|
Oni przewracają się w grobach ... ze śmiechu |
Od paru lat odważnie stawiam tezę, że europejska (a w jakiejś mierze i światowa) gospodarka porzuciła swego boga utożsamianego z ideą o nazwie globalizacja. Pisałem kilkukrotnie, że dziś globalizacja jest już
passe, a
trendy są różne formy protekcjonizmu. Tezę opieram na obserwacjach. Widzę, że Trump zamyka dla obcych towarów amerykański rynek, że toczy wojnę handlową z Chinami, że Francuzi gotowi byli na wojnę dyplomatyczną z Polską w sprawie niezakupionych
caracali (za ile, było kwestią drugorzędną, tak jak i jakość helikopterów), że Niemcy szczególnie dbają o swoje firmy produkcyjne, a cała wielka Unia Europejska (i tak utożsamiana jako źródło interesów niemieckich z lekką domieszką języka francuskiego) głosząca wolny przepływ pracowników postanowiła ... utrudnić życie firmom zatrudniającym polskich kierowców.
Do tego socjalizm fiskalny. Mechanizm luzowania ilościowego jest jawnym drukiem pieniądza - dziś raczej elektronicznego. Kraje Europy ścigają się na programy socjalne. Włosi nawet odważyli się na ustanowienie tzw. dochodu gwarantowanego, czyli płacenie mieszkańcom za to, że nie są bogaci. Nie płaci się już dziś za pracę, płaci za ... istnienie. Myślę, że towarzysz Uljanow (a i towarzysz Dżugaszwili, bo ten też marzył o eurokomunizmie, choć jego celem nadrzędnym był raczej euroimperializm pod światłym przywództwem wiadomo kogo) potajemnie wybucha śmiechem w tym swoim mauzoleum.
Całość wynika z tego, że
ludzie zasadniczo lubią kapitalizm i wolny rynek wówczas, kiedy daje im on określone korzyści i przewagi. W sytuacji, gdy może on dać określone korzyści i przewagi innym, całkowicie się dogmaty samoistnego regulowania świata przez prawo popytu i podaży porzuca.
W Polsce jest ... tak samo. Polak akceptuje wolny rynek (dostęp do niemieckich towarów, brytyjskiego rynku pracy, brak kontroli na granicach, Ukrainka sprzątająca w domu) dopóty mu się to opłaca oraz całkowicie go odrzuca (niepewność zatrudnienia, niska płaca, konkurencja pracowników budowlanych z Ukrainy), gdy zaczyna on stanowić jakiekolwiek zagrożenie. I trudno z tym polemizować.
I dziś złapałem wypowiedź niemieckiego polityka całkowicie potwierdzającego moje tezy. Oto fragment znalezionego artykułu:
"O Niemcach i ich samochodach można pisać całe tomy opowieści. I choć w ostatnich latach skandale wokół oszustw przy danych o emisji spalin naraziły na szwank wizerunek motoryzacyjnych gigantów, biznes motoryzacyjny nadal jest dla wielu mieszkańców kraju nad Szprewą powodem do dumy. Volkswagen i jego liczne marki jako samochody dla szerokich mas, Porsche, Daimler-Mercedes, Audi i BMW są synonimami wyrafinowanego luksusu.
Teraz jedna z tych pereł niemieckiego kapitalizmu stała się symbolem w debacie politycznej, która porusza cały kraj. A wszystko za sprawą wywiadu, jakiego udzielił Kevin Kühnert, 29-letni szef młodzieżówki socjaldemokracji (SPD), współrządzącej w Berlinie jako mniejszy partner koalicji z chadecją (CDU/CSU). Kühnert wprowadził do debaty publicznej, i to tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, możliwość wywłaszczania i kolektywizacji dużych koncernów oraz długofalowego odejścia od systemu kapitalistycznego. "Dla mnie drugorzędne jest to, czy na szyldzie firmowym BMW widnieje napis »państwowa firma motoryzacyjna« lub »spółdzielczy producent samochodów«, czy też kolektyw zadecyduje, że BMW w tej formie nie jest już potrzebne. Podział profitów musi być demokratycznie kontrolowany."
Cały artykuł znajdziecie
tutaj: link!
Panie Kühnert! Dziękuję panu za tę wypowiedź, ona całkowicie potwierdza moją tezę. Choć problem tkwi w tym, że my nieco starsi, tu - w Polsce - takie pomysły już doskonale znamy. I wiemy do czego prowadzą.
Do czego prowadzą? Ano do demotywacji działania biznesu. "Biznes jest chciwy" - to oczywisty dogmat. I na tym dogmacie zbudowana jest gospodarka kapitalistyczna. "Chcę się wzbogacić, chcę mieć lepsze auto niż Jürgen i ... będę na to ciężko pracować" - na tym zbudowano system. Ale jak braknie motywacji do pomnażania dóbr, wówczas ... wszyscy zgłoszą się po pieniądze "od państwa". I kraje tak zorganizowane zbankrutują.
Tymczasem wprowadzany jest wcale nie takimi bocznymi drogami w tej naszej Europie kompletny eurosocjalizm. Stał się on odpowiedzią na ogromne bezrobocie (Grecja, Włochy, Hiszpania) i brak perspektyw wśród całego pokolenia młodych ludzi. Stał się on też odpowiedzią na drożyznę (warto sprawdzić, ile w Niemczech kosztuje wynajęcie mieszkania w dużym mieście, gdzie jest praca) i lęki zatrudnionych oraz emerytów. "Jak zapewnić trwanie systemu emerytalnego gwarantującego niemieckim emerytom wczasy na Kanarach?" - nad tym głowią się politycy i ... finansiści.
Po prostu politycy kupują
czas. Odwlekają rzeczywiste reformy (czyli
de facto rewolucję)
w czasie. I nic innego ich nie interesuje, bo dzięki temu ... zachowują swoje posady. Eurosocjalizm nie jest ideą powszechnie lubianą. Ale jest po prostu kosztem ubocznym zapewnienia, przynajmniej
na jakiś czas, spokoju społecznego. "
Albo Eurosocjalizm, albo rewolucja!" - taki wybór mają dziś politycy. Co wybiorą? Odpowiedź jest oczywista.
PS. Niżej kilka cytatów już wcześniej zaczerpniętych do innych artykułów:
Wiktor Suworow. Klęska:
"W normalnym kraju gospodarką rządzi zażarta konkurencja. Przetrwa tylko ten, kto jest zdolny do wytwarzania najlepszych towarów w dowolnych wymaganych ilościach po najniższych cenach.
(...)
A w kraju socjalistycznym cała gospodarka znajduje się pod kontrolą państwa, czyli pod kontrolą rządu, czyli pod kontrolą urzędników, czyli pod kontrolą biurokracji. Konkurencja w takim układzie jest niemożliwa z założenia. Nie jest tu nikomu potrzebna [patrz współcześnie: losy potencjalnego ponownego uruchomienia kopalni Krupiński przez "prywaciarza" - MS].
(...)
Coś jeszcze: Właściciel fabryki ryzykuje własne pieniądze i fabrykę.
(...)
W socjalizmie biurokrata nie ryzykuje własnych pieniędzy Wszystko należy do państwa, czyli do nikogo konkretnie. Za niewłaściwą decyzję biurokratę mogą skarcić, a mogą i mu wybaczyć, nie widząc błędu. Albo starając się nie zobaczyć. Najważniejsze to złożyć przełożonym sprawozdanie."
Kwintesencja inwestycji publicznych (za stadiony.net):
"W Budapeszcie powołano właśnie oficjalny Komitet ds. Nadzoru nad Postępami na Stadionie Ferenca Puskasa (…). Jego rola jest ujęta już w nazwie: wysocy rangą urzędnicy mają dopilnować, by największy stadion w tej części Europy powstał zgodnie z planem, to jest do 31 października 2019."
Jeremy Clarkson. Świat według Clarksona 5. Strona 580:
"Nikt nie ma wątpliwości, że gdyby to rząd budował londyński The Shard, nie działałyby w nim windy."