Niestety sukcesywnie życie dostarcza dowodów na tezę, że nasza piłkarska ekstraklasa jest nieco oddalona poziomem piłkarskim od wartości nakładów, jakie się na nią łoży. Rosną budżety klubów, rośnie zaangażowanie sponsorów, samorządów, telewizji. Urosły stadiony. Rośnie też frekwencja, bo ludzie są złaknieni fajnych emocji. Rosną kontrakty piłkarzy. Jak tylko liga zaczęła myśleć nieco rozsądniej w tej kwestii, natychmiast rynek zepsuła Legia. Wszytko pięknie, gdyby nie ci piłkarze ... coraz częściej przewracający się o swoje nogi.
A fakty są dramatyczne.
1. Mistrz Polski out (lub prawie out, bo dzięki przedziwnemu regulaminowi dostaje drugą szansę);
2. Wicemistrz Polski out;
3. Trzecia drużyna out;
4. Zdobywca Pucharu Polski out.
A puchary jeszcze się na dobre nie rozkręciły. Można wręcz rzec, że "prawdziwa rywalizacja" dla jako tako notowanych klubów dopiero się przecież ... zacznie.
W tle mieliśmy też znamienne wydarzenie. W meczu rewanżowym Lecha Poznań z Utrechtem w barwach Kolejorza na murawie pokazało się czternastu zawodników (ze zmianami), w tym ... czterech godnych posiadaczy obywatelstwa polskiego. Dramat!
Inny dramat dotyczy byłych piłkarzy Ruchu Chorzów. Tak zwanych "gwiazd" tej drużyny, które bez żadnego zaangażowania spadły spektakularnie z ekstraklasy. Część z nich rzuciła klub, część została zmuszona do zmiany, a jeden zawodnik nawet za pomocą związku rozwiązał kontrakt w trakcie sezonu. Wszyscy mieli ciśnienie na wielką karierę i wielkie pieniądze w innych klubach. I co? I nic. Grzeją ławki rezerwowych (Moneta, Niezgoda), szukają klubów w niższych klasach (Grodzicki) lub w ogóle rozpaczliwie szukają jakichkolwiek klubów (buntownik Lipski). Być może wkrótce znajdą, ale nie da się ukryć faktu, że pracodawcy w Polsce (a może za granicą też) jakoś tak mało przychylnie patrzą na gwiazdy gotowe w każdej chwili opuścić swoją drużynę lub zacząć grać tak, że pożal się Boże.
Szczerze mówiąc, mnie to nie dziwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz