Czytam z niekłamanym zdumieniem, że polska dyplomacja nie spodziewała się reakcji izraelskich i światowych polityków na tak zwaną "ustawę o ściganiu za polskie obozy śmierci". Abstrahując od racji i faktów (w czasie II wojny światowej obóz w Auschwitz był niemiecki), słowa "dyplomacja" i "nie spodziewała się" w ogóle nie powinny mieć miejsca w parze. Przecież każdy wytrawny twórca prawa (czyli poseł - polityk), zanim wprowadzi w życie jakiś przepis, to najpierw długo analizuje jego skutki i odbywa konsultacje ze środowiskami fachowców w danej dziedzinie. Na pewno w trakcie takiej analizy nasi twórcy prawa dowiedzieli się, że w różnych krajach wykłada się różne wersje historii II wojny światowej. Jakkolwiek zdumiewająco dla nas by to nie brzmiało, to na przykład fundamentem założenia państwa Izrael i zachęcenia Żydów do osiedlenia się na jego terenie był rzekomy antysemityzm na polskich ziemiach. Jeśli taką historię wykładają w Izraelu, to analogicznie też ... w Stanach Zjednoczonych. Zresztą podobno ostrzegali przed taką wersją ustawy eksperci.
- Czy Polska ma rację w tym sporze?
- Oczywiście, że tak!
- A dlaczego w imię tej racji chcemy akurat teraz wywoływać kryzys dyplomatyczny z jednym z naszych największych - wydawałoby się - sojuszników?
- Przecież nie chcemy!
- To o co chodzi?
Ja mam wrażenie, że my, Polacy, mamy pewne cechy w genach i dotyczy to też naszych polityków. Coś jak na wiejskim weselu:
- Kaśka jest moja i nie pozwolę jej nikomu obmacywać! Wychodź na zewnątrz i wytłumaczymy sobie ten problem, jak trzeba! - stawia się Krzysiek na dwa razy mocniejszego Józka.
A w tle są lekcje historii. Jakże zdumiewająco różne w poszczególnych krajach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz