Dziś trochę prawa na ... granicy prawa. Procedowana i odstawiona do zamrażarki ustawa o bezkarności związanej z działaniem w celu przeciwdziałania COVID-19 rozpętała burzę w kierunku polityków chroniących "swoich" urzędników. Tak, to zasadne. To budzi mój sprzeciw. Jak znam urzędników, to zasadniczo działają oni w ramach obowiązujących procedur, a nie wbrew nim, jak - podając przykład - służby graniczne w państwach południa Europy przepuszczające imigrantów ... wbrew procedurom.
Ale mało kto zwrócił uwagę na inny aspekt: ta ustawa miała chronić lekarzy. I tu budzi się mój jeszcze większy opór. Służba zdrowia i praca w niej to przecież ... służba ludziom.
Tymczasem lekarze potrafili ostatnio:
- nie przyjąć pacjenta z udarem, bo nie ma pewności, czy nie ma COVID-u (znam taki przypadek);
- nie przyjąć pacjenta z zawałem, bo jw. (pisano o tym w prasie);
- a teraz przeszli na teleporady zamiast badania pacjentów.
Moim zdaniem to łamanie zasad służby, bo przysięga Hipokratesa do czegoś zobowiązuje. Ale to też łamanie prawa. I powoływanie się na COVID niczego nie zmienia.
Lekarze, którzy odmawiają leczenia nie powinni mieć dalszego prawa wykonywania tego zawodu. A że przyjęcie pacjentów jest niebezpieczne? No ... jest, zawsze jest. Taki wybraliście zawód. Przecież nie poszliście do niego dla pieniędzy, poszliście dla służby, prawda?
I dygresja: znam wielu wspaniałych lekarzy (dużo więcej niż tych niewspaniałych), i ww. przypadki są dla nich nie do pojęcia. Brużdżą w ich wizerunek bez ich winy.
Dobrze, że ta "ustawa o bezkarności" (na razie) nie przeszła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz