wtorek, 27 lutego 2018

Profesjonalny polski piłkarz

- Co robi polski profesjonalny piłkarz w czasie meczu, jeśli znalazł się poza kadrą meczową?
- Pewnie ciężko trenuje na siłowni lub na bieżni, aby poprawić formę i wrócić do składu?
- Otóż nieprawda. Profesjonalny piłkarz jedzie zobaczyć mecz swojej drużyny.
- To zrozumiałe. Chce przecież na żywo analizować taktykę i rozgryźć rywali.
- No pewnie. Rywale zostali rozgryzieni w boju bezpośrednim, szkoda że nie piłkarze, a kibice. Taktyka też była zanalizowana. Najpierw posiłek (czyli alkohol), a potem walka! Grzegorzowi K. gratulujemy też rozgłosu medialnego. Nie miał tak gorącej prasy, nawet jak beczał w Niecieczy po spadku po dramatycznie słabym swoim i drużyny sezonie.

Akcja monopolizacja odcinek kluczowy

Podpisano list intencyjny stanowiący pierwszy krok do połączenia Orlenu z Lotosem. Tryb fuzji został uruchomiony. Za rok, może dwa, będziemy mieli jednego giganta paliwowego. Klientom z tej okazji życzymy wszystkiego najlepszego:

niedziela, 25 lutego 2018

Recencja. Nocne mroźne jazdy bez pikników na Złotym Groniu

NOCNE JAZDY

Nocne jazdy na Złotym Groniu trwają codziennie od godz. 17:00 do godz. 21:00. Obejmują jedną trasę o bardzo charakterystycznym profilu: łagodnie, ostro, przełamanie, długi łagodny dojazd. Trasa jest doprawdy w miarę długa 800-900 m i doprawdy szeroka (ok. 100 m).

WYCIĄG I PRZERÓB

Stok obsługuje bardzo nowoczesna wyprzęgana kanapa. Przy szybkim wyciągu o długości ok. 800 m można w ciągu godziny zjechać do 10-11 razy. Oznacza to teoretyczną możliwość ponad 40 zjazdów w czasie wieczornym, przy założeniu braku jakichkolwiek przerw, kolejek i odpoczynku. Oczywiście mało który narciarz jest tak uparty i ma tak doskonałą kondycję.

OŚWIETLENIE

Jest dwustronne, to plus. Jego siła mogłaby być jednak odrobinę większa. Na trasie są ciemniejsze "plamy".

WARUNKI

Doprawdy prawie doskonałe, choć prawie czyni pewną różnicę. Nie można niczego zarzucić ilości śniegu. Jest go solidnie dużo na całej długości i szerokości trasy. Ratraki też spisują się na Groniu na medal. Trasa jest zawsze doskonale przygotowane. Dziś o tym "prawie" decydowała jednak pogoda. Dolna stacja informowała o solidnym mrozie, tak do -15 stopni. Można się tylko domyślać, że na górze było ... jeszcze chłodniej. Stąd wasz znamienity autor nie pobił rekordu, bo przerwy jednak były potrzebne. Ale solidnie ponad 20 zjazdów w tym mrozie to też niezły wynik. A jeździło się doskonale, bo kompletnie bez pikników. Na trasie luz, na wyciągu luz. Stację odwiedzili sami zapaleńcy. Mróz zatrzymał pikników w domu. Niech żałują, bo jazda po równym i zmrożonym stoku była wyśmienita.

CENA

4 godziny wieczornej jazdy kosztują na Złotym Groniu 50 zł. Drożej niż w Wiśle, ale ujdzie. W zamian otrzymujemy szybki wyciąg.

GASTRONOMIA

Tu duży plus. Na dole porządny bufet. Na górze wyższej klasy restauracja (Karczma Złoty Groń) z salą szybkiej obsługi dla narciarzy. Wybór dań i sposobów podania godziwy. Wrażenia estetyczne też niezłe.

PYTANIA

Wieczorem na Groniu jeździ się świetnie i bez kolejek. Gdyby szukać wątpliwości i mankamentów, trzeba by zadać następujące pytania:
  • Dlaczego stok nie jest połączony trasami, oświetleniem i biletami wieczornymi z pobliskim Zagroniem?
  • Dlaczego od tego sezonu nie działa pobliski orczyk?
  • Dlaczego nie ma tam oświetlenia?
Gdyby ww. kwestie udało się rozwiązać, mielibyśmy taką mniejszą "Białkę" na jednym długim zboczu Istebnej, z widokiem na (nieczynną niestety) Ochodzitą w Koniakowie.


sobota, 24 lutego 2018

Recenzja. Nocne jazdy na Stoku

Przyhotelowy stok, czyli Stacja Narciarska Stok, funkcjonuje w nowej szacie od zeszłego sezonu.

NOCNE JAZDY

Nocna jazda odbywa się na wyratrakowanej trasie w godz. 17-21. Cena za tę przyjemność wynosi raptem 40 zł.

WYCIĄG I PRZERÓB

Na Stoku jest nowe niewyprzęgane czteroosobowe "krzesło". Długość ponad 800 m. Cykl jednego wjazdu i zjazdu dla dobrego narciarza to ok. 8 min. Bardzo uparty narciarz mógłby więc wykręcić w czasie obowiązywania karnetu wyśrubowany wynik ok. 30 zjazdów. Ale w dzisiejszych warunkach nie było to możliwe. Po pierwsze tak zawiało i zamiotło, że "coś widać" było dopiero od ok. 17:30 i od tej godziny można było jakoś jeździć. Po drugie dzisiejsze temperatury wymuszały przerwy w barze na ciepłą herbatę. Waszemu znamienitemu autorowi udało się wykręcić wynik ok. 20 zjazdów, co nie jest w tych warunkach niczym wstydliwym.

OŚWIETLENIE

Mówiąc szczerze, takie sobie. Nie jest źle, ale do ideału brakuje.

WARUNKI

Dosypało trochę świeżego śniegu, a podkład wygląda naprawdę solidnie. Warunki były niemal idealne, niemal, bo świeży śnieg wpłynął na lekkie zrąbanie trasy.

TRASY

To co zrobiono na miejscu starej wąskiej trasy obsługiwanej orczykiem budzi szacunek. Trasa czerwona liczy 850 m wzdłuż "krzesła" i jest doprawdy świetna i szeroka. Taka kopia tej z Nowej Osady, ale lepsza, bo ostrzejsza. Jednak 200 m różnicy poziomów robi swoje. A tylko ostatnie 200 m trasy jest łagodne. Natomiast niebieska stanowi fajną alternatywę. Jest węższa, ale ciekawa: kręta i łagodna.

PODSUMOWANIE

Za 40 zł otrzymujemy możliwość naprawdę fajnego treningu. Jak na "mały przyhotelowy" stok, lub raczej Stok, całkiem nieźle! Plusem jest też wybrukowany kostką parking. Minusem takie sobie barowe menu bufetu. Tu można było liczyć na więcej przy ekskluzywnym hotelu.


Nie ma ludzi z idealnymi życiorysami

Giuseppe Garibaldi
Podaję za Wirtualną Polską:
"Giuseppe Garibaldi jest patronem Szkoły Podstawowej nr 29 na Powiślu, ale prawdopodobnie już niedługo. Sprawa jest jednak poważniejsza. Argumenty dyrektora placówki nie spodobały się bowiem ambasadorowi Włoch. Alessandro De Pedys w liście tłumaczy dlaczego."
(...)
"Dyrektor podstawówki, tłumacząc chęć zmiany nazwy szkoły, miała mówić o "awanturnictwie, piractwie, antysemityzmie" w odniesieniu do Giuseppe Garibaldiego. Ambasador Włoch zareagował. - Obraziliście moich rodaków - podkreślił."
(...)
"Nowym patronem szkoły ma zostać Jan Bytnar „Rudy”, harcerz Szarych Szeregów.
Zmianą szkoła zajmie się jednak dopiero w marcu."

W komentarzu stwierdzam, że jeśli pójdziemy tą drogą, partonami szkół będą mogły zostać tylko postacie z bajek, np. "Kopciuszek" (bardzo na czasie, dziś wiele wolnych kobiet poluje na bogatego księcia) lub "Czerwony Kapturek". Bo idealnych życiorysów nie ma:
  • Sam chodziłem do szkoły, której partonem był - jakby ktoś się uparł - komunista Gustaw Morcinek. Zawodowo pisarz, całkiem niezły zresztą.
  • Patronem wielu szkół jest niejaki Józef Piłsudski - socjalista (czyli dziś "be"), bezbożnik (czyli dziś "be"), dyktator, rozwodnik, na pewno osoba odpowiedzialna za więzienie bez sądu wielu osób. Aż dziw, że obrany na bohatera narodowo-katolickiej strony polskiej sceny politycznej.
  • Idolem wielu osób jest niejaki Roman Polański - osoba oskarżona w USA za obcowanie płciowe z 13-latką (sic!). Nota bene córeczkę na "harce" ze znanym reżyserem przywiozła osobiście do domu Jacka Nickolsona (sic!) jej mamusia (sic!).
  • Idolem fanów tenisa jest niejaki Wojciech Fibak - wg artykułów sprzed paru lat był osobą służącą kontaktami dla młodych tenisistek, które chciałyby "porozmawiać" z bogatymi biznesmenami.
  • Fani piłki nożnej mojej młodości pasjonowali się wyczynami bramkarza (znakomitego zresztą) Józefa Młynarczyka. Tymczasem Andrzej Iwan w swojej autobiografii Spalony odsłania fakt, że Młynarczyk rzadko który mecz grał, nie będąc co najmniej na poważnym kacu.
Wniosek: nie ma ludzi i życiorysów bez skazy! Po prostu nie ma!


Jestem trzecia! Jest świetnie! Jestem szczęśliwa! Marzyłam o tym medalu!

Szczęśliwa i dumna z brązowego medalu Lindsey Vonn
Zimowe igrzyska w Korei pokazują, że polskim kibicom i Polakom w ogóle chyba czasem brakuje luzu. Tymczasem trzecia na mecie igrzysk Amerykanka uczy nas jak cieszyć się z medalu. Podaję za Dziennikiem Zachodnim:
Artykuł tutaj

"Włoszka Sofia Goggia ze złotem, sensacyjna Norweżka Ragnhild Mowinckel ze srebrem, ale najwięcej i tak wszyscy mówili o tej, która zdobyła brąz. Dla 33-letniej Lindsey Vonn, która nie schodzi z czołówek amerykańskich wiadomości, był to ostatni olimpijski zjazd w karierze. Kiedyś ulubienica Ameryki. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Nie dość, że najwybitniejsza alpejka w dziejach (rekordowe 81 zwycięstw w Pucharze Świata), to jeszcze z biografią, w którą upakowane jest kilka filmowych historii. Poważne kontuzje i spektakularne powroty, upadki na stoku i w życiu osobistym, głośne związki i jeszcze głośniejsze rozstania, walka z depresją. Ludzie kochają takie historie."
Jestem trzecia! Jestem szczęśliwa!

I dalej:

"Dla Amerykanki czas od igrzysk w Vancouver – w Soczi nie wystartowała z powodu kontuzji – to było trudne osiem lat. - Tylko ja wiem przez co przeszłam, żeby znaleźć się w Korei. Zrobiłam wszystko, że zdobyć tu medal. Jasne, złoto byłoby jeszcze lepsze, ale trzeba na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Ten brąz to spełnienie marzeń. Jestem z siebie dumna."
Pozdrawiam wszystkich fanów

W ten sposób Lindsey uczy nas, jak cieszyć się z wcale nie takich małych rzeczy. Pojawiają się pytania:
  • Jak to się ma do faktu, że niektóre polskie media ogłosiły stan klęski narodowej wobec dorobku Polaków na igrzyskach? A przecież mamy dwa medale, w tym jeden złoty.
  • Jak to się ma do - dosłownie - marudzenia skoczka Kota ("Nie po to tu przyjechałem, aby tak skakać" i takie tam) wobec swoich wyczynów na igrzyskach? Panie Kot! Pan masz medal z olimpiady! To wyczyn i chwała!
  • Klęska narodowa? Przecież na tej olimpiadzie my - Polacy - zdobyliśmy pierwszy zimowy medal drużynowy! Powtarzam: drużynowy! To wyczyn dla narodu indywidualistów. Niemcy, ok. Oni mają w genach podporządkowywanie się rozkazom ("Arbeiten schneller!" i takie tam) oraz ciężkim treningom. Ale Polacy? Dokonaliśmy niemal niemożliwego.
    A w tle wiecznie niezadowolony Kot "maruda"



niedziela, 18 lutego 2018

Łagodzenie napięć międzynarodowych. Opowiadanie historii sztuką polityczną

"Dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi, zanim nic nie powie"
Winston Churchill

"Dyplomacja to opierający się na założeniach naukowych zespół metod i środków służących realizacji polityki zagranicznej państwa oraz sztuka osiągania poszczególnych zadań i celów, sztuka utrzymywania stosunków między państwami i organizacjami międzynarodowymi."

stosunki-miedzynarodowe.pl


Premier Morawiecki przypomniał premierowi Netanjahu (skądinąd zgodnie z prawdą), że jego rodacy także brali czynny udział w procesie zagłady w czasie II wojny światowej. Z nieznanych nam przyczyn nie wywołało to entuzjazmu premiera Izraela.

W ramach łagodzenia napięć międzynarodowych proponujemy premierowi Morawieckiemu przeprowadzenie jeszcze co najmniej trzech (skądinąd prawdziwych) lekcji historii:
  • Należy wytknąć prezydentowi Putinowi, że Armia Czerwona gdziekolwiek dotarła, tam gwałciła i rabowała. Premier musi tylko uważać, aby nie powiedział tej prawdy na terenie Rosji, bo ... może wylądować na Łubiance. Putin wprowadził bowiem podobne do naszych regulacje, gdzie za szkalowanie bohaterstwa Armii Czerwonej można trafić do pierdla.
    Żołnierz radziecki z zajumanymi zegarkami w Berlinie
  • Należy wytknąć premier May, że niejaki alkoholik o nazwisku Churchill miał co najmniej bierny (cicha zgoda wobec groźby rozpadu koalicji antyhitlerowskiej, ach ten Katyń...) udział w doprowadzeniu do śmierci polskiego premiera Władysława Sikorskiego. Oczywiście Anglicy w pełni zrozumieją, że czczenie Churchilla jako męża stanu jest niewłaściwe.
    Gibraltar - miejsce śmierci Sikorskiego
  • Należy wytknąć prezydentowi Trumpowi, że jego poprzednik sprzed lat (Roosevelt) odesłał do Niemiec statek St. Louis (czyli Stany też brały udział w systemie zagłady) i ponadto sprzedał nas w Jałcie. Na dokładkę Amerykanie dali bez żadnych pytań azyl hitlerowskim naukowcom, ze szczególnych uwzględnieniem fizyków jądrowych. Na pewno to się w USA spodoba.
    Statek St. Louis - dowód amerykańskiej hańby
W razie potrzeby Blog o ekonomii, sporcie, fantastyce i obyczajach ma w zanadrzu jeszcze kilka ciekawych historii.

sobota, 17 lutego 2018

Równouprawnienie jest niesprawiedliwe

Myśl nasunęła się przy porządkach domowych, do których zostałem zaprzęgnięty. Przyjąłem to na klatę, popracowałem 15 minut i ... zażądałem po tym wysiłku 45 minut odpoczynku. Przy okazji poszedłem do lodówki sprawdzić, czy nie ma tam chłodnego piwa. Nie było, ale jest oczywiste, że jak mężczyzna się zmęczy, to chce się czegoś napić.

Myśl brzmi następująco: równouprawnienie jest szkodliwe dla mężczyzn. Mężczyzna nie jest przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Tłumaczy to też, dlaczego wśród wynalazców jest taka nadreprezentacja facetów. Bo wynalazki powalają unikać ciężkiej pracy. Mężczyzna woli myśleć miast pracować.

Natomiast kobiety w życiu zawodowym są bardzo zdeterminowane. Są w stanie dać z siebie wszystko, aby zyskać uznanie przełożonych. Nie potrzebują odpoczynku, przerw i chętnie popracują w nadgodzinach. I jak tu z nimi rywalizować na równych zasadach? To niesprawiedliwe.

Na szczęście są jeszcze zawody prawie bez kobiet: górnictwo, budownictwo, informatyka, piłka nożna. Tam jeszcze można pracować normalnie. Na budowie bez zimnego piwa to w ogóle jeszcze żaden obiekt nie powstał. Bo pewnie inaczej by się zawalił...

Przerąbane za to niestety mają na przykład ekonomiści. Cóż zrobić w tej sytuacji...

Obyczaje. Z prasy. Zawracanie rzeki kijem

Schmidt i Petru. Źródło: Fakt
Podaję za Faktem:
"Malcolm Turnbull (64 l.) zabronił ministrom uprawiania seksu ze swoimi podwładnymi. Powodem wprowadzenia zakazu jest skandal z udziałem wicepremiera Barnaby'ego Joyce'a (51 l.) ze swoją doradczynią Vikki Campion, a teraz spodziewa się z nią dziecka."

Ja nawet rozumiem takie szlachetne inicjatywy, jak ta premiera Australii. Podobne podejmuje też szereg korporacji wprowadzając różne kodeksu antymobbingowe i w ogóle antyseksualne. Ale w tle jest prawdziwe życie, a w nim:
  • Znam co najmniej kilka bardzo udanych małżeństw, które powstały na bazie romansów w pracy. Ba, wśród nich są i takie, gdzie szefowa hajtnęła się z podwładnym albo szef z podwładną.
  • Widziałem już wiele w swoim życiu, nazwijmy je zawodowym lub raczej biznesowym. Spotkałem na swojej drodze prezesa (nota bene całkiem mądrego zawodowo człowieka, szkoda, że już nie żyje, ach te papierosy...), który miał dziecko ze swoją podwładną. Spotkałem innego prezesa, który rzucił żonę dla sekretarki. Spotkałem biznesmena, któremu omal nie przewróciła się firma z powodu rozwodu. Rozwód był potrzebny do zalegalizowania związku z o wiele młodszą podwładną. Spotkałem też całkiem szanowanego członka zarządu, który jeździł służbowo (sic!) na "konsumpcję" (tak było na fakturach) do lokalu o bardzo interesującej nazwie: Czerwony kapturek. Widziałem też co nieco na różnych imprezach integracyjnych (kiedyś takie były modne, póki nie wkroczyła w nie skarbówka). Pozwolicie, że szczegóły na wsze czasy zachowam dla siebie.
  • A czy przypadkiem związek Ryszarda Petru z Joanną Schmidt nie stanowi klasycznego przykładu romansu szefa z podwładną?
  • A czy przypadkiem związek Jacka Kurskiego z Joanną (coś jest nie tak z tym imieniem, czy co?) Klimek nie stanowi klasycznego przykładu romansu szefa z podwładną?
Ot przepisy contra życie! Łatwo jest wprowadzać różne zakazy i nakazy, ale zanim się to zrobi, warto zastanowić się nad ich skutecznością i potencjalnymi metodami egzekucji.
Klimek i Kurski. Źródło: Wyborcza

piątek, 16 lutego 2018

PPE. To nie żaden prezent, to dodatkowe obiążenie i kolejny parapodatek

Prasę zalały (nie wiem, czy sponsorowane) liczne artykuły o "dodatkowym prezencie dla pracujących Polaków", w postaci tak zwanego systemu PPE. PPE zgodnie ze znalezioną definicją to "zbiór umów tworzących dodatkową dobrowolną formę oszczędności emerytalnych". 

Oczywiście, jak to zwykle bywa problem jest z "dobrowolnością". Okazuje się, że docelowo w firmach zatrudniających pow. 10 os. program ma być obowiązkowy. Ma on polegać na odprowadzaniu składki 2,5 proc. wynagrodzenia przez pracownika (o tyle zmniejszy się jego pensja netto) oraz dodatkowo 1,5 proc. przez pracodawcę. Czyli łączne obciążenia płacy wzrosną aż o 4 proc. O tyle wzrośnie koszt pracy. I o tyle stratne wobec mniejszej konkurencji będą oferty firm prowadzących PPE. Ale przecież, na szczęście, my tu w Polsce w ogóle odchodzimy od gospodarki rynkowej, więc nie ma się co martwić na zapas konkurencją. Za dwa, trzy, no może cztery lata i tak wszystko, co żyje, będzie państwowe.

Zważywszy na fakt, że dziś obciążenia podatkowe (łącznie ze składkami ZUS pracownika i pracodawcy) wynoszą niemal 50 proc. kosztów zatrudnienia, szykuje nam się rekordowe na skalę światową opodatkowanie pracy. Przy negatywnych dla aktywności zawodowej skutkach programów socjalnych może dojść do sytuacji, że w Polsce nie będzie się opłacało legalnie zatrudniać oraz legalnie pracować. Oczywiście poza ... firmami sektora państwowego, bo te zachowają się zgodnie z wolą właściciela.

Przy okazji nasuwa się refleksja: jeśli państwo chce zlikwidować OFE, to dlaczego podnosi obciążenia? Przecież składki emerytalne w 2017 r. były następujące:
  • 12,22 proc. - "księgowane na indywidualnym koncie ubezpieczonego w ZUS";
  • 3,8 proc. - "księgowane na indywidualnym subkoncie prowadzonym przez ZUS", czymkolwiek ta nowomowa się różni od tekstu wyżej;
  • 3,5 proc. - odprowadzane przez ZUS do wybranego OFE.
W tym kontekście nie rozumiem idei nakładania dodatkowych składek. Przecież, jeśli rozumuję logicznie i nie jestem kompletnym durniem (czego nie można wykluczyć) to niech po prostu państwo przesunie planowane do zajumania 3,5 proc. składki dziś odprowadzanej na OFE do PPE i git! Dlaczego mają mi ściągać kolejny haracz, kompletnie nie pojmuję?!

Odrębną kwestią jest wiara rodaków w "emerytury pod palmami", dziś zastąpione narracją "emerytur wyższych nawet o kilka tys. zł". Już raz ta narracja została użyta. Czy kolejne pokolenie rodaków w to uwierzy? Szczerze wątpię. Państwo polskie budowało swój brak wiarygodności latami. Kasacja oszczędności na książeczkach mieszkaniowych przez pierwszy rząd postkomunistyczny, czy gwizdnięcie znaczącej części środków z OFE przez liberalnych postępowców to  tylko niektóre z przykładów. 
- Tym razem państwo jednak będzie uczciwe - mówi społeczeństwu obecna władza.
- Wierzymy - odpowiada oficjalnie społeczeństwo. - Ale kasę wolimy jednak zakopać - dodaje mniej oficjalnie.

środa, 14 lutego 2018

Walentynki są jednak bardzo potrzebne

Pusty plac zabaw...
Podaję za Faktem:

„Jakiś czas temu rząd chwalił się sukcesem w postaci zwiększonej liczby narodzin. W całym 2017 r. urodzić się miało ponad 400 tys. dzieci. Są jednak pierwsze oznaki, że pozytywna tendencja była tylko zrywem, bo już wyhamowuje. Z danych GUS i systemu PESEL wynika, że pod koniec roku urodziło się już mniej dzieci niż w poprzednim roku. Tendencje spadkową widać także w styczniu tego roku. Jak wynika z informacji systemu PESEL w grudniu 2017 r. było o prawie 1 tysiąc urodzin mniej niż 12 miesięcy wcześniej, a w styczniu już 7 tys. Póki co liczba dzieci urodzonych w styczniu tego roku jest nie tylko niższa niż w 2017, ale także w 2016 r.”

Nie trzeba Sherlocka Holmesa, aby wiedzieć, że program Rodzina plus miał nie jeden, a aż cztery cele:
  • pronatalny - wzrost liczby urodzeń;
  • społeczny - poprawa warunków bytowych w miejscach strukturalnej biedy i bezrobocia;
  • wyborczy - pozyskanie nowych lub zatrzymanie wcześniejszych zwolenników partii rządzącej;
  • ekonomiczny - rozruszanie gospodarki przez rzucenie "dodrukowanego" pieniądza na rynek.
Podsumujmy:
  • udało się zrealizować na pewno cel społeczny;
  • rośnie sondażowe poparcie dla partii rządzącej;
  • mamy solidny wzrost produktu krajowego brutto, choć trudno wskazać, jak duży udział ma w nim światowa i europejska koniunktura, nasza ciężka praca i także wzrost konsumpcji za środki z programu;
  • wątpliwy jest tylko efekt pronatalny, choć on był najmocniej akcentowany propagandowo.
No cóż. Można było się tego spodziewać. Tabloidowy baby boom 2017 był spowodowany bowiem głownie ciążami podstarzałych celebrytek, a nie młodych aktoreczek. Tak samo ... w normalnym życiu. Spadek bezrobocia (bo on jest głownie odpowiedzialny za decyzje macierzyńskie) przyczynił się do wzrostu ilości urodzeń, ale z oddziałów położniczych dochodzą nas wieści, że przeciętny wiek rodzących matek to dziś ... jakieś 35 lat. A zdarzają się też "czterdziestki" i starsze. Było więc jasne, że ten "potencjał wzrostu" może się bardzo szybko wyczerpać.

A co z młodszymi. Ano one ... chcą dziś korzystać z życia. Wychowane bezstresowo panny nie kwapią się ani do wczesnego zamążpójścia, ani tym bardziej do rodzenia dzieci. Jedną z przyczyn jest być może ... deficyt prawdziwych mężczyzn. A kto to jest prawdziwy mężczyzna? Tu trudno o jednorodną definicję. Dla jednej odważny, dla drugiej przystojny, dla większości ktoś dobrze sytuowany. Ponadto dziś kobiety na masową skalę ... inwestują w siebie. Różne studia, doktoraty, embieje, stanowiska. No i gdzie tu miejsce na bachory?

Kończąc żarty trzeba rzec, że mamy problem społeczny. Jednak nie da się go rozwiązać dekretami i ustawami polityków, choć to popularny ostatnio kierunek w Polsce. Nie da się go rozwiązać też przekupstwem w postaci rozdawania kasy publicznej. Nie pomaga nawet boom gospodarczy. Być może po prostu sprawę trzeba ... przeczekać. Po prostu gusta i zachowania społeczne się co jakiś czas zmieniają. A teraz w wieku najmocniej produkcyjnym (około "trzydziestki") jest pokolenie rozpuszczonych narcyzów i gadżeciarzy, z tymczasową pracą, tymczasowym miejscem zamieszkania i tymczasową/wym żoną/mężem. Dla nich słowa "ja" i "odpowiedzialność" w ogóle nie łączą się w parę. A dominuje "ja".

A może mamy do czynienia z trwałą zmianą modelu rodziny? Kto wie?

Krwawe walentynki. Drezno 1945

Zbombardowane Drezno
Dziś mija 73. rocznica największego i najtragiczniejszego w skutkach bombardowania II wojny światowej. Połączone siły brytyjskie i amerykańskie pod wodzą "Bombera" Harrisa przez dwa dni (13-14 lutego 1945 r.) systematycznie bombardowały miasto wywołując tak zwaną burzę ogniową. Całość polega na koncentrycznym zrzucaniu najpierw bomb burzących, a potem zapalających. W efekcie powietrze osiąga temperaturę kilkuset stopni Celsjusza, co powoduje silne wiatry i ... wysysanie tlenu. Większość ludności Drezna po prostu zmarła z braku tlenu w schronach i piwnicach. Paradoksem tego aktu, jakby nie było, barbarzyństwa był fakt, że w Drezno było miastem całkowicie cywilnym i pozbawionym środków obrony.
Sprzątanie po apokalipsie

Ile osób zginęło na skutek bombardowań? Nie sposób tego ustalić. Najostrożniejsze, i z pewnością o wiele zaniżone, oficjalne powojenne statystyki mówią o 25 tysiącach. Najodważniejsze - o 400 tysiącach. O Dreźnie powstała świetna książka angielskiego historyka Davida Irvinga, będącego także biografem Hitlera. Irving, jakże odważny w swych tezach i często idący w nich pod prąd, został aresztowany i skazany w Austrii za "negowanie holokaustu". Główną przyczyną aresztowania była teza, że zwiedzane przez turystów krematorium w Oświęcimiu powstało ... po wojnie, co ... zasadniczo jest zgodne z prawdą. Irving, jako pierwszy, badał też przyczyny śmierci polskiego premiera na Gibraltarze i pierwszy doszedł do wniosku, że Sikorski został zamordowany. Po czym jego książkę o katastrofie ... ocenzurowano tak, że prawie nic z niej nie zostało.
Artur "Bomber" Harris

Ale wróćmy do rzeczy. Dlaczego Drezno stało się celem bombardowań? Dlaczego były one tak krwawe i zaciekłe? Najbardziej prawdopodobna przyczyna wskazuje na ... luźne słowa Stalina na zakończonej niedawno (11 lutego) konferencji mocarstw w Jałcie. Roosevelt i Churchill odczytali je jak rozkaz. A jaki Stalin miał interes w zniszczeniu miasta? Żaden. A jaki miał interes w urządzeniu armagedonu ludności przebywającej w mieście? Potężny!
Jałta z siedzącym na krześle Rooseveltem (ukrywano przed społeczeństwem fakt jego inwalidztwa)

Klucz do wiedzy o przyczynach bombardowań tkwi w słowie "uchodźcy". Około milion uciekinierów przed Armią Czerwoną schroniło się w Dreźnie. W interesie Stalina, chcącego przesunąć granice bloku wschodniego (i Polski) na zachód, było unicestwienie maksymalnej ilości osób z terenów przeznaczonych do zmiany granic. Przecież nie będzie trzeba ich potem przesiedlać.
Pałac Zwinger przed wojną


Bombardowanie Drezna miało też polskie akcenty. Wśród pilotów samolotów zrzucających bomby na miasto było kilku wcześniejszych bohaterów "bitwy o Anglię". Trał chciał, że w dużej mierze zrzucali oni bomby na swoich rodaków, lub, jak kto woli, kuzynów. Wśród miliona uchodźców była bowiem bardzo liczna reprezentacja Ślązaków, w tym mieszkańców Katowic, Rudy, czy Raciborza. Oni przecież też uciekali przed Armią Czerwoną.
Drezno dziś

Dziś bombardowanie Drezna, choć krwawsze niż powstanie warszawskie i krwawsze niż atomowy atak na Hiroszimę albo Nagasaki, jest niemal całkowicie zapomniane propagandowo. "Niemcy sami byli sobie bowiem winni" - obowiązuje oficjalna narracja, z którą trudno jest polemizować. Ale, jakby nie patrzeć, Drezno burzy mit rycerskiej zwycięskiej armii Zachodu. Okazał się on bzdurą. I tak jak kłamstwo katyńskie, tak i Drezno, zostały oficjalnie wywalone z brytyjskich i amerykańskich podręczników. Historię przecież piszą ... zwycięzcy.
Zwinger dziś
A dziś Drezno jest jednym z najpiękniejszych miast do zwiedzania. Tyle, że mało który turysta zdaje sobie sprawę z jego trudnej przeszłości.

wtorek, 13 lutego 2018

Rzeczoznawcy, strzeżcie się! Wycena akcji Ciechu wg stanu na początek czerwca 2014 r.

Fakt donosi, że "CBA zatrzymuje za Ciech."
I dodaje: "Korupcja przy zakupie spółki przez Kulczyka?!"

Dalej możemy wyczytać, że w marcu 2014 r. "Spółka zależna od Kulczyk Investments Jana Kulczyka ogłasza, że chce kupić od Skarbu Państwa ponad 34,78 mln akcji Ciechu. Zaproponowana cena jest bardzo niska. Tylko 29,5 zł za akcję. Eksperci wyliczają, że Kulczyk powinien zapłacić minimum 42 zł za akcję. Tyle, że Skarb Państwa próbował wcześniej dwa razy sprzedać Ciech i nie było na spółkę chętnych.". I jeszcze dalej, że 4 czerwca 2014 r. "Spółka zależna od Kulczyk Investments kupuje akcje Ciechu. Ostatecznie zapłaciła 837,5 mln zł, czyli 31 zł za akcję. Nikt inny nie był zainteresowany."

A teraz fakty zamiast Faktu. Spróbujmy uciec nieco od emocji, odciąć się od przyszłych zdarzeń, i  wycenić spółkę i jej akcje wg stanu wiedzy na dzień transakcji, oczywiście z istniejącymi ograniczeniami, w tym brakiem możliwości zrobienia dokładnego badania.

WARTOŚĆ RYNKOWA

Ciech ogólnie wyemitował 52,7 mln akcji. Dziś jedna akcja na rynku jest warta 59 zł. Czyli wartość rynkowa całego podmiotu wynosi 3 mld 109 mln 300 tys. zł. Ale wg notowania najbardziej zbliżonego do dnia transakcji cena wynosiła 31 zł za akcję. A w ostatnim dniu ostatniego zakończonego roku obrotowego - 31 zł 5 gr. Nie można więc stwierdzić wpływu transakcji na kurs. Czyli wartość rynkowa całego podmiotu w dniu transakcji wynosiła 1 mld 633 mln 700 tys. zł.

WARTOŚĆ KSIĘGOWA

Wg ostatniego dostępnego sprawozdania finansowego (na koniec III kwartału 2017 r.) wartość grupy Ciech wynosi 2,3 mld zł. Wartość księgowa 1 akcji to 39 zł 65 gr. Ale - przyznajmy - trudno to było przewidzieć w dniu transakcji. Wówczas wg ostatniego dostępnego sprawozdania za pełny rok obrotowy było to 911,5 mln zł oraz odpowiednio - 17 zł 30 gr za akcję. Nawet jeśli doliczyć 20-30 proc. tak zwanej wartości firmy (nazwa i inne nieujęte składniki niematerialne) oraz premii za kontrolę, wartość jednej akcji Ciechu nie przekroczyłaby 22 zł 50 gr. Ale w 2014 roku (czasy kryzysu na rynku M&A) nikt normalny nie kupował biznesów z tak zwanym goddwillem.

WARTOŚĆ DOCHODOWA

Dziś Ciech generuje roczną wartość wskaźnika EBITDA w kwocie 883,8 mln zł z tendencją stale rosnącą. Przy zastosowaniu standardu WDP = EBITDA x 7
gdzie:
WDP - wartość dochodowa przedsiębiorstwa
EBITDA - roczna zdolność do generowania nadwyżki finansowej
7 - rynkowy mnożnik przyjęty dla rocznego kosztu kapitału inwestora (oczekiwany zwrot z inwestycji po 7 latach) = ok. 14 proc.
uzyskujemy wycenę całego przedsiębiorstwa na poziomie ok. 6,2 mld zł.
Ale w dniu transakcji wartość ta była mniejsza. Wówczas wg ostatniego dostępnego sprawozdania (j.w.) Ciech generował roczną wartość wskaźnika EBITDA w kwocie 397,9 mln zł. Przy zastosowaniu standardu WDP = EBITDA x 7
gdzie:
WDP - wartość dochodowa przedsiębiorstwa
EBITDA - roczna zdolność do generowania nadwyżki finansowej
7 - rynkowy mnożnik przyjęty dla rocznego kosztu kapitału inwestora (oczekiwany zwrot z inwestycji po 7 latach) = ok. 14 proc.
uzyskujemy wycenę całego przedsiębiorstwa na poziomie 2 mld 785 mln zł oraz jednej akcji - 52 zł 85 gr.  Warto jednakże pamiętać, że zwłaszcza w kryzysowych czasach cyklu koniunkturalnego wycena dochodowa jest bardzo rzadko uznawana przez inwestorów jako w pełni reprezentatywna. Jest ona bowiem oparta na przyszłości, a przyszłość jest przecież z natury wysoce niepewna. Wycena dochodowa najczęściej stanowi więc uzupełnienie wyceny księgowej przy ustalaniu tak zwanej wartości rekomendowanej.

WARTOŚĆ REKOMENDOWANA (TRANSAKCJI)

Określimy ją zgodnie ze sztuką według wzoru:
WRP = 80 proc. x WKP + 20 proc. x WDP
gdzie:
WRP - wartość rekomendowana przedsiębiorstwa
WKP - wartość księgowa przedsiębiorstwa
WDP - wartość dochodowa przedsiębiorstwa
z pominięciem podatnej na zmienne nastroje i manipulacje wyceny rynkowej (czytaj kursu giełdowego).
W efekcie uzyskany wynik to wycena całego przedsiębiorstwa na poziomie 1 mld 286 mln 200 tys. zł oraz jednej akcji - 24 zł 40 gr. Taką wartość można było wówczas rekomendować stronom transakcji, oczywiście przy założeniu bardzo ograniczonej do publicznie dostępnych danych wiedzy wyceniającego.

PODSUMOWANIE

Doprawdy trudno domniemywać, czym sugerował się nabywca (tu w domyśle pośrednio Jan Kulczyk) walcząc jak lew o nabycie pakietu kontrolnego Ciechu i ostatecznie finalizując transakcję za 31 zł za akcję. Jeśli dodatkowo nabywca wręczał korzyści urzędnikom, aby do transakcji doszło, musiał on mieć albo głęboką wiarę w przyszłe możliwości przedsiębiorstwa (jak pokazuje znana nam już przyszłość - uzasadnioną), albo głęboką wiarę we własne umiejętności zarządcze i restrukturyzacyjne (również - uzasadnioną). Nigdy nie dowiemy się, czy jakby Ciech był zarządzany przez Skarb Państwa, czy jego rozwój byłby równie dynamiczny, a wyniki - tak dobre? Ale nawet będąc mocnym przeciwnikiem dokonań Jana Kulczyka, trudno będzie uzasadnić, że mając wiedzę z dnia transakcji zapłacił on zbyt niską cenę za akcje Ciechu. Można też domniemywać, w jak trudnej sytuacji zostaną postawieni rzeczoznawcy, którzy wyceniali i wyceniają różne spółki. Nigdy bowiem ich wycena nie jest w pełni obiektywna i pewna (taka nie istnieje), a w momencie wyceny nie znają oni przecież przyszłości przedsiębiorstwa. Ponadto trudno jest założyć scenariusze alternatywne, zakładające taką samą pozycję rynkową i wyniki, gdyby do transakcji nie doszło.
Źródło danych: www.bankier.pl

poniedziałek, 12 lutego 2018

Akcja - dekomunizacja. Trzeba koniecznie zburzyć warszawską starówkę

Trwa akcja - dekomunizacja. Wojewoda śląski walczy ze zmianą nazw ulic i placów, a premier Morawiecki marzy o zburzeniu Pałacu Kultury w Warszawie. Ponieważ Blog o ekonomii, sporcie, fantastyce i obyczajach też myśli patriotycznie i antykomunistycznie, postanowiliśmy podpowiedzieć premierowi, jakie pomniki komunizmu warto by jeszcze zburzyć oprócz Pałacu Kultury:
  • Po pierwsze warszawska starówka. Zwiedzane dziś "zabytkowe" warszawskie Stare Miasto jest zabytkiem w całości ... zbudowanym w czasach komuny. Oczywiście po części według historycznych kształtów, ale jednak. Znana nam dzisiaj starówka liczy sobie mniej niż 70 lat i jej istnienie i kształt zawdzięczamy niestety komunistom. Oni to wysadzili poniemieckie  śląskie zamki i z pozyskanego kamienia zbudowali dzisiejsze serce Warszawy.
  • Po drugie "miasto w mieście", czyli Nowa Huta. Zarówno uznawane dziś za pomnik architektury centrum "miasta", jak i zbudowane dekady później klockowate osiedla - sypialne są w całości dziełem komuny.
  • Po trzecie huta Nowa Huta - dziś "ArcelorMittal Poland Oddział w Krakowie – historyczna Huta im. T. Sendzimira". Należy już dziś rozpocząć negocjacje z Mittalem, aby natychmiast zamknął ten pomnik komunizmu oraz - na dokładkę - jego młodszą siostrę z Dąbrowy Górniczej. Nie spowoduje to nawet protestów załogi, bo prawdziwy patriota nie boi się utraty pracy, jeśli jego nieszczęście osobiste miałoby służyć wyższym celom społecznym. A Mittal powinien zrozumieć, że inwestując w Polsce przyczynia się do trwania wielkiego pomnika obcej dyktatury. Na pewno można się dogadać.
  • Po czwarte Spodek. To istny pomnik komunizmu i komunisty Ziętka. Hala co prawda przetrwała wiele lat w dobrym zdrowiu, jest zbudowana tak, że pewnie przetrwa jeszcze i ze dwa stulecia. Mimo wieku jest nadal nowoczesna i funkcjonalna, a trybuny są usytuowane na tyle blisko zawodników każdej dyscypliny, że klimat w niej jest wyjątkowy. Ale te zalety nie mogą nam przesłonić ustrojowych wad. Jest dziełem komunizmu, bez pudła. Do zburzenia.
  • Po piąte Stadion Śląski. Co prawna niedawno oddany do użytkowania po latach remontu, z trybunami i infrastrukturą w znacznej mierze odbiegającymi od pierwotnych, ale nie da się ukryć, że sam pomysł zbudowania stadionu w parku (i budowy samego parku) zrodził się w komunistycznej głowie Ziętka i przez tego niedobrego komunistę został zrealizowany.
  • Po szóste cały Park Śląski, b. WPKiW. Zielone płuca Śląska są absolutnym dziełem komuny. I aż żal patrzeć, aby tak godne inwestycji deweloperskich działki tak się marnowały. Drzewa należy wyciąć, trawę zamienić na beton, Patermana wyrzucić z Łani, stawy osuszyć, zwierzęta z zoo rozpędzić, a całość powierzyć deweloperom, aby nie było żadnej szansy przyszłego odrodzenia tego pomnika komunizmu.
No i jak już zburzymy warszawską  starówkę, to warto pomyśleć nad odbudową pałacu w Świerklańcu, który komuna wysadziła w powietrze.

Akcja - nacjonalizacja i monopolizacja

Dzisiejszy Dziennik Zachodni podaje:
"Brytyjska firma chce fedrować na Krupińskim. Uratują kopalnię? (...) Jest inwestor gotowy reaktywować likwidowaną kopalnię, ale minister zwleka ze spotkaniem."

I dalej:
"Pracownicy likwidowanego Krupińskiego znaleźli kupca dla kopalni, który chce ją wykupić i uruchomić. Mało tego, ma ponoć na to pieniądze i gotowy biznesplan. Chętnie go przedstawi ministerstwu, tyle że ... to jak nie nabierze wody w usta, to odwraca kota ogonem. Spotkamy się ... jak zobaczymy biznesplan i poznamy dorobek firmy. I koło się zamyka."

Komentarz: Abstrahując od intencji i rzeczywistej kondycji potencjalnego inwestora, wszystko przecież to jasne, i pracownicy Krupińskiego powinni to wiedzieć. Górnictwo ma być nasze, polskie i państwowe. Zorganizowane w formie monopoli. A nie obce, zagraniczne i konkurencyjne wobec innych państwowych zakładów.
- A co będzie, jak prywaciarz będzie miał niższe koszty i w efekcie niższe ceny? - musiało sobie zadać pytanie ministerstwo. A więc nie będzie prywatyzacji Krupińskiego, cokolwiek sobie jego pracownicy nie wymyślą. To pewne.

Ale jest inna szansa dla kopalni i cały ten cyrk może ją popchnąć do przodu:
"Jastrzębska Spółka Węglowa (...) postanowiła, że zbada dokładnie złoże węgla, bo może a nuż jeszcze po nie kiedyś zechce sięgnąć."

Komentarz: No właśnie! To JSW ma wydobywać węgiel koksowniczy i nikt inny.

niedziela, 11 lutego 2018

Najwięcej sporów jest o kompletnie niepraktyczne przepisy prawne

Barack O. dziwi się, dlaczego go ścigają w Polsce
W toku śledzenia sporu o "polskie obozy koncentracyjne" nasuwa się ciekawa refleksja: najzacieklejsze spory toczą się o zupełnie niepraktyczne przepisy. Otóż wyobraźmy sobie, że niejaki Barack Obama, z zawodu były prezydent Stanów Zjednoczonych, znów palnie coś, co podejdzie pod naszą nową ustawę. Co wówczas zrobią polskie organy ścigania? Wydadzą nakaz doprowadzania na przesłuchanie? Aresztują Obamę (przepraszam: Baracka O.), jeśli ten zdecyduje się przyjechać do Polski z jakimś odczytem? Doprawdy, trudno to sobie wyobrazić.
- Ale ta ustawa nie jest "na Obamę", nie jest nawet "na Grossa" - można usłyszeć w kuluarach.
- To na kogo jest? - warto zapytać.
- No, tak naprawdę to ... na nikogo. Zresztą uchwaliliśmy tę ustawę, ale na razie obiecaliśmy, że nikogo nie będziemy ścigali. - można też usłyszeć.
- To po "wuja" ją wprowadzać? - warto jeszcze zapytać.
- Tu chodzi o naszą dumę narodową! - można usłyszeć.
- Ach, więc z powodu tej dumy narodowej chcemy zerwać stosunki dyplomatyczne z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi?
- Ależ skąd, nie chcemy, my im wszystko wytłumaczymy, a zrobimy po swojemu.

No cóż, warto życzyć powodzenia! Ale tu rodzi się refleksja, że tak to już jest z wieloma przepisami prawa, które pomysłodawcy wprowadzają, kompletnie nie biorąc pod uwagę późniejszej skuteczności ich egzekucji:
  • Nowelizacja naszego kodeksu drogowego wprowadza bardzo niepraktyczne ograniczenia prędkości dla ... niektórych kierowców. Jak to drogówka będzie weryfikować z radarem w ręku, trudno doprawdy przewidzieć. 
  • Nasza ustawa o gospodarowaniu nieruchomościami przewiduje bardzo osobliwe dochodzenie własności w przypadku, gdy właściciel nieruchomości dokona w krótkim czasie (przed wpisem do księgi wieczystej) u kilku notariuszy kilku niemal równoległych aktów jej sprzedaży. Wówczas nowym właścicielem jest ten, kto nabył ją ... ostatni w kolejności. Z góry współczuję sądowi, który miałby taki spór rozstrzygać.
  • W Polsce latem powszechne jest zjawisko montowania bagażników rowerowych na tyle (na haku lub na klapie) samochodu.  Teoretycznie na takim bagażniku powinna być umieszczona tablica rejestracyjna. Jednocześnie nie wolno demontować tablicy z samochodu. Urzędy z kolei nie wydają tak zwanych duplikatów. W związku z tym, jakkolwiek nie postąpi kierowca jadący na wakacje z takim bagażnikiem, i tak złamie prawo. Z tego co słychać, "na razie" z powodów praktycznych nasza kochana policja nie ściga takich "przestępstw".
  • W USA w niektórych stanach zakazany jest seks oralny, także wśród małżonków, a w jeszcze niektórych - seks przy włączonym świetle. Bóg raczy wiedzieć, jakie mają tam metody ścigania tego przestępstwa, ale zdrowy rozsądek nakazuje przyjąć, że ... raczej żadne. 
  • Także w niektórych stanach w USA zakazany jest seks przedmałżeński. Dotarłem kiedyś do badań, z których wynika, że "w czystości" do ślubu w Polsce przystępuje ok. 1 proc. par. Trudno przewidywać, aby w USA było to znacząco więcej. Można więc wysnuć śmiałą tezę, że społeczeństwo ma w słabym poważaniu przepisy, które jego przedstawiciele w dobrej wierze przecież wprowadzili do kodeksów.
  • "1500 euro grzywny za płacenie za seks oraz 3750 euro w przypadku recydywy" – takie kary przewiduje nowe prawo, przyjęte w 2016 roku przez francuski parlament. Tym samym francuski parlament próbuje wygrać ze zjawiskiem, z którym jeszcze żadna władza (łącznie z dyktaturami) nie dała sobie rady. W końcu mowa o "najstarszym zawodzie świata."
Można by tu jeszcze znaleźć szereg przykładów.

czwartek, 8 lutego 2018

Lekcja zarządzania





Empedokles z Agrygentu:


"Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów"

Columbo. Nie szata zdobi człowieka

TV Silesia serwuje powtórki "Columbo". Filmiki teoretycznie winny być nudne, bo reżyser na wstępie postanowił ujawniać szczegóły zbrodni i twarz mordercy. Potem wkracza Columbo i w intelektualnej potyczce pokonuje zbrodniarza.

Cały sukces Columbo polega na ściemie. Niski człowieczek, fatalnie i biednie ubrany, poruszający się samochodem budzącym politowanie i prowadzący rozmowy tak, jakby niczego nie rozumiał. Nieco upierdliwy, mocno niegrzeczny (ale takiemu prostakowi się to wybacza) i strasznie marudny. Ktoś z trzeciego szeregu, którego przysłali na miejsce morderstwa chyba przez pomyłkę. Morderca zaczyna doceniać inteligencję porucznika zawsze ... zbyt późno. Wówczas orientuje się, że miał do czynienia z niezwykle przebiegłym i mądrym człowiekiem. Niby w końcu to nie szata zdobi człowieka, ale ludzie o tym zapominają. Działają stereotypy.

Inną ściemę stosują doradcy klienta z sektora finansowego. Zawsze nienagannie ubrani. Młodzi. Przystojni. Mądrze mówiący. Zaopatrzeni w wykresy przypominające reklamę viagry albo braveranu. Prezentujący nienaganne maniery. Aż warto im zaufać, piszę to szczerze.

W sumie szkoda, że to też ściema. Dlatego ja stosuję wobec samego siebie jedną podstawową zasadę: zanim podpiszesz, sam siebie uszczypnij. To działa. Naprawdę. Nie mam dzięki temu cudownego kredytu denominowanego w walucie obcej, nie mam fantastycznej polisolokaty, nie zainwestowałem w Amber Gold, ani w inne cudowne fundusze. Jestem przez to mało nowoczesny. Trudno.

środa, 7 lutego 2018

Francja w Polsce

Premier Morawiecki zapowiedział powrót do idei połączenia Orlenu z Lotosem oraz pomysłu konsolidacji sektora energetycznego. Całość ma służyć lepszym zdolnościom kredytowym nowo powstałych podmiotów. Stąd w długoterminowej perspektywie zgodnej z wizją premiera będziemy mieli w kraju:
  • Narodowe lotnisko;
  • Narodową elektrownię atomową;
  • Narodowego czempiona paliwowego (i zupełny monopol na rynku);
  • Narodowy koncern energetyczny (na razie dwa, ale docelowo - pewnie jeden);
  • Narodowe przedsiębiorstwo bankowo-ubezpieczeniowe (i zupełny monopol na rynku);
  • Narodowego producenta samochodów elektrycznych.
A na razie już mamy:
  • Narodowy koncern wydobywczy (i zupełny monopol na rynku);
  • Narodową wyprawę alpinistyczną na K2.
- Komunizm? Socjalizm? Złota epoka Gierka poprzedzająca kryzys? Coś w tym stylu?
- Nic z tych rzeczy, przynajmniej w sferze nazewnictwa. To po prostu ... Francja w Polsce. Francuzi już tak mają, i jakoś żyją. Przy czym są pewne różnice. Na przykład:
  • We Francji niezwykle trudno jest zwolnić pracownika;
  • A kilka milionów ludzi (urzędników, pracowników firm państwowych, itp.) zwolnić się nie da w ogóle. Oni tam mają zagwarantowane dożywotnie zatrudnienie;
  • "Za protekcjonizm zawsze płaci konsument" - to wiemy w Polsce. Tymczasem Francuzi wypracowali  sobie sposób radzenia sobie z rządami (bez względu na to z jakiej opcji) w takich warunkach, jakie są. Po prostu każda podwyżka cen lub każdy brak odpowiedniej podwyżki płacy dla pracowników kończy się tam bezwzględnym strajkiem generalnym jakiejś branży lub wszystkich branż. Jak tylko rząd wymyśli coś niepopularnego, to za godzinę ma zatrzymane pociągi lub nieposprzątane ulice.
  • Mimo wszystko francuskie produkty są wysokiej jakości. Po światowym niebie latają francuskie airbusy, po światowych drogach jeżdżą francuskie renaulty i ... dacie, świat jeździ chętnie na wczasy do Francji i na Lazurowe Wybrzeże (ponad 80 mln turystów zagranicznych w 2017 roku: patrz artykuł Francja liderem turystyki). Nawet uroda Francuzek też ma światową renomę, ale tu zajmą trzecie miejsce po Polkach i Rosjankach.

wtorek, 6 lutego 2018

Gazety kłamią? To bez znaczenia, bo ludzie przestają je czytać

Dane z rynku prasy:


Grudzień
2016 r.
Grudzień
2017 r.
Zmiana
Fakt Gazeta Codzienna 272 663 259 386 -4,87%
Super Express 135 850 131 331 -3,33%
Gazeta Wyborcza 148 753 119 481 -19,68%
Rzeczpospolita 52 216 47 934 -8,20%
Dziennik Gazeta Prawna 50 173 44 495 -11,32%
Gazeta Podatkowa 25 560 24 594 -3,78%
Przegląd Sportowy 24 667 23 556 -4,50%
Gazeta Polska Codziennie 19 715 17 317 -12,16%
Puls Biznesu 12 172 12 926 6,19%
Parkiet Gazeta Giełdy 4 728 4 234 -10,45%
RAZEM 746 497 685 254 -8,20%




Z prasy. Wywiad z dobrym menedżerem - prezydentem Frankiewiczem

Rzeczpospolita opublikowała bardzo ciekawy wywiad z prezydentem Frankiewiczem. Dinozaur miejskiego zarządzania (najdłużej urzędujący prezydent miasta w Polsce) w co najmniej w dwóch sprawach trafił w sedno:
  • O społeczeństwie i polityce: 
"Mamy wyuczoną roszczeniowość, ale też niezaradność. Ludzie robię się coraz mniej zaradni, a za swoje niepowodzenia obwiniają państwo. Państwo jest nielubiane, ale jednocześnie mnóstwo się od niego oczekuje."

Komentarz: Często krytykuję prawicowy rząd za socjalistyczną politykę gospodarczą, w tym przede wszystkim dążenie do centralizacji i upaństwowienia wszystkiego, co żyje. Ale prezydent Frankiewicz wskazuje, że tak naprawdę większość społeczeństwa ... tego właśnie oczekuje. Nie wolnego rynku! Nie rywalizacji! Większość (wg badań ok. 80 proc.) oczekuje od państwa, że to ono będzie przedsiębiorcze, a nie obywatele. To państwo ma zapewnić pracę i płacę, a nie my sami mamy sobie to wywalczyć. Mnie się to nie podoba, ale takie są powszechne oczekiwania.
  • O reformie oświaty:
"Ale nie powinno być celem zwiększanie zatrudnienia jakiejkolwiek grupy zawodowej. Ministerstwo chwali się tym, że przybyło 17 tys. etatów w oświacie, przy spadku liczby uczniów. Ja bym stosował wyłącznie kryteria merytoryczne. Powinno się liczyć, jak młodzież jest przygotowana do studiów czy pracy i na ile jest konkurencyjna na rynku."

Komentarz: Ja to bym zastosował bon oświatowy. Rodzice posyłaliby uczniów do dobrych szkół, a te musiałyby się starać o poziom. Ale politycy boją się każdej reformy. Ewentualnym celem reformy ZUS nie powinno być zachowanie etatów urzędników, lecz interes przyszłych emerytów. Ewentualnym celem reformy NFZ nie powinno być zachowanie etatów urzędników, lecz interes pacjentów. Ale to wołanie na puszczy. W ogóle moim zdaniem państwem, miastem, czy przedsiębiorstwem państwowym powinno się zarządzać jak własnym biznesem. Wtedy efekty są najlepsze.

niedziela, 4 lutego 2018

Boją się otworzyć puszkę Pandory. Co z tego, skoro ona i tak jest nieszczelna



"Ręce precz od Macedonii" i "Macedonia należy do Grecji" - skandowały tysiące ludzi przybyłych na plac Syntagma. Wiele osób wymachiwało flagami ze znakiem gwiazdy, nazwanej Słońcem z Werginy - dziś godłem greckiej Macedonii. "Macedonia jest grecka od tysięcy lat i taka pozostanie, nikt nie może jej zabrać, niezależnie od tego, ilu polityków jest zdrajcami i że nasi sąsiedzi błędnie interpretują historię"- powiedział Polskiemu Radiu mężczyzna przybyły na manifestację z Peloponezu. – czytamy na Interii.

Niedawno postępując nie do końca demokratycznie, ale z pełnym poparciem unijnych urzędników, hiszpański rząd bardzo sprawnie rozprawił się z "niepodległością" Katalonii. Nie da się uciec od wrażenia, że gdyby sprawa miała miejsce tak z 10 lat temu, to dziś ... Katalonia byłaby niepodległa. Ale nie tylko rząd hiszpański, ale cała Europa walczy dziś z DEMONAMI. Po WYGRANYM (z punktu widzenia status quo) referendum w Szkocji, ale PRZEGRANYM referendum w całej Wielkiej Brytanii Europa nie ma dziś ani grama ochoty na jakieś przekształcenia terytorialne. Boi się otwarcia PUSZKI PANDORY, choć ta od dawna jest już nieszczelna. Fundament dekad pokoju i dekad bez zmian granic po II wojnie światowej już kilkakrotnie uległ skruszeniu.

Najpierw powstały w Europie nowe państwa po rozpadzie socjalizmu oraz Związku Radzieckiego, Jugosławii i Czechosłowacji. Potem swoje dołożyły Stany Zjednoczone wtrącając się w konflikt z serbskim Kosowie. Po czasie okazało się, że Kosowo ... może być niezależnym państwem, gdyż większość tamże stanowią Albańczycy. To otwarło pole do rozmaitych roszczeń i pretensji. Wykorzystała to Rosja anektując Krym (bo przecież większość stanowią tam Rosjanie) i proklamując kilka quasi republik rosyjskich: Naddniestrze, Donbas, inne. 

Jakie inne pretensje narodowe i terytorialne mogą jeszcze czekać Europę? Jest ich wiele, wymieńmy te najistotniejsze:

  • Odnośnie tekstu na początku artykułu Grecja nie chce za Boga uznać nazwy "Macedonia", bo przecież "Macedonia jest grecka".
  • Do tej samej Macedonii rości sobie coraz większe pretensje Albania.
  • Albanii nie wystarczy Macedonia, przecież albańska (po części) jest też Czarnogóra oraz (w przewadze) Kosowo.
  • Naddniestrze jest rosyjskie.
  • A reszta Mołdawii - rumuńska.
  • Rumuńska jest też Warna i cała Dobrudża (dziś: Bułgaria)
  • Siedmiogród jest  węgierski.
  • Co tam Siedmiogród, węgierska jest przecież Wojwodina (dziś należąca do Serbii), Słowacja oraz Ruś Zakarpacka.
  • Węgierska jest też przygraniczna część Austrii.
  • Za to Krajina (należąca dziś do Chorwacji) jest przecież serbska.
  • A Pula i niemal cała Istria jest włoska.
  • Zresztą Słowenia jest włoska. 
  • Za to Tyrol Południowy (dziś: Włochy) jest niemiecki lub - jak kto woli - austriacki.
  • Szkocja powinna być niepodległa.
  • A jak Szkocja, to i Walia.
  • Zresztą Irlandia jest jedna: zjednoczona.
  • Walonia jest francuska, a Belgia to sztuczny kraj dwóch narodów.
  • Cała Hiszpania to tygiel dążeń niepodległościowych.
  • Czechosłowacja podzieliła się na Czechy i Słowację, a zapomniano o Śląsku i Morawach.
  • Łużyce i Budziszyn (dziś: Niemcy) są serbskie.
  • Strasburg (dziś Francja) jest niemiecki.
  • Niemieckie EURO 2012 w Danzig i Breslau było bardzo udane.
  • A na deser: Przemyśl jest ukraiński, a Suwałki - litewskie.
Ufff, wystarczy... Choć można jeszcze parę sporów sobie przypomnieć. 
Skład etniczny Austro-Węgier (1910)