Rozmowa kwalifikacyjna na poważne stanowisko wymagające fachowości:
"-No, si-wi ma pan niezłe. A ten ostatni zakład, gdzie pan pracował, to do kogo należał? - pyta szukający pracownika biznesmen.
-Nie wie pan, przecież to spółka skarbu państwa - odpowiada kandydat.
-Skarbu państwa? Państwowa? Nie.. proszę pana, to pomyłka, ja ludzi z firm państwowych nie zatrudniam.
-Ale ja się przecież znam na tym, co robię.
-A wuj mnie to obchodzi. Wy, po tych firmach państwowych, to nie potraficie pracować. A jeśli nawet, czego nie wykluczam, macie chęć do roboty, to pracujecie bez sensu. Nie macie podejścia biznesowego. Zresztą szkoda mojego i pana czasu."
I wyszedł trzasnąwszy drzwiami.
Ta, mająca kiedyś miejsce w rzeczywistym świecie scena uświadamia nam, że mamy na polskim rynku dwa równoległe rynki pracy: państwowy i prywatny. Są ludzie, którzy robią karierę w PGNiGu, przenoszą się do PGE i jak tam stracą pracę, lądują w PZU. Ale nie w Asseco. Z kolei ci, którzy rozpoczynali karierę w Asseco, mogą zasilić szeregi Comarchu, CD Projectu lub nawet fabryki obuwia pana Zbyszka. I tak to sobie działa. Tymi światami rządzą stereotypy, bo trudno sobie wyobrazić, aby jeden świat - obojętnie który - zatrudniał tylko durniów, a drugi - obojętnie który - samych fachowców najlepszych na świecie. Ludzie inteligentni zasadniczo potrafią się bardzo szybko przestawiać i przystosowywać. I nie jest wcale wykluczone, że pani z urzędu miejskiego nie ma kwalifikacji twardych i miękkich do pracy u producenta lodów. Ale jak tu przełamać stereotypowe myślenie?
niedziela, 26 marca 2017
sobota, 25 marca 2017
Szanujmy ostatnich dziennikarzy, tak szybko odchodzą
Paweł Zarzeczny nie był z mojej parafii, w dodatku był wrogiem "po szalu". Nie prowadził pewnie "sportowego" trybu życia, ale na sporcie się znał, bez dwóch zdań. Miał też jedną, coraz rzadszą w dzisiejszym świecie, cechę. On miał swoje zdanie i nie bał się go wypowiadać.
Był więc tylko i aż dobrym dziennikarzem.
Bycie dobrym dziennikarzem to tak niewiele i tak wiele zarazem. Nie można po prostu przepisywać wiadomości z PAP lub z netu metodą ctrl c/ ctrl v. Trzeba napisać coś od siebie. Trzeba to zrobić w sposób interesujący. Trzeba to zrobić, nie robiąc błędów ortograficznych. Trzeba pisać prawdę. Trzeba opisywać fakty. I nie bać się własnych wniosków. Tylko i aż tyle. Dla wielu (bardzo wielu) nieosiągalne.
Szanujmy ostatnich dziennikarzy, tak szybko odchodzą.
Był więc tylko i aż dobrym dziennikarzem.
Bycie dobrym dziennikarzem to tak niewiele i tak wiele zarazem. Nie można po prostu przepisywać wiadomości z PAP lub z netu metodą ctrl c/ ctrl v. Trzeba napisać coś od siebie. Trzeba to zrobić w sposób interesujący. Trzeba to zrobić, nie robiąc błędów ortograficznych. Trzeba pisać prawdę. Trzeba opisywać fakty. I nie bać się własnych wniosków. Tylko i aż tyle. Dla wielu (bardzo wielu) nieosiągalne.
Szanujmy ostatnich dziennikarzy, tak szybko odchodzą.
Wolna myśl. I ty chciałeś zostać piłkarzem
Kiedy okazuje się, że prezes spółki zależnej od skarbu państwa zarobił rocznie trzy miliony złotych, opinia publiczna trzęsie się z oburzenia. A partia rządząca zareagowała wprowadzając przepisy ograniczające "rozpasanie". Ciekawostkę stanowi fakt, że oficjalne trzy bańki dla niejakiego Jędrzejczyka opinia publiczna puszcza bez większego komentarza. A przecież na przykład prezes Jagiełło, który w 2016 roku wg raportu PKO BP skasował wspomniane 3 banki (dokładnie 3 029 tys. zł) musiał się najpierw trochę pouczyć. Według cioci Wikipedii skończył nawet jakiegoś em-bi-eja. Chyba ma też określone kwalifikacje, jeśli w l.2012, 2014, 2015 "został wyróżniony w konkursie „TOP 20 Najlepsi Menedżerowie w Polskiej Gospodarce"" (cytat).
W ślad za tymi faktami przeprowadziłem sam ze sobą określony dialog:
-Czy porównywanie prezesa Jagiełły z piłkarzem Jędrzejczykiem jest zasadne?
-Ależ oczywiście, że tak!
-Ale przecież mamy do czynienia z porównaniem osoby zarządzającej jednym z największych w Polsce banków z gościem jako-tako kopiącym okrągły przedmiot!
-No i co z tego?
-Jak to, co z tego?
-To przecież oczywiste. Prezes Jagiełło musiał męczyć się w ławkach, czytać te uczelniane "półkowniki" i zdawać te trudne egzaminy z jednego podstawowego powodu. Tym powodem był brak wystarczającego talentu sportowego. Przecież on, jak i ty, i jak każdy inny młody chłopak, chciał zostać piłkarzem. Nie był wystarczająco dobry na boisku, więc tak trochę zastępczo, został prezesem banku. Nie spełnił swoich marzeń, choć coś tam osiągnął. Ale dużo mniej, niż Jędza, któremu udało się nawet parę razy zagrać w reprezentacji.
-Bredzisz. Prezes banku to naprawdę budząca szacunek fucha.
-No tak. Ale każdy Polak wie, kto jest trenerem reprezentacji Polski. Wątpię z kolei, czy badanie na przykładowej grupie respondentów przyniosłoby znaczący odsetek takich, którzy wiedzą, jakie imię i nazwisko ma na przykład prezes Aliora. Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Muszę sprawdzić u wujka Google'a.
W ślad za tymi faktami przeprowadziłem sam ze sobą określony dialog:
-Czy porównywanie prezesa Jagiełły z piłkarzem Jędrzejczykiem jest zasadne?
-Ależ oczywiście, że tak!
-Ale przecież mamy do czynienia z porównaniem osoby zarządzającej jednym z największych w Polsce banków z gościem jako-tako kopiącym okrągły przedmiot!
-No i co z tego?
-Jak to, co z tego?
-To przecież oczywiste. Prezes Jagiełło musiał męczyć się w ławkach, czytać te uczelniane "półkowniki" i zdawać te trudne egzaminy z jednego podstawowego powodu. Tym powodem był brak wystarczającego talentu sportowego. Przecież on, jak i ty, i jak każdy inny młody chłopak, chciał zostać piłkarzem. Nie był wystarczająco dobry na boisku, więc tak trochę zastępczo, został prezesem banku. Nie spełnił swoich marzeń, choć coś tam osiągnął. Ale dużo mniej, niż Jędza, któremu udało się nawet parę razy zagrać w reprezentacji.
-Bredzisz. Prezes banku to naprawdę budząca szacunek fucha.
-No tak. Ale każdy Polak wie, kto jest trenerem reprezentacji Polski. Wątpię z kolei, czy badanie na przykładowej grupie respondentów przyniosłoby znaczący odsetek takich, którzy wiedzą, jakie imię i nazwisko ma na przykład prezes Aliora. Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Muszę sprawdzić u wujka Google'a.
Ciekawe miejsca. Na końcu świata. Przemyśl
Wizyta biznesmenów z Przemyśla w Warszawie:
"- A panowie to skąd przyjechali?
- Z Przemyśla.
- A co to za miasto?
- Jeśli chodzi o ilość zabytków, to porównywalne z Warszawą. Natomiast (w przeciwieństwie do Warszawy) wszystkie te zabytki można zwiedzić w pół godziny piechotą. Ponadto mamy piękny krajobraz z doliną Sanu, bardzo ładny rynek, zamek, całkiem duże pagórki, stok narciarski w mieście i ... spokojną wieś już kilometr od centrum."
Ten dialog oddaje wszystko lub prawie wszystko. Przy czym prawie czyni pewną różnicę. Miasto ma bowiem też swoje wady. Po oddaniu obwodnicy nie ma już gigantycznych korków, ale nadal mowa o miejscowości ... odciętej od większej cywilizacji. Co prawda autostrada od niedawna jest w pobliżu, ale nie zmienia to faktu, że do najbliższego miasta uniwersyteckiego jest 80-90 km (Rzeszów). Ponadto od wschodu granica, od południa granica, a przekraczanie jej wymaga czasu i procedur. Mowa bowiem o granicy strefy Schengen. Stąd młodzież raczej ucieka z miasta. Stąd trudno w mieście i okolicach o dostęp do fachowców w bardziej wyspecjalizowanych dziedzinach. Trudno też o tak zwaną "tanią siłę roboczą", bo ta zasadniczo przecież żyje z ... granicznego przemytu. No i tak naprawdę to przecież w takim miejscu to ... wszyscy się znają. Można więc dostać lekkiej klaustrofobii. Ale rekompensuje to krajobraz, urok samego miasta i ... mnogość bocianów w peryferyjnych dzielnicach.
PS. Tym artykułem wznawiam znany z "Blogu o ryzyku, prawie i energetyce" cykl "Ciekawe miejsca".
Będzie jeszcze między innymi o Rudzie Śląskiej (miasto frontowe), Bytomiu (przypomnienie o małpie, która zepsuła zegarek), Rzeszowie (miasto wygrane na reformie samorządowej), Warszawie (miasto na pustyni, bogate, tylko szkoda, że nie da się tu mieszkać), Krakowie (bez noża nie wychodź z domu) i o znanym z książek Krajewskiego Breslau (tu małpa naprawiła zegarek, miasto skupione wokół pięknego rynku).
A przed latem zostanie dodatkowo uruchomiony cykl "W klapkach i skarpetach frotte" o miejscach typowo turystycznych na wesoło. Czekam też na sugestie lub autorskie pomysły zainteresowanych udziałem w cyklu.
"- A panowie to skąd przyjechali?
- Z Przemyśla.
- A co to za miasto?
- Jeśli chodzi o ilość zabytków, to porównywalne z Warszawą. Natomiast (w przeciwieństwie do Warszawy) wszystkie te zabytki można zwiedzić w pół godziny piechotą. Ponadto mamy piękny krajobraz z doliną Sanu, bardzo ładny rynek, zamek, całkiem duże pagórki, stok narciarski w mieście i ... spokojną wieś już kilometr od centrum."
Ten dialog oddaje wszystko lub prawie wszystko. Przy czym prawie czyni pewną różnicę. Miasto ma bowiem też swoje wady. Po oddaniu obwodnicy nie ma już gigantycznych korków, ale nadal mowa o miejscowości ... odciętej od większej cywilizacji. Co prawda autostrada od niedawna jest w pobliżu, ale nie zmienia to faktu, że do najbliższego miasta uniwersyteckiego jest 80-90 km (Rzeszów). Ponadto od wschodu granica, od południa granica, a przekraczanie jej wymaga czasu i procedur. Mowa bowiem o granicy strefy Schengen. Stąd młodzież raczej ucieka z miasta. Stąd trudno w mieście i okolicach o dostęp do fachowców w bardziej wyspecjalizowanych dziedzinach. Trudno też o tak zwaną "tanią siłę roboczą", bo ta zasadniczo przecież żyje z ... granicznego przemytu. No i tak naprawdę to przecież w takim miejscu to ... wszyscy się znają. Można więc dostać lekkiej klaustrofobii. Ale rekompensuje to krajobraz, urok samego miasta i ... mnogość bocianów w peryferyjnych dzielnicach.
PS. Tym artykułem wznawiam znany z "Blogu o ryzyku, prawie i energetyce" cykl "Ciekawe miejsca".
Będzie jeszcze między innymi o Rudzie Śląskiej (miasto frontowe), Bytomiu (przypomnienie o małpie, która zepsuła zegarek), Rzeszowie (miasto wygrane na reformie samorządowej), Warszawie (miasto na pustyni, bogate, tylko szkoda, że nie da się tu mieszkać), Krakowie (bez noża nie wychodź z domu) i o znanym z książek Krajewskiego Breslau (tu małpa naprawiła zegarek, miasto skupione wokół pięknego rynku).
A przed latem zostanie dodatkowo uruchomiony cykl "W klapkach i skarpetach frotte" o miejscach typowo turystycznych na wesoło. Czekam też na sugestie lub autorskie pomysły zainteresowanych udziałem w cyklu.
piątek, 17 marca 2017
Biznes narciarski. Modernizacja? Tak, ale z głową. Austria w Polsce? Jescze nie teraz
Udział w zawodach na Czarnej Górze uzmysłowił mi, że w Polsce robi się biznes narciarski często nieco bez głowy. Idea "Austrii w Polsce" jest fajna, ale jeszcze niestety sporo do ideału brakuje.
Po pierwsze ośrodek zyskał w tym sezonie szybką kolejkę na stoki Czarnej o nazwie Luxtorpeda i przepustowości 3000 osób na godzinę. Problem polega na tym, że przy ograniczonej dostępności czarnej trasy (wieczorem jest w ogóle zamknięta) cały ruch narciarski z wyciągu kierowany jest na jedną trasę - czerwoną. Ta jest teoretycznie długa, w miarę szeroka i naprawdę fajna, szkoda tylko, że po modernizacji wyciągu nie da się na niej jeździć. Po prostu czerwona trasa jest standardowo ... czarna od ludzi. Ponadto po jakichś mniej więcej dwóch godzinach od otwarcia jest doprawdy solidnie "zrąbana". Radość z jazdy w ośrodku ratuje krzesełko na stok Żmijowca. I dwie w pełni otwarte trasy, które nie są aż tak zatkane.
Po drugie ta nasza "Austria w Polsce" jest pod wieloma względami jakaś taka niedorobiona. Przejazd między krzesłami? Brak. Parkingi w ... błocie. Przejazdy między apartamentami i hotelem wąskie i strome - jakby nie szło pewnych rzeczy budowanych od zera trochę lepiej zaprojektować. I jeszcze parę innych niedoróbek.
Ale "darowanemu koniowi nie patrzy się z zęby", dostałem karnet, wikt i opierunek, całkowita krytyka jest więc z mojej strony trochę nie fair. W końcu ośrodek jest na pewno jednym z najlepszych w Polsce. A już na pewno jest lepszy od Białki, bo i trasy są o wiele bardziej interesujące dla dobrego narciarza. Ja całość tych niedociągnięć tłumaczę sobie tym, że projekt "Austria w Polsce", podobnie jak opisywany przez Suworowa "idealny komunizm" to coś jeszcze niedokończonego. Że niedoróbki zostaną usunięte, błędy poprawione, przepustowość Luxtorpedy zmniejszona lub (co jest trudniejsze, ale bardziej prawdopodobne) zostanie dorobiona dodatkowa niebieska trasa z Czarnej, parkingi wyasfaltowane, wyciągi połączone trasami bez konieczności odpisania nart w wspinania się po błocie. Pewnie na wszystko trzeba czasu i - o czym się tak głośno nie mówi - pieniędzy. No i trochę wyobraźni.
Po pierwsze ośrodek zyskał w tym sezonie szybką kolejkę na stoki Czarnej o nazwie Luxtorpeda i przepustowości 3000 osób na godzinę. Problem polega na tym, że przy ograniczonej dostępności czarnej trasy (wieczorem jest w ogóle zamknięta) cały ruch narciarski z wyciągu kierowany jest na jedną trasę - czerwoną. Ta jest teoretycznie długa, w miarę szeroka i naprawdę fajna, szkoda tylko, że po modernizacji wyciągu nie da się na niej jeździć. Po prostu czerwona trasa jest standardowo ... czarna od ludzi. Ponadto po jakichś mniej więcej dwóch godzinach od otwarcia jest doprawdy solidnie "zrąbana". Radość z jazdy w ośrodku ratuje krzesełko na stok Żmijowca. I dwie w pełni otwarte trasy, które nie są aż tak zatkane.
Po drugie ta nasza "Austria w Polsce" jest pod wieloma względami jakaś taka niedorobiona. Przejazd między krzesłami? Brak. Parkingi w ... błocie. Przejazdy między apartamentami i hotelem wąskie i strome - jakby nie szło pewnych rzeczy budowanych od zera trochę lepiej zaprojektować. I jeszcze parę innych niedoróbek.
Ale "darowanemu koniowi nie patrzy się z zęby", dostałem karnet, wikt i opierunek, całkowita krytyka jest więc z mojej strony trochę nie fair. W końcu ośrodek jest na pewno jednym z najlepszych w Polsce. A już na pewno jest lepszy od Białki, bo i trasy są o wiele bardziej interesujące dla dobrego narciarza. Ja całość tych niedociągnięć tłumaczę sobie tym, że projekt "Austria w Polsce", podobnie jak opisywany przez Suworowa "idealny komunizm" to coś jeszcze niedokończonego. Że niedoróbki zostaną usunięte, błędy poprawione, przepustowość Luxtorpedy zmniejszona lub (co jest trudniejsze, ale bardziej prawdopodobne) zostanie dorobiona dodatkowa niebieska trasa z Czarnej, parkingi wyasfaltowane, wyciągi połączone trasami bez konieczności odpisania nart w wspinania się po błocie. Pewnie na wszystko trzeba czasu i - o czym się tak głośno nie mówi - pieniędzy. No i trochę wyobraźni.
czwartek, 16 marca 2017
Stary człowiek i (jeszcze) może
W zawodach sportowych liczy się nie udział, lecz zwycięstwo. Nie udało się. Jednakże stary, łysy i gruby autor niniejszego blogu zajął tylko (lub aż) dziewiąte miejsce w slalomie gigancie w Zimowych Igrzyskach Rynku Kapitałowego na stoku Czarnej Góry. Dziewiąte miejsce na wszystkich białych kołnierzyków w Polsce! To słabo? Może jednak nie. Informacja o Igrzyskach na stronie: wcmg
poniedziałek, 13 marca 2017
Błąd w systemie PESEL! Awans emerytów z Nikisza
Kapitan drużyny i strzelec bramki na 3-2 ma rocznikowo 46 lat. Grający trener i as pierwszego ataku - 42 lata. Strzelec decydującej bramki też nie jest już młodzieniaszkiem. Obaj to byli reprezentanci Polski. A broniący w finale golkiper jeszcze dwa sezony temu był wystawiany w ataku. I taka to drużyna po zaciętej walce wygrała I ligę hokeja na lodzie. Wygrała ją po zaciętym i nieco nerwowym finale z Zagłębiem. Po bardzo dobrych jakościowo meczach i przy komplecie publiczności na Jantorze.
W zasadzie to wypadałoby napisać, że drużyna Naprzodu Janów wywalczyła awans do ekstraligi. Ale tu odzywają się dzwonki alarmowe. Po pierwsze ten awans jest nie na rękę związkowi, który chyba już sam pogubił się w swoich machinacjach, dzikich kartach, obietnicach, że nikt nie spadnie oraz tworzeniu arbitralnego systemu licencyjnego. Po drugie ten awans nie jest na rękę ... miastu. Władze Katowic prawdopodobnie zrobią teraz wszystko, aby "uwalić" drużynę, która wywalczyła promocję do ligi, z której przecież ... wcale nie spadła. Władze miasta postawiły na jedną markę i jeden klub. Jeśli są konsekwentne, będziemy mieli do czynienia z procesem ubijania "konkurencji". A sport? A kogo to obchodzi? Przecież można wszystko ustalić przy zielonym stole!
Ale mimo tych obaw wypada hokeistom z Nikisza pogratulować sukcesu, od którego pewnie wiele osób rozbolała głowa. Chcesz oglądać w Katowicach hokej na najwyższym poziomie? Jedź na Jantor.
W zasadzie to wypadałoby napisać, że drużyna Naprzodu Janów wywalczyła awans do ekstraligi. Ale tu odzywają się dzwonki alarmowe. Po pierwsze ten awans jest nie na rękę związkowi, który chyba już sam pogubił się w swoich machinacjach, dzikich kartach, obietnicach, że nikt nie spadnie oraz tworzeniu arbitralnego systemu licencyjnego. Po drugie ten awans nie jest na rękę ... miastu. Władze Katowic prawdopodobnie zrobią teraz wszystko, aby "uwalić" drużynę, która wywalczyła promocję do ligi, z której przecież ... wcale nie spadła. Władze miasta postawiły na jedną markę i jeden klub. Jeśli są konsekwentne, będziemy mieli do czynienia z procesem ubijania "konkurencji". A sport? A kogo to obchodzi? Przecież można wszystko ustalić przy zielonym stole!
Ale mimo tych obaw wypada hokeistom z Nikisza pogratulować sukcesu, od którego pewnie wiele osób rozbolała głowa. Chcesz oglądać w Katowicach hokej na najwyższym poziomie? Jedź na Jantor.
środa, 8 marca 2017
Na Dzień Kobiet. Kobiety nie są na zewnątrz całkiem szczere. Ale przecież o to chodzi
Emilia Clarck. Ładna brunetka, nieprawdaż? Brunetka? No pewnie. Patrz niżej.
Bo tak naprawdę każda kobieta stara się nam, facetom, pokazać swój fałszywy, wręcz - chciałoby się rzec - podrasowany obraz. Ale czy to źle? Przecież my, płeć, było nie było, brzydka, tego właśnie oczekujemy. Większość z nas ma swoją domową aktorkę, no i większość tę aktorkę kocha. Często nie mimo, lecz dlatego.
Wszystkim Paniom wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet.
Bo tak naprawdę każda kobieta stara się nam, facetom, pokazać swój fałszywy, wręcz - chciałoby się rzec - podrasowany obraz. Ale czy to źle? Przecież my, płeć, było nie było, brzydka, tego właśnie oczekujemy. Większość z nas ma swoją domową aktorkę, no i większość tę aktorkę kocha. Często nie mimo, lecz dlatego.
Wszystkim Paniom wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet.
wtorek, 7 marca 2017
Typowy Polak: najpierw kupuje niemieckie auto, a potem ... oszczędza na ubezpieczeniu. Przegląd dzisiejszej prasy
Typowy Polak: najpierw kupuje niemieckie auto, a potem ... oszczędza na ubezpieczeniu
"Rzepa" podaje zdumiewającą informację. Podobno dla finansów publicznych byłoby lepiej, gdyby winnym wypadku pod Oświęcimiem okazał się młody kierowca "cieńkusia", gdyż rządowa limuzyna warta 2,5 mln zł ... nie była ubezpieczona. Choć w sumie należałoby się zastanowić, czy doprawdy ta informacja jest zdumiewająca? Może jest ... typowa. Otóż, drogi Czytelniku, rząd postąpił dokładnie tak, jak Twój sąsiad, który marzy o wypasionej niemieckiej furze, a gdy za resztę zaskórniaków uda mu się ją kupić, postanowi oszczędzić na ubezpieczeniu. A co tam - myśli sąsiad - może się uda! No właśnie. Mamy do czynienia z jedną z naszych narodowych wad. Nie ma się więc co ani złościć, ani dziwić.
Kupowało się na stadionie maturę i studia, to czemu nie kupić teraz ... aktu chrztu?
"Rzepa" nie odpuszcza także w tematach społecznych, gdzie informuje o procederze kupowania w sieci fałszywych aktów chrztu, na podstawie których można zawrzeć związek małżeński. Temat musi mnie, jako męskiego szowinistę i tradycjonalistę, sprowokować do komentarza. Na topie jest równouprawnienie. Na topie jest feminizm, różne prawa, kariera, itp. Korpomenadżerki nie mają czasu na refleksję, chwilę oddechu, święta, nie mówiąc już na przykład o czymś tak dziś w korpoświecie niespotykanym, jak wizyta w kościele i modlitwa. Ale ten cały wypracowany świat nagle staje się, mówiąc brutalnie, do dupy, jak jakaś kobieta chce ... wziąć ślub. Biała suknia, welon, przystojny ksiądz, piękny ołtarz, pięknie udekorowany kościółek i, co już mniej ważne, jakiś przypadkowy gość u boku. A potem wesele w pięknej restauracji z pięknie ubranymi gośćmi. A główną rolę gra, oczywiście, panna młoda. I te piękne zdjęcia po latach. A tu na przeszkodzie stoi urzędnik kościelny, żądający jakichś papierków z przeszłości. Na szczęście dziś można wszystko kupić w necie. Czy na pewno?
Ekonomia: Farmacol ucieka z giełdy, a Francuzi kupują Opla.
Duży cios dla naszej rodzimej giełdy. Procedurę jej opuszczenia właśnie rozpoczął katowicki gigant farmaceutyczny rodziny Olszewskich. W sumie ten ruch nie dziwi. Jako tako trzymają się "narodowi czempioni" z udziałem skarbu państwa. Ale po zajumaniu znaczącej części kapitału OFE oraz klęsce idei akcjonariatu obywatelskiego z giełdy wymiotło zarówno jednego wielkiego pośrednika, jak i amatorów prywatnych. Szanse na agio emisyjne w przypadku decyzji o kolejnych emisjach jest dziś doprawdy niewielkie. Będzie źle, jak ruch Farmacolu skopiują inni. Ciekawe, czy premierowi Morawieckiemu uda się poprawić nastroje i rozruszać naszą giełdę? Byłoby to bardzo pożądane.
Ponadto prasa donosi, że Francuzi kupują Opla (firmę, nie jeden samochód, stąd pisownia dużą literą). Na przykład "Rzepa" spekuluje, czy nie zemszczą się oni za caracale i nie zamkną fabryk w Polsce? Na złość babci odmrożę sobie uszy? I zlikwiduję fabryki dające zyski? Chyba jednak jest to scenariusz mało możliwy.
"Rzepa" podaje zdumiewającą informację. Podobno dla finansów publicznych byłoby lepiej, gdyby winnym wypadku pod Oświęcimiem okazał się młody kierowca "cieńkusia", gdyż rządowa limuzyna warta 2,5 mln zł ... nie była ubezpieczona. Choć w sumie należałoby się zastanowić, czy doprawdy ta informacja jest zdumiewająca? Może jest ... typowa. Otóż, drogi Czytelniku, rząd postąpił dokładnie tak, jak Twój sąsiad, który marzy o wypasionej niemieckiej furze, a gdy za resztę zaskórniaków uda mu się ją kupić, postanowi oszczędzić na ubezpieczeniu. A co tam - myśli sąsiad - może się uda! No właśnie. Mamy do czynienia z jedną z naszych narodowych wad. Nie ma się więc co ani złościć, ani dziwić.
Kupowało się na stadionie maturę i studia, to czemu nie kupić teraz ... aktu chrztu?
"Rzepa" nie odpuszcza także w tematach społecznych, gdzie informuje o procederze kupowania w sieci fałszywych aktów chrztu, na podstawie których można zawrzeć związek małżeński. Temat musi mnie, jako męskiego szowinistę i tradycjonalistę, sprowokować do komentarza. Na topie jest równouprawnienie. Na topie jest feminizm, różne prawa, kariera, itp. Korpomenadżerki nie mają czasu na refleksję, chwilę oddechu, święta, nie mówiąc już na przykład o czymś tak dziś w korpoświecie niespotykanym, jak wizyta w kościele i modlitwa. Ale ten cały wypracowany świat nagle staje się, mówiąc brutalnie, do dupy, jak jakaś kobieta chce ... wziąć ślub. Biała suknia, welon, przystojny ksiądz, piękny ołtarz, pięknie udekorowany kościółek i, co już mniej ważne, jakiś przypadkowy gość u boku. A potem wesele w pięknej restauracji z pięknie ubranymi gośćmi. A główną rolę gra, oczywiście, panna młoda. I te piękne zdjęcia po latach. A tu na przeszkodzie stoi urzędnik kościelny, żądający jakichś papierków z przeszłości. Na szczęście dziś można wszystko kupić w necie. Czy na pewno?
Ekonomia: Farmacol ucieka z giełdy, a Francuzi kupują Opla.
Duży cios dla naszej rodzimej giełdy. Procedurę jej opuszczenia właśnie rozpoczął katowicki gigant farmaceutyczny rodziny Olszewskich. W sumie ten ruch nie dziwi. Jako tako trzymają się "narodowi czempioni" z udziałem skarbu państwa. Ale po zajumaniu znaczącej części kapitału OFE oraz klęsce idei akcjonariatu obywatelskiego z giełdy wymiotło zarówno jednego wielkiego pośrednika, jak i amatorów prywatnych. Szanse na agio emisyjne w przypadku decyzji o kolejnych emisjach jest dziś doprawdy niewielkie. Będzie źle, jak ruch Farmacolu skopiują inni. Ciekawe, czy premierowi Morawieckiemu uda się poprawić nastroje i rozruszać naszą giełdę? Byłoby to bardzo pożądane.
Ponadto prasa donosi, że Francuzi kupują Opla (firmę, nie jeden samochód, stąd pisownia dużą literą). Na przykład "Rzepa" spekuluje, czy nie zemszczą się oni za caracale i nie zamkną fabryk w Polsce? Na złość babci odmrożę sobie uszy? I zlikwiduję fabryki dające zyski? Chyba jednak jest to scenariusz mało możliwy.
niedziela, 5 marca 2017
Na złość urzędnikom i prezydentowi w trójkolorowych szalach: Naprzód walczy o awans
Po dwóch meczach play-off o awans do ekstraligi hokejowej jest remis, tyle, że teraz rywalizacja przenosi się do Katowic. Tak, panie prezydencie Krupa! Tak, wy wszyscy szalikowcy z urzędu! Naprzód Janów jest także klubem Katowic.
Już dziś pojawia się bardzo ciekawe pytanie, co urzędnicy zrobią w Katowicach, jeśli (podkreślam: jeśli, bo szansę są fifty- fifty) uda się hokeistom z Nikisza wywalczyć awans? Wydadzą zakaz startów w ekstralidze? Zamkną Jantor dla publiczności? Zobaczymy. Jak już bowiem wszyscy wiedzą, trudno o bardziej nieobiektywnego prezydenta i urzędników, niż ci z Katowic. Dla nich - czego zresztą oficjalnie nie kryją - liczy się tylko jedna marka w mieście, tj. wielosekcyjny GKS. Na potwierdzenie tego faktu dali się zresztą sfotografować w szalikach tego klubu.
Już dziś pojawia się bardzo ciekawe pytanie, co urzędnicy zrobią w Katowicach, jeśli (podkreślam: jeśli, bo szansę są fifty- fifty) uda się hokeistom z Nikisza wywalczyć awans? Wydadzą zakaz startów w ekstralidze? Zamkną Jantor dla publiczności? Zobaczymy. Jak już bowiem wszyscy wiedzą, trudno o bardziej nieobiektywnego prezydenta i urzędników, niż ci z Katowic. Dla nich - czego zresztą oficjalnie nie kryją - liczy się tylko jedna marka w mieście, tj. wielosekcyjny GKS. Na potwierdzenie tego faktu dali się zresztą sfotografować w szalikach tego klubu.
Już wiem, dlaczego Szwedki są tak bezprzykładnymi feministkami
Jestem w trakcie "lektury" (o ile za takową można uznać odsłuchiwanie audiobooka w samochodzie) Kamieniarza. Nie znam jeszcze zakończenia, ale już po mniej więcej połowie można stwierdzić, że autorka bardzo przerysowuje rysy psychologiczne postaci. Szwedzka prowincja jest tu absolutnie zamkniętym kręgiem osób z potężnym gorsetem ukrytych tajemnic, ukrytych własnych myśli, ukrytego gniewu i przy tym wszystkim prób dochowania konwenansów.
Rozróżniamy u Kamili cztery typy postaci:
1. Postać damska - zły człowiek - kompletnie wyzbyta uczuć i grająca na emocjach innych manipulatorka;
2. Postać damska - dobry człowiek - pozbawiona własnego zdania uwięziona w tradycji kompletnie podporządkowana mężczyźnie i otoczeniu idiotka;
3. Postać męska - trochę zły człowiek - zagubiony facet, kompletny egoista i dupek, ale zdolny do refleksji;
4. Postać męska - dobry człowiek - nierozumiejący kobiet, nieco zagubiony, ale zawsze rycerski i odpowiedzialny.
Oczywiście w książce postaci występują w parach. W konfiguracji - tu się pewnie Czytelnicy domyślają: 1 - 4 oraz 2 - 3. Innych postaci i konfiguracji nie zauważono.
Ten przykład widzenia świata przez - było, nie było - świetną autorkę kryminałów pokazuje wręcz łopatologicznie, dlaczego Szwedki stały się takimi feministkami. Bo skoro same tak postrzegają życie...
Oczywiście rosnące grono "imigrantów" prędzej, czy później, (raczej prędzej) może radykalnie wpłynąć na nastawienie szwedzkiej prowincji do szeroko rozumianej własnej "tradycji" i "zaściankowości". Krótko mówiąc, Szwedzi (a zwłaszcza Szwedki) mogą z powrotem polubić sami siebie, bo na razie mają z tym nielichy problem.
Rozróżniamy u Kamili cztery typy postaci:
1. Postać damska - zły człowiek - kompletnie wyzbyta uczuć i grająca na emocjach innych manipulatorka;
2. Postać damska - dobry człowiek - pozbawiona własnego zdania uwięziona w tradycji kompletnie podporządkowana mężczyźnie i otoczeniu idiotka;
3. Postać męska - trochę zły człowiek - zagubiony facet, kompletny egoista i dupek, ale zdolny do refleksji;
4. Postać męska - dobry człowiek - nierozumiejący kobiet, nieco zagubiony, ale zawsze rycerski i odpowiedzialny.
Oczywiście w książce postaci występują w parach. W konfiguracji - tu się pewnie Czytelnicy domyślają: 1 - 4 oraz 2 - 3. Innych postaci i konfiguracji nie zauważono.
Ten przykład widzenia świata przez - było, nie było - świetną autorkę kryminałów pokazuje wręcz łopatologicznie, dlaczego Szwedki stały się takimi feministkami. Bo skoro same tak postrzegają życie...
Oczywiście rosnące grono "imigrantów" prędzej, czy później, (raczej prędzej) może radykalnie wpłynąć na nastawienie szwedzkiej prowincji do szeroko rozumianej własnej "tradycji" i "zaściankowości". Krótko mówiąc, Szwedzi (a zwłaszcza Szwedki) mogą z powrotem polubić sami siebie, bo na razie mają z tym nielichy problem.
sobota, 4 marca 2017
Zdaniem niektórych ekspertów pieniądze rosną na drzewach
W ósmym tegorocznym numerze DO RZECZY, które to czasopismo czytam głównie z powodu artykułów (i zdjęć, ale to pst...) Kamili Baranowskiej, natrafiamy na tekst Tomasza Wróblewskiego:
"Do pełnego obrazu filozofom brakuje już tylko gwarancji, że ostatecznie pozbędziemy się trosk materialnych. Może już czas zapewnić ludzkości minimum godnej egzystencji? Gwarancję dochodu podstawowego. Niezależnie od tego, czy i jak bardzo się staramy, czy los obdarzył nas talentem, społeczeństwo zobowiązane jest wypłacać nam minimum wystarczające do przeżycia."
Godne i chwalebne to podejście, ale - niestety - utopijne. Tak naprawdę bowiem pieniądze wcale nie rosną na drzewach. Oczywiście pieniądze można wydrukować, a te w formie elektronicznej - dotworzyć elektronicznie. Tylko i tak natykamy się wówczas na dwa problemy: jeden stricte praktyczny oraz drugi motywacyjny.
Problem praktyczny polega na tym, że każdy rząd realizujący tak utopijny pomysł ma trzy drogi jego realizacji:
- zabrać nielicznym jeszcze pracującym aby rozdać mniej każdemu - tu dojdą jeszcze koszty aparatu skarbowego;
- dodrukować kasę - ale to winno wywołać inflację, czyli spadek wartości otrzymanych świadczeń;
- zadłużyć państwo - wówczas te długi trzeba będzie kiedyś spłacić.
Gdzie nie spojrzeć, nie ma łatwo.
Problem motywacyjny polega z kolei na tym, że jeśli rząd będzie rozdawał kasę za "nicnierobienie", wówczas tylko "frajerzy" będą się męczyli pracą. Jak "frajerów" znacząco ubędzie, a beneficjentów systemu przybędzie, co jest nieuniknione, wówczas ... państwo zbankrutuje.
Niestety, tak to bywa z utopijnymi pomysłami. Doskonale zrozumieli to Szwajcarzy, odrzucając ideę dochodu podstawowego w referendum. Ale ja wcale nie jestem pewien, czy inne społeczeństwa (w tym Polacy) nie zagłosowałyby inaczej?
"Do pełnego obrazu filozofom brakuje już tylko gwarancji, że ostatecznie pozbędziemy się trosk materialnych. Może już czas zapewnić ludzkości minimum godnej egzystencji? Gwarancję dochodu podstawowego. Niezależnie od tego, czy i jak bardzo się staramy, czy los obdarzył nas talentem, społeczeństwo zobowiązane jest wypłacać nam minimum wystarczające do przeżycia."
Godne i chwalebne to podejście, ale - niestety - utopijne. Tak naprawdę bowiem pieniądze wcale nie rosną na drzewach. Oczywiście pieniądze można wydrukować, a te w formie elektronicznej - dotworzyć elektronicznie. Tylko i tak natykamy się wówczas na dwa problemy: jeden stricte praktyczny oraz drugi motywacyjny.
Problem praktyczny polega na tym, że każdy rząd realizujący tak utopijny pomysł ma trzy drogi jego realizacji:
- zabrać nielicznym jeszcze pracującym aby rozdać mniej każdemu - tu dojdą jeszcze koszty aparatu skarbowego;
- dodrukować kasę - ale to winno wywołać inflację, czyli spadek wartości otrzymanych świadczeń;
- zadłużyć państwo - wówczas te długi trzeba będzie kiedyś spłacić.
Gdzie nie spojrzeć, nie ma łatwo.
Problem motywacyjny polega z kolei na tym, że jeśli rząd będzie rozdawał kasę za "nicnierobienie", wówczas tylko "frajerzy" będą się męczyli pracą. Jak "frajerów" znacząco ubędzie, a beneficjentów systemu przybędzie, co jest nieuniknione, wówczas ... państwo zbankrutuje.
Niestety, tak to bywa z utopijnymi pomysłami. Doskonale zrozumieli to Szwajcarzy, odrzucając ideę dochodu podstawowego w referendum. Ale ja wcale nie jestem pewien, czy inne społeczeństwa (w tym Polacy) nie zagłosowałyby inaczej?
czwartek, 2 marca 2017
Wszyscy murem za Mazurem
W ślad za artykułem na portalu Weszło (LINK), trudno uciec od refleksji dotyczącej finansowania klubów sportowych. Okazuje się, że Górnik Zabrze (i pewnie nie tylko ten klub) to finansowa studnia bez dna. Pomijając już wyłożone setki milionów na stadion, miasto "musiało" wspomóc klub poręczeniem obligacji oraz kolejną pokrętną konstrukcją dofinansowania. Razem - bagatela - jakieś 80 mln zł. Jak więc wygląda po uzyskaniu tych kroplówek bilans klubu? Dramatycznie.
Spróbujmy przedstawić podstawowe dane na podstawie załączonej do ww. artykułu tabeli wg stanu na 31 grudnia 2016 roku:
- aktywa klubu = 5 mln zł;
- kapitał zainwestowany = 54 mln zł;
- wynik finansowy z lat ubiegłych = -100 mln zł (skumulowana strata);
- wynik finansowy 2016 = -12 mln zł (strata);
- zobowiązania klubu = 63 mln zł;
czyli:
- wartość księgowa przedsiębiorstwa(klubu) = -58 mln zł (minus).
Wniosek:
Aby w ciągu 5 lat spłacić swoje zobowiązania, klub musiałby osiągać w tym czasie corocznie wynik finansowy o ok. 25 mln zł lepszy, niż obecnie. Aby "odrobić wszystkie straty", musiałby go osiągać przez następne 10 lat. Czy to jest możliwe? Być może - na papierze - tak. W rzeczywistości klub jest po prostu bankrutem, jeszcze chwilowo utrzymywanym przez kroplówkę podaną przez "pielęgniarkę" - panią prezydent Mańkę-Szulik. Ale nawet miastu w końcu skończą się środki na rozpieprz i cierpliwość mieszkańców. Co wtedy będzie? Zobaczymy. Ale dzięki publikacji Weszło okazuje się, że są w Polsce kluby w znacznie gorszej sytuacji finansowej, niż notowany na giełdzie (stąd przymus publikacji danych) Ruch Chorzów.
Spróbujmy przedstawić podstawowe dane na podstawie załączonej do ww. artykułu tabeli wg stanu na 31 grudnia 2016 roku:
- aktywa klubu = 5 mln zł;
- kapitał zainwestowany = 54 mln zł;
- wynik finansowy z lat ubiegłych = -100 mln zł (skumulowana strata);
- wynik finansowy 2016 = -12 mln zł (strata);
- zobowiązania klubu = 63 mln zł;
czyli:
- wartość księgowa przedsiębiorstwa(klubu) = -58 mln zł (minus).
Wniosek:
Aby w ciągu 5 lat spłacić swoje zobowiązania, klub musiałby osiągać w tym czasie corocznie wynik finansowy o ok. 25 mln zł lepszy, niż obecnie. Aby "odrobić wszystkie straty", musiałby go osiągać przez następne 10 lat. Czy to jest możliwe? Być może - na papierze - tak. W rzeczywistości klub jest po prostu bankrutem, jeszcze chwilowo utrzymywanym przez kroplówkę podaną przez "pielęgniarkę" - panią prezydent Mańkę-Szulik. Ale nawet miastu w końcu skończą się środki na rozpieprz i cierpliwość mieszkańców. Co wtedy będzie? Zobaczymy. Ale dzięki publikacji Weszło okazuje się, że są w Polsce kluby w znacznie gorszej sytuacji finansowej, niż notowany na giełdzie (stąd przymus publikacji danych) Ruch Chorzów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)