wtorek, 13 listopada 2018

Jesień z Rachunkowością. MSR-y

I obiecany materiał o zasadach europejskich: IFRS - Międzynarodowe Standardy Rachunkowości i Międzynarodowe Standardy Sprawozdawczości Finansowej.


Inne spojrzenie (IFRS)


W naszej rodzimej rzeczywistości bliżej nam do międzynarodowych standardów rachunkowości i międzynarodowych standardów sprawozdawczości finansowej, czyli IFRS. Jest to (jak wcześniej Czytelnik mógł przeczytać) jedna z obowiązujących legislacji w Polsce dotycząca znaczących przedsiębiorstw, jednak o bardzo ograniczonej liczbie. Obowiązuje w zasadzie tylko spółki giełdowe oraz może być stosowana przez spółki córki międzynarodowych koncernów. IFRS są obowiązującym prawem na obszarze Unii Europejskiej i zostały stworzone w zasadzie z podobnych pobudek jak GAAP (ujednolicenie zasad), łatwo jednak znaleźć różnice. Opisano już wcześniej inne „priorytety” w przypadku obu legislacji. Podobnie jak w przypadku rozwiązań amerykańskich, tutaj również mamy w pierwotnej wersji utworzony w 1973 r. Komitet Międzynarodowych Standardów Rachunkowości, a teraz Radę Międzynarodowych Standardów Rachunkowości. Wydaje ona akty w postaci numerowanych Standardów Sprawozdawczości Finansowej.
Przy wyszukiwaniu różnic między IFRS a GAAP najłatwiej wskazać fakt, że dla tych pierwszych metoda LIFO (tak popularna w USA) jest… zabroniona.
IFRS działają oczywiście wg tych samych (opisanych wcześniej) kluczowych zasad rachunkowości, nie sposób jednak nie zauważyć, że w wielu miejscach mówią zupełnie innym językiem i wskazują na zupełnie inne metody postępowania, niż czyni to nasza ustawa o rachunkowości.
Najbardziej widoczny element (i jednocześnie „konik” IFRS) to metody wyceny aktywów trwałych. Po pierwsze, w IFRS króluje wartość godziwa, w ustawie — koszt nabycia. Po drugie, dalsze postępowanie z aktywami trwałymi to wg IFRS amortyzacja, ale przede wszystkim robienie testów na utratę wartości, zgodnie z ustawą zaś aktywa trwałe amortyzujemy.
Skrajne rozwiązania proponują te dwie legislacje w przypadku nabycia innego przedsiębiorstwa przez spółkę. Zgodnie z ustawą jeśli cena transakcji przekracza wartość aktywów netto nabywanej jednostki, powstaje tzw. wartość firmy (czytaj: nazwy), od tej pory ujawniana w bilansie w aktywach jako element wartości niematerialnych i prawnych. Aktywa te (podobnie jak inne trwałe) amortyzujemy. Jeśli jednak cena jest niższa niż wartość aktywów netto kupowanego przedsiębiorstwa, wówczas powstaje tzw. ujemna wartość firmy, ujawniana w pasywach jako rozliczenie międzyokresowe bierne (szczególny rodzaj zobowiązania). Tę wartość również rozliczamy w czasie, odnosząc ją systematycznie do wyniku finansowego (coś w rodzaju rozliczenia skutków transakcji).
Natomiast wg IFRS nie bierzemy do ustalenia skutków transakcji po prostu aktywów netto, lecz musimy od nowa wycenić wszystkie składniki aktywów i zobowiązań. Dopiero później w pierwszym przypadku (cena wyższa niż godziwa wartość aktywów minus godziwa wartość zobowiązań) należy skorygować kapitały własne nabywanego podmiotu (wycenione ceną transakcji) i również powstaje wartość firmy. Warto zauważyć, że standardy są tutaj dokładniejsze niż ustawa i przewidują ścieżki postępowania także w przypadku sukcesywnego przejmowania pakietu kontrolnego. Ale dalej jest ciekawie, gdyż Rada uznała, że przecież wartości firmy (nazwy) nie traci się sukcesywnie przez jakiś czas i bez ważkich przyczyn, w związku z czym zabroniła amortyzacji tych aktywów. Nakazała jednak wykonywać coroczne testy na utratę wartości. A co, jeśli cena nabycia jest niższa? Tu też jest inaczej niż w ustawie. Otóż zdaniem Rady nie ma czegoś takiego jak ujemna wartość firmy. Nie koryguje się kapitałów własnych nabywanego podmiotu i nie powstaje żadne rozliczenie międzyokresowe bierne. Ale przecież transakcję trzeba rozliczyć… No tak, ale z innej strony. W przedsiębiorstwie kupującym wykazuje się tak zwany jednorazowy zysk z okazyjnego nabycia, czyli kupna przedsiębiorstwa poniżej realnej wartości nabytych aktywów i zobowiązań.
Kolejnym „konikiem” IFRS jest ochrona akcjonariuszy mniejszościowych. Powoduje to między innymi konieczność:
  • szeregu ujawnień w informacji dodatkowej do sprawozdania finansowego, między innymi w zakresie zamierzeń przedsiębiorstwa, wynagrodzeń członków zarządu i rady nadzorczej, powiązań z innymi podmiotami, informacji o kluczowych umowach itp.,
  • wyodrębniania kapitału mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
  • wyodrębniania zysków mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
  • wyliczania zysku na jedną akcję.
Ponadto instytucje odpowiedzialne za IFRS uparły się, że nie dopuszczą do publikacji „nieprawdziwych danych” przy transferze zysków lub strat do jednostek zależnych, co wpłynęło na fakt, że najtrudniejsze regulacje oraz najwięcej przepisów i interpretacji dotyczy konieczności sporządzania oraz sposobu prezentacji skonsolidowanych sprawozdań finansowych, czyli takiego ujęcia grupy kapitałowej[1], jakby stanowiła ona jedno przedsiębiorstwo. Ten element regulacji jest przeklinany przez kandydatów na biegłych rewidentów, maklerów oraz wszelkie inne osoby mające przed sobą konieczność zdania egzaminu dotyczącego IFRS oraz konsolidacji sprawozdań finansowych.
Dzieckiem IFRS są też tak rezerwy aktuarialne, czyli ujawniana w bilansie wartość potencjalnych przyszłych zobowiązań pracowniczych z tytułu niewykorzystanego urlopu za dany rok obrotowy, ewentualnych nagród jubileuszowych, odpraw emerytalnych czy nawet pośmiertnych. Uprawniony aktuariusz szacuje tutaj prawdopodobieństwo wystąpienia negatywnych zdarzeń, to znaczy na przykład otrzymania za cztery lata nagrody jubileuszowej przez pana Kowalskiego oraz odprawy emerytalnej dla właśnie przyjętej świeżo po studiach pani Nowak. Robiąc tak, bierze pod uwagę współczynniki rotacji w danych grupach wiekowych. Potem aktuariusz corocznie aktualizuje wartość tej rezerwy, biorąc pod uwagę przewidywane wskaźniki wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwie.
Eufemistycznie mówiąc, niektóre zarządy są „inaczej zadowolone” z istnienia wspomnianej rezerwy, zwłaszcza że próba przewidzenia skutków jej przeszacowania (wpływają na wynik finansowy) jest dla osób nieznających kuchni jej wyliczania z góry skazana na niepowodzenie.
IFRS zdobyły niezbyt dobrą sławę w ostatnich latach ze względu na lansowanie jako wzorcowego sposobu wyceny aktywów trwałych metody DCF[2], której efekty są bardzo uzależnione od przyjętych założeń. Krótko i zwięźle — jeśli spółka przewidywała optymistyczne założenia odnośnie do przyszłych zysków generowanych przez aktywa, wówczas były one wyceniane bardzo wysoko. Szczególne skutki przyniosły na przykład nadmiernie optymistyczne wyceny nieruchomości inwestycyjnych w Hiszpanii. DCF była zalecana przez ekspertów finansowych, czasem nawet jako jedyna metoda (sic!) również do wyceny nabywanych przedsiębiorstw. Skutki takiej polityki były niezbyt korzystne dla inwestorów. Dzisiaj praktycznie powraca się do sprawdzonych metod majątkowych z dodatkowym tylko (uzupełniającym) wsparciem DCF, na przykład na rynku polskim do łask wróciła przede wszystkim metoda skorygowanych aktywów netto (wartość godziwa aktywów minus wartość godziwa zobowiązań, wycenione po badaniu).
W zasadzie w praktyce stosuje się następującą mieszankę metod do ustalenia ceny sugerowanej:
  • 80% — wycena metodą skorygowanych aktywów netto,
  • 20% — wycena metodą DCF.
W tle czai się jeszcze inny „konik” IFRS. Jest on wynikiem istniejącego od lat w niemal każdym przedsiębiorstwie konfliktu między księgowym i kontrolerem finansowym. Wynika on (to znaczy konflikt) z faktu, że niemal w każdym przedsiębiorstwie granice między controllingiem i rachunkowością są wyznaczone w zupełnie nieostry sposób. Nie może jednak być inaczej. Teoretycznie controlling to „myślenie i analizy”, a księgowość to po prostu „ewidencja zdarzeń”. W praktyce obie dziedziny czerpią z tych samych źródeł i przetwarzają te same dane. Punktów styku nie da się uniknąć, chociaż ich liczbę można zmniejszyć, na przykład jasno określając odpowiedzialność za zarządzanie finansami i płynnością, ponieważ do tej dziedziny aspirują oba zawody (obie nauki).
Ale do rzeczy. Co to ma wspólnego z IFRS? Otóż okazuje się, że wiele. Twórcami zasad są członkowie Rady, niemal w komplecie wybitni przedstawiciele zawodu księgowego. Ludzie z trochę innymi cechami osobowości niż typowy buchalter (o czym w podsumowaniu rozdziału), bo inaczej nie doszliby tak wysoko, ale jednak bez dwóch zdań księgowi. Oni też postanowili zakończyć tę wojnę i wszelkie bitwy (odbywające się regularnie niemal w każdym przedsiębiorstwie), wprowadzając istotne elementy controllingu do księgowości poprzez sprawozdania finansowe, na przykład przedstawienie wyników w podziale na segmenty działalności[3]. Coś w rodzaju rozwinięcia myśli: „Co nam tu będą kontrolerzy tworzyć odrębne działy i odrębną naukę, po prostu wprowadzimy ten modny controlling do naszej pracy, i to my, księgowi, się wszystkim zajmiemy”. Tę tendencję (być może słuszną, ale bardzo trudną do realizacji w praktyce) można bez problemu zaobserwować w kolejnych nowych regulacjach. Tego typu myślenie może przynieść sukces tylko i wyłącznie wówczas, jeśli zmieni się profil osobowościowy osób odpowiedzialnych za księgowość (nie tylko rzetelna ewidencja, ale dużo myślenia, analiz i wyciągania wniosków). Takie zjawisko wymiany albo intensywnych szkoleń kadr można już zaobserwować w niektórych spółkach giełdowych w naszym kraju. Zaletą takiego kierunku działania jest skupienie wszystkich spraw finansowych w „jednej ręce”.


[1] Tu rozumianej jako spółka matka oraz wszystkie spółki zależne bezpośrednio bądź pośrednio. Spółki zależne to spółki kontrolowane; oczywiście jedną z przesłanek istnienia kontroli jest posiadanie ponad 50% udziału w kapitale, ale istnieją też inne, które wpływają na występowanie zależności mimo mniejszego zaangażowania w akcje.
[2] DCF (ang. Discounted Cash-Flow) — metoda zdyskontowanych przepływów pieniężnych, polegająca na zderzeniu ze sobą prognozy przyszłych wpływów i wydatków oraz następnie zdeprecjonowaniu z każdym kolejnym rokiem oddalonych w czasie wartości o ustaloną stopę dyskonta jako kosztu udzielonego inwestycji kapitału. Metoda służy między innymi do dochodowej wyceny aktywów trwałych, inwestycji, nieruchomości oraz przedsiębiorstw.
[3] Teoretycznie coś oczywistego i prostego, w praktyce wymaga najpierw określenia istotnych segmentów (co nie jest takie łatwe), później prowadzenia ewidencji przychodów i kosztów (zmiennych) w podziale na te grupy, co często wymaga rozwinięcia systemu informatycznego o nakładki controllingowe, rozliczenia kosztów niezwiązanych bezpośrednio z produktem (stałych) mądrym i dającym użyteczną informację kluczem i jeszcze rozsądnej analizy w postaci prostego i czytelnego raportu końcowego. Czysty controlling — bez żadnych wątpliwości.

2 komentarze: