Wesołych Świąt Wielkanocnych dla wszystkich Czytelniczek i Czytelników Blogu o ekonomii, sporcie i obyczajach!
sobota, 31 marca 2018
Z prasy. Duda robi prezent Dudzie i psuje standardy zawodowe
Jak donosi Gazeta Prawna "Prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, zgodnie z którą osoby wybrane
przez pracowników do rady nadzorczej spółki Skarbu Państwa lub grupy
kapitałowej nie będą musiały m.in. spełniać wymogu posiadania wyższego
wykształcenia - poinformowała w czwartek Kancelaria Prezydenta RP."
Niestety decyzja prezydenta Dudy, stanowiąca de facto ukłon i prezent w kierunku prezesa Dudy, wpisuje się w proces systematycznego psucia standardów zawodowych:
Skąd wzięła się zmiana legislacji właśnie zaakceptowana przez prezydenta? Otóż osoby "wybrane" przez załogę (to taka pozostałość ustawy o prywatyzacji i komercjalizacji) otrzymywały rok na zdanie egzaminu i standardowo miały z tym wielki problem. Po czym ... traciły nieźle płatne fuchy. Powyższe stanowiło tez problem dla organizacji związkowych (bo przecież to one wybierają "przedstawicieli załogi"), musiały one bowiem zamiast "pana Stasia" wynajmować dosłownie osoby posiadające uprawnienia.
Z drugiej strony być może kończymy z pewną fikcją. Kodeks przydziela radom nadzorczym szczególne role i szczególną pozycję. Tymczasem w rzeczywistości państwo jako właściciel zarządza swoimi spółkami raczej "bezpośrednio" przez ministrów i żadne rady nadzorcze nie są mu potrzebne. To tylko fikcja i miejsce dodatkowego zarobku dla wskazanych osób. Tylko w takim przypadku zamiast obniżać standardy personalne na wzór Stalina, może warto po prostu rady nadzorcze w spółkach państwowych zlikwidować.
Nie warto się uczyć w dzisiejszym świecie!
Niestety decyzja prezydenta Dudy, stanowiąca de facto ukłon i prezent w kierunku prezesa Dudy, wpisuje się w proces systematycznego psucia standardów zawodowych:
- aktem pierwszym było zniesienie przez ministra Gowina jakichkolwiek wymogów wobec osób prowadzących usługowo księgi rachunkowe;
- aktem drugim było zniesienie przez ministra Gowina jakichkolwiek wymogów wobec osób prowadzących zawodowe pośrednictwo o obrocie nieruchomościami;
- aktem trzecim jest właśnie podpisana ustawa przez prezydenta Dudę;
- czekamy jeszcze na akt czwarty, czyli zwolnienie pozostałych (jest taki pomysł: zamiast zdawać egzamin w ministerstwie, zapłać za em-bi-eja i dostaniesz uprawnienia) osób z trudów zdawania jakże wymagającego egzaminu do rad nadzorczych.
Skąd wzięła się zmiana legislacji właśnie zaakceptowana przez prezydenta? Otóż osoby "wybrane" przez załogę (to taka pozostałość ustawy o prywatyzacji i komercjalizacji) otrzymywały rok na zdanie egzaminu i standardowo miały z tym wielki problem. Po czym ... traciły nieźle płatne fuchy. Powyższe stanowiło tez problem dla organizacji związkowych (bo przecież to one wybierają "przedstawicieli załogi"), musiały one bowiem zamiast "pana Stasia" wynajmować dosłownie osoby posiadające uprawnienia.
Z drugiej strony być może kończymy z pewną fikcją. Kodeks przydziela radom nadzorczym szczególne role i szczególną pozycję. Tymczasem w rzeczywistości państwo jako właściciel zarządza swoimi spółkami raczej "bezpośrednio" przez ministrów i żadne rady nadzorcze nie są mu potrzebne. To tylko fikcja i miejsce dodatkowego zarobku dla wskazanych osób. Tylko w takim przypadku zamiast obniżać standardy personalne na wzór Stalina, może warto po prostu rady nadzorcze w spółkach państwowych zlikwidować.
Nie warto się uczyć w dzisiejszym świecie!
Recenzja. WieśMac w teatrze
W ramach ukulturniania miałem okazję pójść do teatru. Nie, nie do Teatru Marzeń*, tylko do prawdziwego teatru, takiego, gdzie grają sztuki.
Tym razem dosłownie grali, tańczyli i śpiewali, a sztuka okazała się tak zwaną rock-operą o nazwie Jesus Christ Superstar.
Jeszcze przed wyjściem zaskoczyło mnie kilka spaw:
*) Teatr Marzeń to nieoficjalna nazwa stadionu klubu piłkarskiego Manchester United
Tym razem dosłownie grali, tańczyli i śpiewali, a sztuka okazała się tak zwaną rock-operą o nazwie Jesus Christ Superstar.
Jeszcze przed wyjściem zaskoczyło mnie kilka spaw:
- po pierwsze: bilety do teatru były droższe, niż na mecze ligowe;
- po drugie, najtrudniejsze: do teatru nie można iść w dresie, nawet marki Adidasa;
- po trzecie: mimo, że to rock-opera, pogo jest dozwolone tylko dla artystów, nie dla publiczności;
- po czwarte: publiczność siedzi cicho, nie śpiewa i nie obraża ani graczy, ani tych ludzi z innego sektora, czytaj: drugiej strony balkonu;
- po piąte: jest jednak pewna kwestia stanowiąca o tym, że jest jak na meczu - otóż scenariusz sztuki i wynik końcowy jest doskonale wszystkim znany, coś tak jak w polskiej ekstraklasie.
- Jezusem był "nowy" Rysiek, czyli aktualny wokalista Dżemu;
- gość, który grał Judasza, był doskonały w swojej roli;
- także rola Marii Magdaleny absolutnie nie przerosła wykonawczyni;
- szczególną sympatię moją i wydaje mi się, że całej męskiej części publiczności wzbudzały wygibasy skąpo odzianych członkiń sekcji baletowej Teatru Rozrywki;
- widownia była absolutnie zapełniona, nie to co na meczach Śląska lub Lechii - obawiam się, że świadczy to też niestety o tym, że "telewizja Kurskiego" nie daje wystarczającej rozrywki i ludzie w poszukiwaniu odpowiednich wrażeń szukają alternatyw;
- kawa w barze była doskonała.
- scenarzysta zepsuł świetną scenę, czyli odgrywanie zepsucia w "stajni Augiasza" - mogła ona trwać zdecydowanie dłużej, tymczasem wkroczył "nowy Rysiek" - to znaczy Jezus - i piękną scenę niestety rozpędził;
- można też pomyśleć nad innym zakończeniem, to jest bowiem bardzo smutne (samobójstwo Judasza, ukrzyżowanie Jezusa) i publiczność wychodzi z teatru w takim sobie nastroju;
- w ramach wygaszania sporu z Unią Europejską i promocją równouprawnienia można wprowadzić więcej ról damskich, bowiem ta jedyna wyrazista dotyczyła kobiety lekkich obyczajów.
*) Teatr Marzeń to nieoficjalna nazwa stadionu klubu piłkarskiego Manchester United
środa, 28 marca 2018
Miałem rację. Mamy siedem lat tłustych
Trzy lata temu pisałem:
"U zarania nowego roku spróbuję odpowiedzieć na pytanie, które często próbują mi zadawać na kursach zwłaszcza młodzi ludzie: "Pan obserwuje zjawiska w naszej gospodarce, niech pan nam powie, kiedy wreszcie będzie lepiej?". Te pytania zresztą znacznie lepiej niż "Dziennik Telewizyjny", o przepraszam ... dziś to nazywa się "Fakty", oddają stan naszej gospodarki.
Ponieważ ja uważam, że zjawiska ekonomiczne w dłuższym okresie czasowym zawsze dążą do stanu równowagi, więc jeśli w jakiejś dziedzinie podaż przewyższa popyt, po jakimś skromnym czasie to się zmieni.
(...)
Stąd zresztą wynikają tak zwane cykle koniunkturalne. Dotyczy to praktycznie całej gospodarki. O ile w latach 2007-2008 mieliśmy w Polsce namiastkę rynku pracownika, tak teraz mamy ewidentnie rynek pracodawcy. Świadczą o tym zachowania ludzi, którzy jakoś bardzo rzadko z własnej woli zmieniają miejsce zatrudnienia. Mało kto dziś odważnie wkracza do gabinetu szefa i mówi: "Wkurzasz mnie, znalazłem lepszą pracę, zwalniam się!".
Jeśli jednak przyjmiemy, że w gospodarce występują naturalne cykle, raz lepiej, raz gorzej, jeśli ponadto jako cezurę przyjmiemy bardzo charakterystyczny rok 2008, z aferą opcyjną oraz aferą franko-hipoteczną w tle, z pierwszymi bankructwami, z upadkiem zaufania do banków i systemu finansowego (bankructwo LB w USA), no i jeśli przyjmiemy biblijne siedem lat chudych i siedem lat tłustych jako zasadę (mniej więcej sprawdza się w gospodarce), wówczas możemy znależć odpowiedź na tytułowe pytanie.
(...)
Kiedy więc będzie lepiej tu, u nas, w kraju? Już niedługo moi drodzy młodzi ludzie, wystarczy tylko trochę cierpliwości. Wg moich obliczeń "dno" nastąpi w b.r., a gospodarka naprawdę rozwinie się już około 2020 roku, a coś koło 2022 będziemy mieli boom. Moi drodzy, te kilka lat to naprawdę na przestrzeni dziejów jakaś mała chwila. Poczekajcie! Nie uciekajcie!"
Link do artykułu TUTAJ!
No i jest 2018 i mamy dziś w Polsce ... rynek pracownika.
Z drugiej strony widać już wiele sygnałów, że szczyt koniunktury się zbliża. Mogą nadejść trudniejsze czasy, co stawia pod znakiem zapytania liczne zapędy fiskalne (rynek mocy, PPE) oraz inwestycyjne (lotnisko marzeń, elektrownia atomowa) naszego patriotycznego rządu. Wszystkie te drogocenne pomysły mogą paść wobec ... przyziemnego braku kasy. Warto dziś apelować do rządzących, aby w swych pomysłach "dla naszego dobra" i innych zapędach zakładali, że koniunktura może się wkrótce skończyć.
Ale na razie cieszmy się z rynku pracownika. Dzięki temu (oraz rzuceniu pieniędzy na rynek poprzez programy socjalne) likwidowane są obszary strukturalnej biedy w Polsce.
"U zarania nowego roku spróbuję odpowiedzieć na pytanie, które często próbują mi zadawać na kursach zwłaszcza młodzi ludzie: "Pan obserwuje zjawiska w naszej gospodarce, niech pan nam powie, kiedy wreszcie będzie lepiej?". Te pytania zresztą znacznie lepiej niż "Dziennik Telewizyjny", o przepraszam ... dziś to nazywa się "Fakty", oddają stan naszej gospodarki.
Ponieważ ja uważam, że zjawiska ekonomiczne w dłuższym okresie czasowym zawsze dążą do stanu równowagi, więc jeśli w jakiejś dziedzinie podaż przewyższa popyt, po jakimś skromnym czasie to się zmieni.
(...)
Stąd zresztą wynikają tak zwane cykle koniunkturalne. Dotyczy to praktycznie całej gospodarki. O ile w latach 2007-2008 mieliśmy w Polsce namiastkę rynku pracownika, tak teraz mamy ewidentnie rynek pracodawcy. Świadczą o tym zachowania ludzi, którzy jakoś bardzo rzadko z własnej woli zmieniają miejsce zatrudnienia. Mało kto dziś odważnie wkracza do gabinetu szefa i mówi: "Wkurzasz mnie, znalazłem lepszą pracę, zwalniam się!".
Jeśli jednak przyjmiemy, że w gospodarce występują naturalne cykle, raz lepiej, raz gorzej, jeśli ponadto jako cezurę przyjmiemy bardzo charakterystyczny rok 2008, z aferą opcyjną oraz aferą franko-hipoteczną w tle, z pierwszymi bankructwami, z upadkiem zaufania do banków i systemu finansowego (bankructwo LB w USA), no i jeśli przyjmiemy biblijne siedem lat chudych i siedem lat tłustych jako zasadę (mniej więcej sprawdza się w gospodarce), wówczas możemy znależć odpowiedź na tytułowe pytanie.
(...)
Kiedy więc będzie lepiej tu, u nas, w kraju? Już niedługo moi drodzy młodzi ludzie, wystarczy tylko trochę cierpliwości. Wg moich obliczeń "dno" nastąpi w b.r., a gospodarka naprawdę rozwinie się już około 2020 roku, a coś koło 2022 będziemy mieli boom. Moi drodzy, te kilka lat to naprawdę na przestrzeni dziejów jakaś mała chwila. Poczekajcie! Nie uciekajcie!"
Prognoza z 2015 r. |
Link do artykułu TUTAJ!
No i jest 2018 i mamy dziś w Polsce ... rynek pracownika.
Fakty na dziś |
Z drugiej strony widać już wiele sygnałów, że szczyt koniunktury się zbliża. Mogą nadejść trudniejsze czasy, co stawia pod znakiem zapytania liczne zapędy fiskalne (rynek mocy, PPE) oraz inwestycyjne (lotnisko marzeń, elektrownia atomowa) naszego patriotycznego rządu. Wszystkie te drogocenne pomysły mogą paść wobec ... przyziemnego braku kasy. Warto dziś apelować do rządzących, aby w swych pomysłach "dla naszego dobra" i innych zapędach zakładali, że koniunktura może się wkrótce skończyć.
Ale na razie cieszmy się z rynku pracownika. Dzięki temu (oraz rzuceniu pieniędzy na rynek poprzez programy socjalne) likwidowane są obszary strukturalnej biedy w Polsce.
sobota, 24 marca 2018
Niestniejące dziś państwa... Cz. III (ost.) - Czechosłowacja
Flaga Czechosłowacji i dzisiejszych Czech |
Od nas, Polaków, rozpad Czechosłowacji wymusił rozróżnienie Czechów od Słowaków, co zasadniczo jest niezwykle trudne, bo - poza drobnymi korektami - mówią w zasadzie tym samym językiem. Co zasadniczo różni Czecha od Słowaka? W zasadzie to tylko ... historia. Czechy i Morawy (rozumiane dziś, jako Czechy) były historycznie w strefie wpływów austriackiej lub niemieckiej, a Słowacja - węgierskiej i w małej części polskiej (Orawa). Poszły za tym zwyczaje, style zachowań i przede wszystkim chyba kuchnia.
Rozpad Czechosłowacji wymusił najpierw postawienie jakże irytujących dla Czechów, Słowaków i ... Polaków budek granicznych, w tym także tę w najciekawszym chyba historycznie miejscu: Mostach koło Jabłonkowa. Miasteczko to było zlokalizowane przed wojną przez kilka miesięcy na terenie II RP, i tamże nastąpił ... przedwczesny atak Wermachtu na Polskę. Hitler rozkazy ataku odwołał, te wieści nie dotarły jednak do oddziału szturmującego Mosty. Dziś w "przygranicznych" Mostach mieści się całkiem zgrabny, choć niewielki, ośrodek narciarski, bardzo popularny wśród ... polskich narciarzy. Dziś, na szczęście, budki graniczne zostały już zdemontowane. A mowę tam mają taką całkiem śląską, czyli po prostu "godajom". Ale dziś, grubo ponad ćwierć wieku po rozpadzie Czechosłowacji, wielu naszym rodakom się nadal mylą te kraje i przynależność poszczególnych miast i miasteczek do nich.
Warto wiedzieć, że Czechosłowacja posłużyła Hitlerowi do testowania reakcji Zachodu. A ponieważ jej praktycznie nie było, skończyło się rozkawałkowaniem tego kraju i w konsekwencji wielką wojną światową. Kto wie, czy gdyby nie inna była reakcja polityków w Monachium, czy Adiego nie dałoby się powstrzymać?
Ale do rzeczy. Czechosłowacja (komunistyczna) mojej młodości to między innymi:
- brudna i zasmrodzona od przemysłowych pyłów Ostrawa;
- czerwone hasła na każdym rogu i moście, w tym przewodzące: "Po vše časy z Sovietskym Svazem";
- bardzo niemrawi obywatele, jeżdżący swoimi škodami absolutnie przepisowo, na każdym rogu czyhali (za krzakami) bowiem goście z radarami;
- sklepy wyposażone w narty marki Sulov - wówczas hit na naszym rynku;
- sklepy spożywcze wyposażone w komplecie w małe bary z pysznymi tanimi sałatkami;
- długie kolejki wjazdowe do Czechosłowacji w Cieszynie.
Ponadto Czechosłowacja ma dwa srebrne medale z mistrzostw świata i jeszcze na dokładkę brązowy medal z innych mistrzostw Europy. Przez lata była też czołową (medalową) drużyną świata w hokeju na lodzie. Po rozpadzie futboliści Czech potrafili zdobyć wicemistrzostwo Europy, a hokeiści tego kraju - mistrzostwo świata. Z kolei Słowakom udało się w hokeju wygrać mistrzostwo olimpijskie.
Na podziale Czechosłowacji chyba lepiej wyszli "przemysłowi" Czesi. Dziś to mały i dość bogaty kraj. Z wyższymi pensjami i niższym bezrobociem, niż w Polsce. Problemem współczesnych Czech jest ... brak pracowników do ichniejszych fabryk. Z kolei "turystyczni" Słowacy mieli więcej pecha. Najpierw rozwój kraju zatrzymał niemal dyktatorski okres rządzenia Mečiara, potem była dekada "tłusta", aż rozwój kraju powstrzymało ... przyjęcie euro. No i dziś Słowacy mają zachodnioeuropejskie ceny w sklepach oraz nadal wschodnioeuropejskie zarobki.
Krzywa Laffera głupcze!
Przez kraj przewija się dyskusja o podatkach, parapodatkach, ich uciążliwości, ewentualnie ich "uszczelnieniu", cokolwiek to oznacza. Czasem mam wrażenie, że wszyscy uczestnicy uczyli się w szkole tylko matematyki, używają do swoich obliczeń arkusza kalkulacyjnego i prostego równania: dochód razy stawka i zapominają o ... krzywej Laffera.
Tymczasem EKONOMIA to nie MATEMATYKA. Fakty (z badań przeszłości) są następujące:
Tymczasem EKONOMIA to nie MATEMATYKA. Fakty (z badań przeszłości) są następujące:
Żródło: dane GUS |
Nieistniejące dziś państwa... Cz. II - Jugosławia
Flaga Jugosławii |
Spoiwem istnienia Jugosławii był Josip Broz Tito - syn Chorwata i Słowenki. Tito rządził socjalistyczną Jugosławią od jej założenia do własnej śmierci w 1980 roku w Lublanie. Tito stworzył w Jugosławii autonomiczny świat między dwoma blokami - zachodnim i wschodnim - taki pół-socjalizm. Było to możliwe dzięki szybkiemu odcięciu się od władzy Stalina, co pewnie wymagało posiadania nieco cywilnej odwagi. Stąd jugosłowiańska dyktatura Tito była własna, swojska i niezależna od Moskwy. Nie da się ukryć, że przyniosło to Josipowi dużą popularność w całym kraju, a jeszcze dziś powstałe z rozpadu Jugosławii kraje czczą go niezależnie jako ... własnego bohatera. Dobrze o nim mówią nawet ... Serbowie i Chorwaci.
Kumrovec (dziś Chorwacja). Miejsce urodzenia Tity |
Oczywiście jugosłowiańska dyktatura miała swoje ciemne strony, w tym obozy stworzone dla przeciwników władzy. Z drugiej strony żaden inny socjalistyczny kraj nie był tak otwarty na Zachód i zachodnich turystów. Stąd i poziom życia obywateli Jugosławii był znacząco wyższy, niż obywateli innych krajów socjalistycznych. Ot, taki pół-kapitalizm na oceanie socjalizmu.
Ulotka parku narodowego na wyspie Brijuni - niegdyś rezydencji Tity |
Idea spojenia narodów (a niektórzy twierdzą, że jednego narodu) jugosłowiańskich była bardzo trudna w realizacji. Na przeszkodzie stały naturalne przeszkody: religijne, historyczne, polityczne i nawet piśmiennicze. Słoweńcy i Chorwaci są katolikami. Serbowie, Czarnogórcy i Macedończycy wyznają prawosławie. Bośniacy są muzułmanami. W ślad za tym idą sympatie: Chorwatów do Niemców, Serbów do Rosjan, itd., itp. Ticie się udało to jakoś posklejać. Udało mu się nawet więcej. Obywatele tego kraju zaczęli się przedstawiać jako Jugosłowianie. Zagranica też zapomniała o wcześniej istniejących podziałach.
Nad Adriatyk jeździło się na wczasy do Jugosławii, a nie do Chorwacji. Kraj miał swoją siłę na arenie międzynarodowej i był jednym z większych w Europie. Polacy w l. 80. XX w. masowo - oczywiście jak na owe czasy - jeździli nad Adriatyk. I tam zastawali trochę inny świat, niż w kraju. Więcej wolności, więcej przedsiębiorczości i więcej bogactwa. Jugosławia, jak na nasze standardy, była krajem bogatym. Głownie dzięki ... Niemcom, bo oni od "zawsze" stanowili awangardę turystów nad Adriatykiem.
Jugosławia była też mocna sportowo. Silna była reprezentacja piłkarska, silne było kilka klubów. A najmocniejsza była w koszykówce. W końcu przez lata najsilniejszym klubem na kontynencie była Jugoplastika Split z Tomislavem (Toni) Kukociem w składzie.
Wspomnienie Kukocia w Splicie |
Wraz ze śmiercią Tity spory między narodami [powstaje wątpliwość, czy mowa o odrębnych narodach, gdyż praktycznie prawie wszyscy posługiwali się ... tym samym językiem, choć pisownia była różna] odżyły na nowo. A z pełną siłą wybuchły po upadku komunizmu w Europie. W dodatku w interesie mocarstw było osłabienie i rozbicie Jugosławii, silnego gracza na mapie. Jugole zostali podjudzeni i ... sami się wzięli za łby. Rozpad tego państwa był najbardziej burzliwy ze wszystkich innych w Europie. Skończył się specyficzną wojną, w której wojska mordowały i wypędzały cywilów, a same niezbyt ochoczo kwapiły się do otwartej walki, która przecież mogła być ... trochę niebezpieczna. A międzynarodowe kontyngenty się tym zabawom przyglądały. Symbolem takiej postawy stała się Srebrenica.
W efekcie Jugosławia rozpadła się kompletnie, na kraje mające swą podmiotowość wcześniej oraz nowe "bękarty wojny", w tym takie curiosum, jak Kosowo, a na całej zabawie najgorzej wyszła ... "stołeczna" Serbia, niegdyś bardzo bogata dzielnica Jugosławii, dziś okrojona i zrujnowana. Co pozostało z dawnej Jugosławii i jej względnego dobrobytu? Kraj rozpadł się na następujące swoje dzieci:
- w miarę niezależną i dobrze dziś prosperującą Słowenię;
- turystyczną Chorwację, z oceanami bogactwa (nad morzem) i biedy (daleko od morza);
- biedną i skazaną na wsparcie Rosji Serbię;
- quasi-państwo Bośnię i Hercegowinę - podzieloną na część serbską, chorwacką i bośniacką;
- oderwaną od Serbii małą turystyczną Czarnogórę;
- zasiedlaną coraz skuteczniej przez Albańczyków Macedonię;
- oraz państwo-pretekst* Kosowo.
Co pozostało po Jugosławii? |
Jeśli dziś lub w niedalekiej przyszłości doszłoby do kolejnych przetasowań granic w Europie, na pewno obecny kształt pojugosłowiański nie miałby szans na przetrwanie. Małe słabe państewka, z problemami wewnętrznymi i z licznymi roszczeniami zewnętrznymi, raczej nie przetrwają w komplecie następnej burzy. W końcu, jakby co, to analizując główne roszczenia:
- Istria i Słowenia są włoskie;
- Wojwodina jest węgierska;
- Bośnia jest pół-serbska i pół-chorwacka;
- Inne zdanie mają na temat Bośni bośniaccy muzułmanie;
- Krajina jest serbska;
- Czarnogóra, Macedonia i oczywiście Kosowo są albańskie;
- A zdaniem Serbów Kosowo jest serbskie.
*) Uznanie Kosowa posłużyło jako pretekst Putinowi do stworzenia quasi-państewek na terenach Mołdawii, Gruzji i Ukrainy. I może stanowić pretekst dla imigrantów w przyszłości w Europie. W końcu Kosowo powstało tylko i wyłącznie dlatego, że nagle Albańczycy zaczęli stanowić tam większość. A ziemia jest z dziada pradziada serbska.
piątek, 23 marca 2018
Nieistniejące dziś państwa mojej młodości. Z punktu widzenia turysty. Cz. I - Niemiecka Republika Demokratyczna
Niemiecka Republika Demokratyczna istniała formalnie od 7 października 1949 roku do 3 października 1990 roku. Upadła po upadku muru berlińskiego. Zresztą od początku wrzodem na jej tyłku był Berlin Zachodni - fragment "innego" świata na oceanie socjalizmu. A mur berliński istniał od 13 sierpnia 1961 roku do 9 listopada 1989 roku. Rozdzielił jedno miasto na dwa światy. Próba jego sforsowania zazwyczaj kończyła się śmiercią.
Niemiecką Republikę Demokratyczną, która - wbrew nazwie - z demokracją nie miała nic wspólnego, możemy dziś wspominać jako jedyne państwo europejskie, gdzie komunizm ... naprawdę się udał. Czym charakteryzował się DDR? Ano między innymi tym:
- śmierdzące drogi i autostrady ze skokami na płytotece (kto jechał, wie o czym piszę);
- na tych drogach powodujące nieznośny wspomniany smród trabanty i wartburgi - dwusuwowe wynalazki wschodnioniemieckiej motoryzacji;
- bezpruderyjne wschodnie Niemki latem rozbierające się do rosołu niemal wszędzie, w każdym razie na pewno na każdej plaży;
- powszechne donosicielstwo, gdzie brat kablował brata, mąż - żonę, a dzieci - rodziców; przy czym wszyscy czynili to z nadzwyczajną gorliwością;
- nieprawdopodobne w swej skali i nastawione na wyczyn usportowienie młodzieży, przy czym dziś już znamy przyczyny di-di-erowskich sukcesów - powszechny doping; w każdym razie nie sposób było z nimi wygrać na żadnej szkolnej spartakiadzie.
Nie wygrasz z durniami, bo nie potrafisz posługiwać się ich strategiczną bronią: głupotą!
Cytuję za Interią:
Oczywiście można sobie wyobrazić McDonalda ze zdrową żywnością, Playboya bez rozebranych gwiazd (już próbowano), rząd złożony z apolitycznych fachowców, prawdomówną telewizję, piłkarzy bez żelu na głowach, mafię pruszkowską jeżdżącą fiatami seicento, czy trzeźwych muzyków z zespołów rockowych. Problem w tym, że to wszystko jest nieautentyczne i publika tego nie kupi. Jest nie tylko nieautentyczne, jest też po prostu nudne.
W podsumowaniu można stwierdzić, że każdy ma prawo robić takie głupoty, na jakie ma ochotę. Można by mu spróbować je wybić z głowy, ale zasadniczo nie da się wygrać z durniami. Dlaczego? Bo inteligentny człowiek nie potrafi się posługiwać ich strategiczną bronią: głupotą!
„Od sezonu
Formuły 1 2018, który rozpocznie 25 marca wyścig o Grand Prix Australii w
Melbourne, z torów wyścigowych znikną młode kobiety, które ubrane w gustowne,
choć kuse mundurki, stojąc przy samochodach, na specjalnych tablicach
prezentowały numery startowe. Piękne hostessy
były na torze zarówno przed startem, jak i po zakończeniu wyścigu, gdy
swoją obecnością dodawały splendoru uroczystości wręczenia trofeów. Teraz
właściciel Formuły 1 firma Liberty Media zdecydowała, że ta wieloletnia
tradycja „nie odpowiada wartościom bronionym przez naszą markę i wyraźnie kłóci
się z nowoczesnymi normami społecznymi”. Decyzję, która otrzymała rygor
natychmiastowej wykonalności, czyli od wyścigu w Australii, ogłosił dyrektor
zarządzający ds. komercyjnych w F1, Sean Bratches.”
Oczywiście F1 dba o godność wynajmowanych hostess, które ... stracą całkiem atrakcyjne zlecenie. Podobnie twórcy prawa dbającego o prawa ekspedientek nie wzięli pod uwagę, że mogą one ... stracić pracę. A w kwestii F1 bez hostess: to absurd. Szybkie samochody idą w parze z pięknymi kobietami. To pierwsze, atawistyczne i chyba najwłaściwsze skojarzenie. Generalnie wystawy samochodów wyglądają zazwyczaj tak:
Oczywiście można sobie wyobrazić McDonalda ze zdrową żywnością, Playboya bez rozebranych gwiazd (już próbowano), rząd złożony z apolitycznych fachowców, prawdomówną telewizję, piłkarzy bez żelu na głowach, mafię pruszkowską jeżdżącą fiatami seicento, czy trzeźwych muzyków z zespołów rockowych. Problem w tym, że to wszystko jest nieautentyczne i publika tego nie kupi. Jest nie tylko nieautentyczne, jest też po prostu nudne.
W podsumowaniu można stwierdzić, że każdy ma prawo robić takie głupoty, na jakie ma ochotę. Można by mu spróbować je wybić z głowy, ale zasadniczo nie da się wygrać z durniami. Dlaczego? Bo inteligentny człowiek nie potrafi się posługiwać ich strategiczną bronią: głupotą!
niedziela, 18 marca 2018
Onet liczy kasę Stochowi, a zapomina o kopaczach Legii
Onet liczy zarobioną kasę za sezon Stochowi: "Sumując całą kwotę, otrzymujemy ponad 294 tysiące franków oraz 170
tysięcy złotych. W przeliczeniu daje to ponad milion dwieście tysięcy
złotych. Pamiętać należy również o nagrodzie za nowo utworzony turniej
Planica 7, który zakończy sezon.".
Warto by było, aby Onet raczej zajął się zarobkami kopaczy Legii - która to drużyna dysponując rekordowym budżetem w kraju, właśnie dostała w tyłek od Wisły. Przypominam, że jest w Legii co najmniej kilku piłkarzy, którzy za milion za sezon mogliby nie wyjść nawet na trening. A rekordziści kasują trzy razy tyle, co mistrz olimpijski, mistrz świata oraz zdobywca pucharu świata indywidualnie i w drużynie.
Warto by było, aby Onet raczej zajął się zarobkami kopaczy Legii - która to drużyna dysponując rekordowym budżetem w kraju, właśnie dostała w tyłek od Wisły. Przypominam, że jest w Legii co najmniej kilku piłkarzy, którzy za milion za sezon mogliby nie wyjść nawet na trening. A rekordziści kasują trzy razy tyle, co mistrz olimpijski, mistrz świata oraz zdobywca pucharu świata indywidualnie i w drużynie.
Frederich Forsyth. Fałszerz. Wiano panny młodej. Cytaty
Frederick Forsyth. Fałszerz. Wiano panny młodej. Cytaty z opowieści szpiegowskiej zamieszczam niżej.
Wspólne manewry:
"Rosjanie byli tak samo poważni jak Brytyjczycy, a może nawet bardziej. Było ich siedemnastu; każdy został starannie wybrany i sprawdzony. Kilku mówiło nie najgorzej po angielsku i nie robiło w tego tajemnicy; pięciu opanowało ten język bez zarzutu i udawało, że nie rozumie ani słowa.
(...)
Radziecki major sztabowiec przysłuchiwał się opowiadanemu przez brytyjskiego czołgistę dowcipowi i już miał wybuchnąć śmiechem, kiedy uświadomił sobie, że oficjalnie nie rozumie przecież ani słowa po angielsku i musi poczekać na przekład."
O wzajemnej wiedzy:
"W każdej stolicy rezydent KGB wie prawdopodobnie, który z Amerykanów i Brytyjczyków pełni funkcję szefa miejscowej placówki - i vice versa. Kiedyś podczas przyjęcia dyplomatycznego w Dar-es-Salaam, szef KGB podszedł z whisky i wodą sodową do kierownika miejscowej placówki SIS.
− Panie Child − powiedział z namaszczeniem. − Pan wie, kim ja jestem, i ja wiem, kim pan jest. Nie powinniśmy się wzajemnie ignorować. − Wypili za to."
Wspólne manewry:
"Rosjanie byli tak samo poważni jak Brytyjczycy, a może nawet bardziej. Było ich siedemnastu; każdy został starannie wybrany i sprawdzony. Kilku mówiło nie najgorzej po angielsku i nie robiło w tego tajemnicy; pięciu opanowało ten język bez zarzutu i udawało, że nie rozumie ani słowa.
(...)
Radziecki major sztabowiec przysłuchiwał się opowiadanemu przez brytyjskiego czołgistę dowcipowi i już miał wybuchnąć śmiechem, kiedy uświadomił sobie, że oficjalnie nie rozumie przecież ani słowa po angielsku i musi poczekać na przekład."
O wzajemnej wiedzy:
"W każdej stolicy rezydent KGB wie prawdopodobnie, który z Amerykanów i Brytyjczyków pełni funkcję szefa miejscowej placówki - i vice versa. Kiedyś podczas przyjęcia dyplomatycznego w Dar-es-Salaam, szef KGB podszedł z whisky i wodą sodową do kierownika miejscowej placówki SIS.
− Panie Child − powiedział z namaszczeniem. − Pan wie, kim ja jestem, i ja wiem, kim pan jest. Nie powinniśmy się wzajemnie ignorować. − Wypili za to."
O uciekinierach z "raju":
"Uciekiniera trzeba zatem chronić przed nim samym; ale i przed możliwością zemsty. ZSRR, a konkretnie KGB, znane jest z tego, że nigdy nie wybacza tym, których uważa za zdrajców; jeśli to możliwe stara się do nich dotrzeć i zlikwidować."
O trudnym życiu wywiadowców:
"Wiedział, że liczący trzydzieści dziewięć lat Roth jest rozwiedziony i żyje samotnie. Agencja ma legendarny wskaźnik rozwodów. To zależy do uroków tego zawodu − mawia się w Langley."
Wykrywacz kłamstw oszuka tylko człowiek żyjący w państwie pełnym kłamstw:
"Doszliśmy do wniosku − przeczytał − że są wśród wschodnich Europejczyków osobnicy, którzy potrafią, kiedy tylko chcą, przejść pozytywnie test za pomocą wykrywacza kłamstw. Amerykanie nie potrafią dobrze kłamać, ponieważ wychowuje się ich w atmosferze poszanowania dla prawdy i kiedy kłamią, łatwo to stwierdzić. Okazuje się jednak, że wobec licznych Europejczyków [czyt. wschodnich] wykrywacz kłamstw okazuje się bezradny."
Fantastyczny numer Fidela. Eksport "uchodźców". Nic nie zdarza się dwa razy?:
"Zarabiał na życie jako handlarz narkotyków i morderca do wynajęcia. Wcześniej był w swoim żałosnym życiu jednym z marielitos − Kubańczyków, których wspaniałomyślnie "uwolnił" w swoim czasie Fidel Castro, wyprawiając na Florydę z portu Mariel wszelkich kryminalistów, psychopatów, pederastów i wykolejeńców zapełniających kubańskie więzienia i domy wariatów. Ameryka dała się wywieźć w pole i wszystkich ich przyjęła."
sobota, 17 marca 2018
Interesujący cytat
Kadr z filmu Przyjdź i zgiń |
"Nie ufam ludziom, którzy czytają albo piszą książki. Przez takich jak oni świat tkwi w chaosie!"
Muszę przyznać, że nie tylko czytam książki, ale nawet - o zgrozo - parę napisałem, kilka sam, a ze dwie w kooperacji.
Jedna z moich książek |
Muszę dodatkowo przyznać, że ja ... uwielbiam chaos. W ogóle ludzkość (a zwłaszcza jej kreatywni przedstawiciele) charakteryzuje się wysoką umiejętnością tworzenia chaosu i następnie poruszania się w tym chaosie. A ja lubię ludzi kreatywnych. Za to nie przepadam za porządkiem i ludźmi uwielbiającymi tenże porządek. Tacy ludzie potrafią tworzyć państwa totalitarne. Porządek panował niegdyś w III Rzeszy. Porządek panował niegdyś w ZSRR za czasów Stalina. Porządek panuje współcześnie w Korei Północnej. Serdecznie dziękuję za taki porządek.
Dlatego lubię takie kraje, jak Turcja, Włochy, Grecja lub Hiszpania. Tam nie ma porządku. Na przykład uwielbiam jeździć samochodem po miastach, miasteczkach i odludziu w Turcji, ponieważ ... panuje tam na drogach totalny chaos i nikt nie przestrzega przepisów. Dzięki temu jeździ się tam ... bardzo sprawnie i bardzo dobrze!
Uwielbiam też kreatywność Włochów, którzy w nosie mają przepisy unijne i unijne standardy. Tylko we Włoszech ludzie oficjalnie palą pod znakiem "zakaz palenia". Tylko we Włoszech możliwa była taka sytuacja, gdzie przekraczam linię ciągłą, walę niemal pod prąd i zatrzymuję się przy samochodzie tamtejszej policji przy znaku "zakaz zatrzymywania":
- Ciao, Panowie, jak dojechać do centrum?
Na co opaleni panowie w okularach Schwarzeneggera na oczach i z pełnym uśmiechem na ustach:
- Proszę jechać w tamtym kierunku, o tam, jeszcze z kilometr!
Meandry historii. Oby znów nie rządzili nami durnie!
Wczoraj minęła praktycznie bez echa jedna z ciekawszych rocznic. Otóż 79 lat temu (dokładnie 16 marca 1939 roku) dokonał się rozbiór Czechosłowacji poprzez jego ostatni akt - utworzenie niemieckiego Protektoratu Czech i Moraw. W czasie między "Monachium" i marcem 1939 roku Czechosłowacja była sukcesywnie rozkawałkowywana wewnętrznie (Słowacy) i przez ościenne kraje, najpierw oficjalnie chcące chronić swoje mniejszości narodowe, potem już tylko używające argumentacji o "nieistniejącym już państwie".
- Co robił polski patriotyczny rząd w obliczu tak namacalnie zbliżającego się niebezpieczeństwa ze strony agresywnego państwa niemieckiego? - wypadałoby zapytać!
- Otóż polski patriotyczny rząd ... ramię w ramię z Hitlerem wziął udział w podziale łupów, zajmując w październiku 1938 roku Zaolzie! - brzmi odpowiedź.
Niestety rządzili Polską wówczas durnie, którzy kompletnie nie dostrzegali niebezpieczeństwa. Ci sami durnie kompletnie nie przewidzieli później niebezpieczeństwa kolejnego, czyli agresji ze strony ZSRR rozpoczętej 17 września 1939 roku. Trzeba trafu, że Stalin posłużył się wówczas podobną argumentacją do wcześniejszej dotyczącej rozbioru Czechosłowacji, że "państwo Polskie przestało istnieć"!
Znamienny jest znaleziony fragment artykułu sprzed paru lat z Newsweeka:
"W końcowym rachunku wydawać by się mogło, że Józef Beck odniósł wielki sukces, bo osiągnął wszystkie zamierzone cele. Jednak szef polskiego MSZ, podobnie jak oficerowie kierujący „Dwójką”, zupełnie nie dostrzegł rzeczy oczywistej dla Adolfa Hitlera. Niszcząc Czechosłowację, Niemcy wdzierali się do Europy Środkowej z takim impetem, że ani Węgry, ani Rumunia nie odważyły się już otwarcie wspierać Polski. Co gorsza, Rzeczpospolita została po upadku Czech okrążona i stanęła przed wyborem: ulec żądaniom Hitlera, godząc się na rolę państwa satelickiego, lub zaryzykować wojnę i własną zagładę. Gdy rodziła się ta alternatywa, minister Beck, szef „Dwójki” płk Pełczyński oraz ich współpracownicy z takim zapałem kopali grób Czechosłowacji, że zupełnie nie zauważyli, że przy okazji kopią mogiłę własnemu państwu."
A Kuryer Codzienny głosił radośnie 5 października 1938 roku:
"W nowej dzielnicy Polska otrzymuje ponadto wielkie huty żelazne, wielkie stalownie i fabryki metalurgiczne w Trzyńcu!"
Otrzymała, to fakt. Na kilka miesięcy!
- Co robił polski patriotyczny rząd w obliczu tak namacalnie zbliżającego się niebezpieczeństwa ze strony agresywnego państwa niemieckiego? - wypadałoby zapytać!
- Otóż polski patriotyczny rząd ... ramię w ramię z Hitlerem wziął udział w podziale łupów, zajmując w październiku 1938 roku Zaolzie! - brzmi odpowiedź.
Niestety rządzili Polską wówczas durnie, którzy kompletnie nie dostrzegali niebezpieczeństwa. Ci sami durnie kompletnie nie przewidzieli później niebezpieczeństwa kolejnego, czyli agresji ze strony ZSRR rozpoczętej 17 września 1939 roku. Trzeba trafu, że Stalin posłużył się wówczas podobną argumentacją do wcześniejszej dotyczącej rozbioru Czechosłowacji, że "państwo Polskie przestało istnieć"!
Znamienny jest znaleziony fragment artykułu sprzed paru lat z Newsweeka:
"W końcowym rachunku wydawać by się mogło, że Józef Beck odniósł wielki sukces, bo osiągnął wszystkie zamierzone cele. Jednak szef polskiego MSZ, podobnie jak oficerowie kierujący „Dwójką”, zupełnie nie dostrzegł rzeczy oczywistej dla Adolfa Hitlera. Niszcząc Czechosłowację, Niemcy wdzierali się do Europy Środkowej z takim impetem, że ani Węgry, ani Rumunia nie odważyły się już otwarcie wspierać Polski. Co gorsza, Rzeczpospolita została po upadku Czech okrążona i stanęła przed wyborem: ulec żądaniom Hitlera, godząc się na rolę państwa satelickiego, lub zaryzykować wojnę i własną zagładę. Gdy rodziła się ta alternatywa, minister Beck, szef „Dwójki” płk Pełczyński oraz ich współpracownicy z takim zapałem kopali grób Czechosłowacji, że zupełnie nie zauważyli, że przy okazji kopią mogiłę własnemu państwu."
A Kuryer Codzienny głosił radośnie 5 października 1938 roku:
"W nowej dzielnicy Polska otrzymuje ponadto wielkie huty żelazne, wielkie stalownie i fabryki metalurgiczne w Trzyńcu!"
Otrzymała, to fakt. Na kilka miesięcy!
piątek, 16 marca 2018
Narty są sportem niebiezpiecznym
- zdecydowanie większa, niż w ubiegłych sezonach, liczba narciarzy (narty to sport drogi) - jako efekt dobrej koniunktury gospodarczej;
- polski zwyczaj przeładowywania tras dzięki budowie nowoczesnych wyciągów;
- ograniczona ilość dostępnych tras (w zasadzie chodzą tylko te naśnieżane) z powodu małej ilości śniegu i tylko krótkich okresów mrozu,
- trudne warunki narciarskie.
Artykuł z filmikiem: TUTAJ
czwartek, 15 marca 2018
"Donald matole! Twój rząd obalą kibole!" Obalili. A teraz na nich przejedzie sie kolejny rząd
Pamiętamy sprzed kilku lat nośne hasło z trybun: "Donald matole! Twój rząd obalą kibole!" Obalili. A teraz wszystko wskazuje na to, że na tych samych kibolach przejedzie się kolejny rząd. Ten sam, który kiboli przyjął, jako swoich, z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Wystarczyło kilka patriotycznych akcji, transparentów i opraw, aby poważni ludzie na poważnych stanowiskach uwierzyli, że mają do czynienia z prawdziwymi i odpowiedzialnymi patriotami.
Po czasie się okazuje, że założenie to oparte było na bardzo wątłych podstawach. A part z kibolami okazał się przymierzem obarczonym skrajnym ryzykiem. Zresztą, trzeba być kompletnym durniem, albo kompletnym cynikiem, aby znając to środowisko, przyszłych problemów nie dostrzegać. Tłumacząc to ludziom nieobeznanym z faktami, trzeba zaznaczyć, że kibole to nie do końca grzeczne środowisko. Ale za to niezwykle karne wobec swoich liderów, niezwykle solidarne wobec własnej grupy i całkowicie gardzące innymi ideałami, niż własne, w tym także ... zwykłymi kibicami. W ten sposób mogą być cenną grupą wyborców, ale za to bardzo dla potencjalnego sponsora niesforną. Jeśli przez jakiś czas są grzeczni, może to wynikać z jakiejś taktyki nastawionej na określone korzyści. Ale po czasie prawdziwa natura musi znaleźć swoje ujście. Nie ma innej możliwości.
No i wypłynęła w tym sezonie, choć sygnałów ostrzegawczych nie sposób było nie dostrzec wcześniej. W końcu kibole rozrywają swoje własne mecze, a wyniki sportowe ich w ogóle nie interesują. Stąd załamywanie rąk nad losami swojej drużyny przez piłkarzy i prezesów może zostać odebrane tylko i wyłącznie jako słabość. A słabych frajerów trzeba ogolić. I mamy efekt:
A pakt z kibolami okazuje się z biegiem czasu coraz bardziej ryzykowny, dziś już gdzieś na granicy kończącej się tolerancji sponsora. I kończącej się tolerancji właścicieli interesów piłkarskich. Może się okazać, że za chwilę nawet TV "Kura" ramię w ramię z TVN-em zacznie pomstować na kiboli. A, jak rząd zadrze z kibolami, może być ciekawie. W końcu mamy do czynienia ze środowiskiem - przypominam - niezwykle karnym wobec swoich liderów, niezwykle solidarnym wobec własnej grupy i całkowicie gardzącym innymi ideałami, niż własne.
Po czasie się okazuje, że założenie to oparte było na bardzo wątłych podstawach. A part z kibolami okazał się przymierzem obarczonym skrajnym ryzykiem. Zresztą, trzeba być kompletnym durniem, albo kompletnym cynikiem, aby znając to środowisko, przyszłych problemów nie dostrzegać. Tłumacząc to ludziom nieobeznanym z faktami, trzeba zaznaczyć, że kibole to nie do końca grzeczne środowisko. Ale za to niezwykle karne wobec swoich liderów, niezwykle solidarne wobec własnej grupy i całkowicie gardzące innymi ideałami, niż własne, w tym także ... zwykłymi kibicami. W ten sposób mogą być cenną grupą wyborców, ale za to bardzo dla potencjalnego sponsora niesforną. Jeśli przez jakiś czas są grzeczni, może to wynikać z jakiejś taktyki nastawionej na określone korzyści. Ale po czasie prawdziwa natura musi znaleźć swoje ujście. Nie ma innej możliwości.
No i wypłynęła w tym sezonie, choć sygnałów ostrzegawczych nie sposób było nie dostrzec wcześniej. W końcu kibole rozrywają swoje własne mecze, a wyniki sportowe ich w ogóle nie interesują. Stąd załamywanie rąk nad losami swojej drużyny przez piłkarzy i prezesów może zostać odebrane tylko i wyłącznie jako słabość. A słabych frajerów trzeba ogolić. I mamy efekt:
- bezkarne wyczyny kibiców Legii w europejskich pucharach, skutkujące karami dla klubu;
- przerwanie meczu przez kibiców GKS-u Katowice podczas derbów z Ruchem w momencie, gdy ich drużyna zaczęła odrabiać straty z I połowy;
- atak kibiców Cracovii odpalonymi racami w trakcie derbów z Wisłą na kibiców rywala, co doprowadziło do praktycznego zamknięcia stadionu;
- atak kibiców GKS-u Katowice (pewnie tych raczej futbolowych) na meczu hokejowym z GKS-em Tychy na ławkę i zawodników rywala, co jest w tej dyscyplinie wyczynem niespotykanym;
- udział bramkarza Górnika w bójce kibiców tego klubu z kibicami Śląska Wrocław;
- przerwanie meczu przez kibiców Piasta (stanowiący niemal powtórkę sprzed lat, tylko wówczas rywalem był Ruch) w derbach z Górnikiem przy stanie 1-0 i efekcie walkower dla rywala i utrata niemal pewnych 3 punktów;
- atak kibiców Zagłębia Sosnowiec po meczu koszykarskim II ligi na kibiców Pogoni Nowy Bytom.
A pakt z kibolami okazuje się z biegiem czasu coraz bardziej ryzykowny, dziś już gdzieś na granicy kończącej się tolerancji sponsora. I kończącej się tolerancji właścicieli interesów piłkarskich. Może się okazać, że za chwilę nawet TV "Kura" ramię w ramię z TVN-em zacznie pomstować na kiboli. A, jak rząd zadrze z kibolami, może być ciekawie. W końcu mamy do czynienia ze środowiskiem - przypominam - niezwykle karnym wobec swoich liderów, niezwykle solidarnym wobec własnej grupy i całkowicie gardzącym innymi ideałami, niż własne.
środa, 14 marca 2018
Dziękujemy prezesowi Jastrzębskiemu za zmiłowanie. Ale w tle jest twarda ekonomia
Cytuję za money.pl:
"Grupa Lotos jest gotowa pokryć opłatę emisyjną, jaką proponuje Ministerstwo Energii w wysokości 80 zł od 1000 l w nowelizacji ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych, wynika z wypowiedzi prezesa Marcina Jastrzębskiego.
"Opłata emisyjna jest tak znikoma, że mamy odwagę wziąć ją na siebie" - powiedział Jastrzębski podczas konferencji prasowej. Jego zdaniem, jednak jest za wcześnie na takie rozważania, gdyż ustawa jest na wczesnym etapie legislacji.
Niniejszym stwierdzam, że ja bardzo cenię sobie odważnych menedżerów. W końcu godziwych pieniędzy raczej nie otrzymują oni przecież za "wykonywanie poleceń". Niestety jego odwaga, wierzę w to, że szczera, nie idzie w parze z prawami ekonomii. A te mówią, że w świecie biznesu nie ma "prezentów". W związku z tym prezes Jastrzębski ma wybór: buchnąć tę kasę klientom, albo swoim akcjonariuszom. Innej opcji niestety nie ma. A głównym akcjonariuszem Lotosu jest pośrednio państwo. W związku z czym buchnięcie tej kasy akcjonariuszom byłoby, przynajmniej w ponad 50 proc., przelaniem z jednej kieszeni do drugiej, ale należącej do tego samego właściciela. Oczywiście w całej tej zabawie nie chodzi tylko o to, lecz o numer już drzewiej przećwiczony przez rząd Tuska. Czyli wprowadzenie parapodatku na dobrze zarabiające, ale notowane na giełdzie firmy, vide "podatek od KGHM-u" wprowadzony w 2012 r. W ten sposób można zamiast wypłaty dywidendy, co wiązałoby się z doprawdy trudną do akceptacji decyzją o jej przeznaczeniu także dla mniejszościowych akcjonariuszy, puścić kasę bezpośrednio do właściwej skrzynki. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego użycia kserokopiarki po ekipie tak krytykującej poprzedników za swoje pomysły.
