Cwaniactwo, fura szczęścia, czasem sprzyjający gwizdek, kilka razy klopsy bramkarzy, ale w tym, tego też nie da się ukryć, gigantyczne doświadczenie, mentalność zwycięzców i umiejętności. Tak Real wygrał prawie tym samym składem trzecią z kolei edycję Ligi Mistrzów. Moim skromnym zdaniem dla tej ekipy ostatnią. Oczywiście ostatnią dla tej ekipy, nie dla firmy Real. Dlaczego ostatnią? Ostatnią, ponieważ:
- Model zespołu, w którym kilku ludzi zapieprza na boisku (Ramos, Modric, Marcelo), kilku jeszcze jedzie na krótkich, aczkolwiek spektakularnych zrywach (Benzema, Bale), generalnie kadra jest na krzywej opadającej (żenująco słaby w finale Ronaldo, Isco), a w razie czego życie ratuje genialny bramkarz (Navas), jest na dłuższą metę nie do utrzymania.
- Real dziś leje nadal jakichś leszczy w lidze, nie ma sił na silniejsze zespoły, a w tym sezonie skoncentrował się na meczach Ligi Mistrzów i to nie wszystkich (vide: rewanż z Juventusem). Za rok nie starczy mu już sił i koncentracji na triumf.
- Idzie nowe. Idzie w ogóle nowa fala. Czasy Messiego i Ronaldo odchodzą do lamusa. Jest w tym biznesie pełno młodych wilków (Salah, Mane), którzy są młodsi, zdrowsi, szybsi, bardziej zdeterminowani i nie mają zamiaru już czekać na swoją szansę.
Z drugiej strony należy się wielki szacunek dla "ekipy wypalonych dziadków". W tym sezonie Ligi Mistrzów, mimo problemów z wyregulowaniem formy, pokonali w fazie pucharowej:
- milionerów z Paryża skupujących wszystko, co najlepsze (teoretycznie) w futbolu - w I rundzie;
- cwaniaków nad cwaniaki (aczkolwiek świetnie potrafiących grać w piłkę) z fantastycznym bramkarzem w składzie z Turynu - w ćwierćfinale;
- fantastycznie naoliwioną i co do milimetra wymierzoną niemiecką maszynkę z Monachium - w półfinale;
- no i szalonych jeźdźców z Liverpoolu - w finale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz