Inne spojrzenie (IFRS)
W naszej rodzimej rzeczywistości bliżej nam do
międzynarodowych standardów rachunkowości i międzynarodowych standardów
sprawozdawczości finansowej, czyli IFRS. Jest to (jak wcześniej Czytelnik mógł
przeczytać) jedna z obowiązujących legislacji w Polsce dotycząca znaczących
przedsiębiorstw, jednak o bardzo ograniczonej liczbie. Obowiązuje w zasadzie
tylko spółki giełdowe oraz może być stosowana przez spółki córki
międzynarodowych koncernów. IFRS są obowiązującym prawem na obszarze Unii
Europejskiej i zostały stworzone w zasadzie z podobnych pobudek jak GAAP
(ujednolicenie zasad), łatwo jednak znaleźć różnice. Opisano już wcześniej inne
„priorytety” w przypadku obu legislacji. Podobnie jak w przypadku rozwiązań amerykańskich,
tutaj również mamy w pierwotnej wersji utworzony w 1973 r. Komitet
Międzynarodowych Standardów Rachunkowości, a teraz Radę Międzynarodowych
Standardów Rachunkowości. Wydaje ona akty w postaci numerowanych Standardów
Sprawozdawczości Finansowej.
Przy wyszukiwaniu różnic między IFRS a GAAP najłatwiej
wskazać fakt, że dla tych pierwszych metoda LIFO (tak popularna w USA) jest…
zabroniona.
IFRS działają oczywiście wg tych samych (opisanych
wcześniej) kluczowych zasad rachunkowości, nie sposób jednak nie zauważyć, że w
wielu miejscach mówią zupełnie innym językiem i wskazują na zupełnie inne
metody postępowania, niż czyni to nasza ustawa o rachunkowości.
Najbardziej widoczny element (i jednocześnie „konik” IFRS)
to metody wyceny aktywów trwałych. Po pierwsze, w IFRS króluje wartość godziwa,
w ustawie — koszt nabycia. Po drugie, dalsze postępowanie z aktywami trwałymi
to wg IFRS amortyzacja, ale przede wszystkim robienie testów na utratę
wartości, zgodnie z ustawą zaś aktywa trwałe amortyzujemy.
Skrajne rozwiązania proponują te dwie legislacje w przypadku
nabycia innego przedsiębiorstwa przez spółkę. Zgodnie z ustawą jeśli cena
transakcji przekracza wartość aktywów netto nabywanej jednostki, powstaje tzw.
wartość firmy (czytaj: nazwy), od tej pory ujawniana w bilansie w aktywach jako
element wartości niematerialnych i prawnych. Aktywa te (podobnie jak inne
trwałe) amortyzujemy. Jeśli jednak cena jest niższa niż wartość aktywów netto
kupowanego przedsiębiorstwa, wówczas powstaje tzw. ujemna wartość firmy, ujawniana
w pasywach jako rozliczenie międzyokresowe bierne (szczególny rodzaj
zobowiązania). Tę wartość również rozliczamy w czasie, odnosząc ją
systematycznie do wyniku finansowego (coś w rodzaju rozliczenia skutków
transakcji).
Natomiast wg IFRS nie bierzemy do ustalenia skutków
transakcji po prostu aktywów netto, lecz musimy od nowa wycenić wszystkie
składniki aktywów i zobowiązań. Dopiero później w pierwszym przypadku (cena
wyższa niż godziwa wartość aktywów minus godziwa wartość zobowiązań) należy skorygować
kapitały własne nabywanego podmiotu (wycenione ceną transakcji) i również
powstaje wartość firmy. Warto zauważyć, że standardy są tutaj dokładniejsze niż
ustawa i przewidują ścieżki postępowania także w przypadku sukcesywnego
przejmowania pakietu kontrolnego. Ale dalej jest ciekawie, gdyż Rada uznała, że
przecież wartości firmy (nazwy) nie traci się sukcesywnie przez jakiś czas i
bez ważkich przyczyn, w związku z czym zabroniła amortyzacji tych aktywów.
Nakazała jednak wykonywać coroczne testy na utratę wartości. A co, jeśli cena
nabycia jest niższa? Tu też jest inaczej niż w ustawie. Otóż zdaniem Rady nie
ma czegoś takiego jak ujemna wartość firmy. Nie koryguje się kapitałów własnych
nabywanego podmiotu i nie powstaje żadne rozliczenie międzyokresowe bierne. Ale
przecież transakcję trzeba rozliczyć… No tak, ale z innej strony. W
przedsiębiorstwie kupującym wykazuje się tak zwany jednorazowy zysk z
okazyjnego nabycia, czyli kupna przedsiębiorstwa poniżej realnej wartości
nabytych aktywów i zobowiązań.
Kolejnym „konikiem” IFRS jest ochrona akcjonariuszy
mniejszościowych. Powoduje to między innymi konieczność:
- szeregu ujawnień w informacji dodatkowej do sprawozdania finansowego, między innymi w zakresie zamierzeń przedsiębiorstwa, wynagrodzeń członków zarządu i rady nadzorczej, powiązań z innymi podmiotami, informacji o kluczowych umowach itp.,
- wyodrębniania kapitału mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
- wyodrębniania zysków mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
- wyliczania zysku na jedną akcję.
Ponadto instytucje odpowiedzialne za IFRS uparły się, że nie
dopuszczą do publikacji „nieprawdziwych danych” przy transferze zysków lub
strat do jednostek zależnych, co wpłynęło na fakt, że najtrudniejsze regulacje
oraz najwięcej przepisów i interpretacji dotyczy konieczności sporządzania oraz
sposobu prezentacji skonsolidowanych sprawozdań finansowych, czyli takiego
ujęcia grupy kapitałowej[1],
jakby stanowiła ona jedno przedsiębiorstwo. Ten element regulacji jest
przeklinany przez kandydatów na biegłych rewidentów, maklerów oraz wszelkie
inne osoby mające przed sobą konieczność zdania egzaminu dotyczącego IFRS oraz
konsolidacji sprawozdań finansowych.
Dzieckiem IFRS są też tak rezerwy aktuarialne, czyli
ujawniana w bilansie wartość potencjalnych przyszłych zobowiązań pracowniczych
z tytułu niewykorzystanego urlopu za dany rok obrotowy, ewentualnych nagród
jubileuszowych, odpraw emerytalnych czy nawet pośmiertnych. Uprawniony
aktuariusz szacuje tutaj prawdopodobieństwo wystąpienia negatywnych zdarzeń, to
znaczy na przykład otrzymania za cztery lata nagrody jubileuszowej przez pana
Kowalskiego oraz odprawy emerytalnej dla właśnie przyjętej świeżo po studiach
pani Nowak. Robiąc tak, bierze pod uwagę współczynniki rotacji w danych grupach
wiekowych. Potem aktuariusz corocznie aktualizuje wartość tej rezerwy, biorąc
pod uwagę przewidywane wskaźniki wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwie.
Eufemistycznie mówiąc, niektóre zarządy są „inaczej
zadowolone” z istnienia wspomnianej rezerwy, zwłaszcza że próba przewidzenia
skutków jej przeszacowania (wpływają na wynik finansowy) jest dla osób
nieznających kuchni jej wyliczania z góry skazana na niepowodzenie.
IFRS zdobyły niezbyt dobrą sławę w ostatnich latach ze
względu na lansowanie jako wzorcowego sposobu wyceny aktywów trwałych metody
DCF[2],
której efekty są bardzo uzależnione od przyjętych założeń. Krótko i zwięźle —
jeśli spółka przewidywała optymistyczne założenia odnośnie do przyszłych zysków
generowanych przez aktywa, wówczas były one wyceniane bardzo wysoko. Szczególne
skutki przyniosły na przykład nadmiernie optymistyczne wyceny nieruchomości
inwestycyjnych w Hiszpanii. DCF była zalecana przez ekspertów finansowych,
czasem nawet jako jedyna metoda (sic!) również do wyceny nabywanych
przedsiębiorstw. Skutki takiej polityki były niezbyt korzystne dla inwestorów.
Dzisiaj praktycznie powraca się do sprawdzonych metod majątkowych z dodatkowym
tylko (uzupełniającym) wsparciem DCF, na przykład na rynku polskim do łask
wróciła przede wszystkim metoda skorygowanych aktywów netto (wartość godziwa
aktywów minus wartość godziwa zobowiązań, wycenione po badaniu).
W zasadzie w praktyce stosuje się następującą mieszankę
metod do ustalenia ceny sugerowanej:
- 80% — wycena metodą skorygowanych aktywów netto,
- 20% — wycena metodą DCF.
W tle czai się jeszcze inny „konik” IFRS. Jest on wynikiem
istniejącego od lat w niemal każdym przedsiębiorstwie konfliktu między
księgowym i kontrolerem finansowym. Wynika on (to znaczy konflikt) z faktu, że
niemal w każdym przedsiębiorstwie granice między controllingiem i
rachunkowością są wyznaczone w zupełnie nieostry sposób. Nie może jednak być
inaczej. Teoretycznie controlling to „myślenie i analizy”, a księgowość to po
prostu „ewidencja zdarzeń”. W praktyce obie dziedziny czerpią z tych samych
źródeł i przetwarzają te same dane. Punktów styku nie da się uniknąć, chociaż
ich liczbę można zmniejszyć, na przykład jasno określając odpowiedzialność za
zarządzanie finansami i płynnością, ponieważ do tej dziedziny aspirują oba
zawody (obie nauki).
Ale do rzeczy. Co to ma wspólnego z IFRS? Otóż okazuje się,
że wiele. Twórcami zasad są członkowie Rady, niemal w komplecie wybitni
przedstawiciele zawodu księgowego. Ludzie z trochę innymi cechami osobowości
niż typowy buchalter (o czym w podsumowaniu rozdziału), bo inaczej nie doszliby
tak wysoko, ale jednak bez dwóch zdań księgowi. Oni też postanowili zakończyć
tę wojnę i wszelkie bitwy (odbywające się regularnie niemal w każdym
przedsiębiorstwie), wprowadzając istotne elementy controllingu do księgowości
poprzez sprawozdania finansowe, na przykład przedstawienie wyników w podziale
na segmenty działalności[3]. Coś
w rodzaju rozwinięcia myśli: „Co nam tu będą kontrolerzy tworzyć odrębne działy
i odrębną naukę, po prostu wprowadzimy ten modny controlling do naszej pracy, i to my, księgowi, się wszystkim
zajmiemy”. Tę tendencję (być może słuszną, ale bardzo trudną do
realizacji w praktyce) można bez problemu zaobserwować w kolejnych nowych
regulacjach. Tego typu myślenie może przynieść sukces tylko i wyłącznie
wówczas, jeśli zmieni się profil osobowościowy osób odpowiedzialnych za
księgowość (nie tylko rzetelna ewidencja, ale dużo myślenia, analiz i
wyciągania wniosków). Takie zjawisko wymiany albo intensywnych szkoleń kadr
można już zaobserwować w niektórych spółkach giełdowych w naszym kraju. Zaletą
takiego kierunku działania jest skupienie wszystkich spraw finansowych w
„jednej ręce”.
[1] Tu
rozumianej jako spółka matka oraz wszystkie spółki zależne bezpośrednio bądź
pośrednio. Spółki zależne to spółki kontrolowane; oczywiście jedną z przesłanek
istnienia kontroli jest posiadanie ponad 50% udziału w kapitale, ale istnieją
też inne, które wpływają na występowanie zależności mimo mniejszego
zaangażowania w akcje.
[2] DCF
(ang. Discounted Cash-Flow)
— metoda zdyskontowanych przepływów pieniężnych, polegająca na zderzeniu ze
sobą prognozy przyszłych wpływów i wydatków oraz następnie zdeprecjonowaniu z
każdym kolejnym rokiem oddalonych w czasie wartości o ustaloną stopę dyskonta
jako kosztu udzielonego inwestycji kapitału. Metoda służy między innymi do
dochodowej wyceny aktywów trwałych, inwestycji, nieruchomości oraz
przedsiębiorstw.
[3]
Teoretycznie coś oczywistego i prostego, w praktyce wymaga najpierw określenia
istotnych segmentów (co nie jest takie łatwe), później prowadzenia ewidencji
przychodów i kosztów (zmiennych) w podziale na te grupy, co często wymaga
rozwinięcia systemu informatycznego o nakładki controllingowe, rozliczenia
kosztów niezwiązanych bezpośrednio z produktem (stałych) mądrym i dającym
użyteczną informację kluczem i jeszcze rozsądnej analizy w postaci prostego i
czytelnego raportu końcowego. Czysty controlling — bez żadnych wątpliwości.
Bardzo ciekawy wpis
OdpowiedzUsuńInteresująca pozycja, ciekawie napisane
OdpowiedzUsuń