W ósmym tegorocznym numerze DO RZECZY, które to czasopismo czytam głównie z powodu artykułów (i zdjęć, ale to pst...) Kamili Baranowskiej, natrafiamy na tekst Tomasza Wróblewskiego:
"Do pełnego obrazu filozofom brakuje już tylko gwarancji, że ostatecznie pozbędziemy się trosk materialnych. Może już czas zapewnić ludzkości minimum godnej egzystencji? Gwarancję dochodu podstawowego. Niezależnie od tego, czy i jak bardzo się staramy, czy los obdarzył nas talentem, społeczeństwo zobowiązane jest wypłacać nam minimum wystarczające do przeżycia."
Godne i chwalebne to podejście, ale - niestety - utopijne. Tak naprawdę bowiem pieniądze wcale nie rosną na drzewach. Oczywiście pieniądze można wydrukować, a te w formie elektronicznej - dotworzyć elektronicznie. Tylko i tak natykamy się wówczas na dwa problemy: jeden stricte praktyczny oraz drugi motywacyjny.
Problem praktyczny polega na tym, że każdy rząd realizujący tak utopijny pomysł ma trzy drogi jego realizacji:
- zabrać nielicznym jeszcze pracującym aby rozdać mniej każdemu - tu dojdą jeszcze koszty aparatu skarbowego;
- dodrukować kasę - ale to winno wywołać inflację, czyli spadek wartości otrzymanych świadczeń;
- zadłużyć państwo - wówczas te długi trzeba będzie kiedyś spłacić.
Gdzie nie spojrzeć, nie ma łatwo.
Problem motywacyjny polega z kolei na tym, że jeśli rząd będzie rozdawał kasę za "nicnierobienie", wówczas tylko "frajerzy" będą się męczyli pracą. Jak "frajerów" znacząco ubędzie, a beneficjentów systemu przybędzie, co jest nieuniknione, wówczas ... państwo zbankrutuje.
Niestety, tak to bywa z utopijnymi pomysłami. Doskonale zrozumieli to Szwajcarzy, odrzucając ideę dochodu podstawowego w referendum. Ale ja wcale nie jestem pewien, czy inne społeczeństwa (w tym Polacy) nie zagłosowałyby inaczej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz