Przyznam, że nie podzielam tego optymizmu. Moje rozumowanie opiera się na następujących fundamentach:
- Nasza gospodarka jest "rozgrzana", ale trudno wprost zmierzyć w jakim stopniu to zasługa fundamentów, a w jakim czynników zewnętrznych, czytaj koniunktury w krajach ościennych.
- Nasza gospodarka jest "rozgrzana", ale w ślad za tym rozgrzaniem nie idzie nadwyżka budżetowa (jak w niektórych krajach), lecz nadal deficyt.
- Nasza gospodarka jest "rozgrzana", ale w czasie tego "rozgrzania" dług publiczny nie zmalał, lecz wzrósł.
- Nasza gospodarka jest "rozgrzana", ale w dużej mierze przez podaż dodrukowanego pieniądza (program Rodzina plus).
- Nasze czołowe banki wyglądają "dobrze", ale trudno przewidywać, żeby ewentualne tsunami po ewentualnych problemach banków niemieckich (derywaty) i włoskich (źle ulokowane aktywa) w ogóle nie dotknęły naszego kraju.
- Wraz ze "wstawaniem z kolan" polskiej gospodarki mogą się wzmóc problemy firm żyjących z kredytu kupieckiego i opartych na wykorzystywaniu dostawców (długie i nieuzasadnione terminy płatności), w tym przede wszystkim centrów handlowych. Zresztą firma Tesco już ogłosiła zamknięcie sporej porcji sklepów w Polsce.
- Za boomem gospodarczym nie idzie boom w inwestycjach prywatnych, zamiast tego mamy trend (i plany) do totalnego upaństwowienia gospodarki i kreowania inwestycji bezpośrednio lub pośrednio państwowych (elektrownie, elektromobiność przyszłości, lotnisko marzeń w polu). Ale, jak to pisał Clarkson "nikt nie ma wątpliwości, że gdyby to rząd budował londyński The Shard, nie działałyby w nim windy".
- Firmy państwowe przyczyniają się do redukcji bezrobocia, ale w wielu miejscach nie jet to praca o wysokiej wydajności, a w otwartym świecie musimy konkurować także z zagranicą. Na szczęście zagranica też ma tendencje do etatyzmu (Francja, Niemcy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz