2. typ to optymiści o zawyżonej samoocenie, a 3. i
4. to pesymiści o obniżonym poczuciu własnej wartości. Są jednak różnice między
typami 1. i 2. Dyktator to zadaniowiec, który jest nastawiony na realizację
celów i nie kieruje się uczuciami, natomiast sangwinik to promotor i innowator,
człowiek nastawiony przede wszystkim na relacje z ludźmi i uczucia. Melancholik
to z kolei perfekcjonista skupiony na pięknie swoich analiz i niepotrafiący
podejmować decyzji, zaś flegmatyk potrafi podejmować decyzje, jednak dopiero po
głębszych i długotrwałych przemyśleniach[1].
Teraz przechodzimy do clou naszych rozważań — do związku
przedstawionych informacji z typami rachunkowości, a zwłaszcza do sposobu
podawania i zakresu informacji w stosowanej legislacji. Spróbujmy na wyżej
przedstawionym schemacie umieścić typowego niegdyś buchaltera oraz doradcę
podatkowego. Otóż obaj są — niemal bez wyjątku — perfekcyjnymi melancholikami.
Ustawodawca, tworząc ustawy podatkowe, potrzebuje kogoś, kto się na tym zna i
mu je napisze. Taką grupą są wspomniani doradcy. Zatem prawo podatkowe piszą
zwykle perfekcyjni melancholicy. Efekt jest taki, że nie ma tutaj prawie wcale
pola do interpretacji, poziom zaufania ustawodawcy do wykonawców jest bardzo
niski, gdyż uważa on, że wszystkie niuanse powinny zostać przewidziane, a
ścieżki postępowania — odpowiednio rozpisane. Oczywiście jest to wygodna
ścieżka również dla drugiej strony, która szukając właściwych metod
postępowania, natrafia na twarde, konkretne wytyczne.
Na drugim biegunie jest sposób przedstawiania ścieżek
postępowania wg IFRS. Jest to legislacja napisana z myślą o dużych
przedsiębiorstwach przez osoby, które są innowatorami doradzającymi tym firmom
i skupiającymi się głównie na stronie zarządczej oraz realizacji celów
strategicznych. Ten fakt, w połączeniu z typem osobowości ludzi piszących te
przepisy, a widać tu ewidentną nadreprezentację sangwiników, powoduje, że
zdaniem twórców prawa nie trzeba ujmować wszystkiego w sztywne ramy. W IFRS
królują przepisy sugerujące wyceny wg „wartości rynkowych”, przyjęcie
„zasadnych gospodarczo” okresów użytkowania i wiele innych elementów, o których
można powiedzieć, że są nieco „płynne”. Jeżeli odbiorcą tych przepisów jest
księgowy będący typowym melancholikiem, nie da się ukryć, że wydaje mu się, iż panuje
tu chaos. Ten typ osobowości nie lubi bowiem takich „nieostrych” wykładni i
stara się wyszukać coś, co może stanowić pewien punkt zaczepienia. Tacy ludzie
często naśladują postępowanie innych w podobnej materii. Widać to chociażby w
sposobie prezentacji bilansu i rachunku wyników przez polskie spółki notowane
na giełdzie, który jest w miarę jednolity, mimo iż obowiązujące je IFRS nie
wskazują konkretnego ich kształtu, mówią tylko o „ujęciu pozycji istotnych”,
cokolwiek to oznacza[2].
Ten dość jaskrawo przedstawiony „konflikt” stoi od lat na
przeszkodzie w zsynchronizowaniu legislacji, a mamy tutaj zarysowany tylko
problem naszego kraju. Jeśli jednak rozwinęlibyśmy rozważania na przykład o
GAAP, wówczas doszłyby jeszcze różnice między sposobem myślenia typowego
Amerykanina i Europejczyka.
W tej chwili tendencja w zakresie ewentualnego ujednolicenia
zasad jest jednak wyraźna. Na obszarze Unii Europejskiej dąży się
systematycznie do maksymalnego zbliżenia ustawodawstwa krajowego do IFRS. Widać
to po kolejnych zmianach do ustawy o rachunkowości, która na razie — zachowując
pewną autonomię — w „nowych” punktach coraz bardziej zbliża się do rozwiązań
międzynarodowych. Podobnie Amerykanie przyjęli zasadę stopniowego
dostosowywania GAAP do IFRS. A zatem teoretycznego zwycięzcę już mamy. W drugim
przypadku różnic jest mniej, ale w praktyce zmiany są powolne, a głównym
problemem jest już wspomniany inny priorytet ekspertów w USA (ochrona wyniku
finansowego) niż u Europejczyków (ochrona wartości przedsiębiorstwa). Inną
przeszkodą jest fakt, że kompromis wymaga ustępstw, a nie zawsze jest łatwo na
nie iść. W końcu mówimy o ludziach, którzy są wybitnymi ekspertami w swojej dziedzinie,
cieszą się zasłużonym prestiżem i zasadniczo prawie zawsze uważają, że ich
zdanie jest słuszne, i są gotowi go bronić z użyciem wszelkich dostępnych
środków.
Chyba więc jednak jeszcze przez jakiś czas jesteśmy zdani na
istnienie wspomnianego chaosu.