A dla prezesa Jastrzębskiego mam mały pomysł racjonalizatorski:
- Panie Prezesie! Jeśli, jak Pan sam twierdzi, nie potrzebuje Pan tej kasy, niech Pan już dziś obniży ceny swoich produktów (czyli benzyny i oleju napędowego) dokładnie o 8 gr na litrze! My, klienci, na pewno będziemy wdzięczni.
W tle rodzi się jeszcze jedna refleksja: w społeczeństwie, nawet wśród ludzi na wysokich stanowiskach, bardzo mocna jest wiara w to, że pieniądze się biorą z drukarki, a ceny są ustalane w jakimś urzędzie. Oczywiście taka gospodarka już funkcjonowała w historii. Była to gospodarka krajów socjalistycznych. Niestety, mam dla wierzących w teorię drukarki i urzędu złą wiadomość. Otóż gospodarka socjalistyczna padła z hukiem pod koniec lat 80. XX w. Padła z powodów ekonomicznych, nie politycznych. Po prostu ten system ... zbankrutował.
"Grupa Lotos jest gotowa pokryć opłatę emisyjną, jaką proponuje Ministerstwo Energii w wysokości 80 zł od 1000 l w nowelizacji ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych, wynika z wypowiedzi prezesa Marcina Jastrzębskiego.
"Opłata emisyjna jest tak znikoma, że mamy odwagę wziąć ją na siebie" - powiedział Jastrzębski podczas konferencji prasowej. Jego zdaniem, jednak jest za wcześnie na takie rozważania, gdyż ustawa jest na wczesnym etapie legislacji.
Wyniki grupy kapitałowej Lotos za bankier.pl |
Niniejszym stwierdzam, że ja bardzo cenię sobie odważnych menedżerów. W końcu godziwych pieniędzy raczej nie otrzymują oni przecież za "wykonywanie poleceń". Niestety jego odwaga, wierzę w to, że szczera, nie idzie w parze z prawami ekonomii. A te mówią, że w świecie biznesu nie ma "prezentów". W związku z tym prezes Jastrzębski ma wybór: buchnąć tę kasę klientom, albo swoim akcjonariuszom. Innej opcji niestety nie ma. A głównym akcjonariuszem Lotosu jest pośrednio państwo. W związku z czym buchnięcie tej kasy akcjonariuszom byłoby, przynajmniej w ponad 50 proc., przelaniem z jednej kieszeni do drugiej, ale należącej do tego samego właściciela. Oczywiście w całej tej zabawie nie chodzi tylko o to, lecz o numer już drzewiej przećwiczony przez rząd Tuska. Czyli wprowadzenie parapodatku na dobrze zarabiające, ale notowane na giełdzie firmy, vide "podatek od KGHM-u" wprowadzony w 2012 r. W ten sposób można zamiast wypłaty dywidendy, co wiązałoby się z doprawdy trudną do akceptacji decyzją o jej przeznaczeniu także dla mniejszościowych akcjonariuszy, puścić kasę bezpośrednio do właściwej skrzynki. Doprawdy, nie spodziewałem się takiego użycia kserokopiarki po ekipie tak krytykującej poprzedników za swoje pomysły.
A dla prezesa Jastrzębskiego mam mały pomysł racjonalizatorski:
- Panie Prezesie! Jeśli, jak Pan sam twierdzi, nie potrzebuje Pan tej kasy, niech Pan już dziś obniży ceny swoich produktów (czyli benzyny i oleju napędowego) dokładnie o 8 gr na litrze! My, klienci, na pewno będziemy wdzięczni.
W tle rodzi się jeszcze jedna refleksja: w społeczeństwie, nawet wśród ludzi na wysokich stanowiskach, bardzo mocna jest wiara w to, że pieniądze się biorą z drukarki, a ceny są ustalane w jakimś urzędzie. Oczywiście taka gospodarka już funkcjonowała w historii. Była to gospodarka krajów socjalistycznych. Niestety, mam dla wierzących w teorię drukarki i urzędu złą wiadomość. Otóż gospodarka socjalistyczna padła z hukiem pod koniec lat 80. XX w. Padła z powodów ekonomicznych, nie politycznych. Po prostu ten system ... zbankrutował.
Wyklęty powstań ludu ziemi! |
wtorek, 13 marca 2018
Recenzja. Mroźna Jaworzyna, słoneczna Wierchomla i odwilżowa Czarna Góra
Na zbliżający się koniec zimy zamieszczam recenzję trzech największych z pięciu (bez Białki i Szczyrku) ośrodków narciarskich w Polsce, odwiedzonych w różnych warunkach pogodowych.
JAWORZYNA KRYNICKA
Dzień tygodnia: sobota
Temperatury: spory mróz, ok. -10 st.
Pogoda: słonecznie
TRASY
Jaworzyna ma kilka długich, zróżnicowanych oraz bardzo szerokich tras. Perłą ośrodka jest połączona trasa nr 3 i 1. Jest długość sięga 3 km. Jest ona bardzo szeroka i bardzo ciekawa. Można stwierdzić, że spełnia standardy alpejskie. W drugiej połowie zjazdu ma ona dwa odgałęzienia: prowadzącą także do dolnej "bazy" nieco sportową trasę nr 6 oraz odbiegającą w bok czarną (kilometrową) trasę nr 5 - bardzo szeroką. Oba te warianty są doprawdy znakomite narciarsko. Z góry, gdzie położone jest centrum gastronomiczne, jest też możliwość zjazdu również dość szeroką trasą 2 i 2a. Długość tej trasy to niemal 2 km.
WARUNKI
Zastane warunki narciarskie były znakomite. Mróz plus solidne naśnieżenie (głównie sztuczne) zrobił swoje. Trasy wytrzymały niemal cały dzień, psując się nieco dopiero pod wieczór. Trasa nr 4 nie była naśnieżona i w konsekwencji nie była czynna. To jedyny minus w tej kwestii.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Droga do dolnej stacji jest dobra i dobrze oznakowana. Parkingi są przyzwoite, choć w narciarską sobotę podobno okazały się z czasem za małe. Głównym urządzeniem obsługującym narciarzy (w tym trasy 3, 1 oraz 6) jest gondola wyposażona w 6-cioosobowe wagoniki. W mroźny dzień jej popularność jednak była dość duża, w konsekwencji okresowo pojawiła się kolejka do kolejki. Równolegle do gondoli usytuowany jest zdecydowanie wolniejszy i krótszy wyciąg krzesełkowy (głownie dla trasy nr 6). Nie cieszył on się prawie żadną popularnością, gdyż można było na nim solidnie zmarznąć. Jednakże odciąża on ewentualny tłok na gondoli. W dolnej części trasy 2a stacja oferuje kolejne krzesło "czteroosobowe". Przydatne (o znacznej przepustowości), popularne, ale znów bardzo wolne. Wąskimi gardłami stacji są "pomy" na trasach 2 i 5. Ich przepustowość jest zdecydowanie niewystarczająca, co dziwi w kontekście obsługi naprawdę szerokich tras. Ale dzięki temu jazda po tych trasach jest znakomita.
APRESS SKI
Gastronomia składa się z konkurujących lokali, co dobrze wpływa na jej jakość. Ponadto jest chyba wszystko, co trzeba dla normalnego narciarza.
OCENA OGÓLNA
Jaworzyna nie przeładowała tras przepustowością wyciągów. To stanowi duży plus stacji. Może to przyczyniać się do kolejek w szczycie sezonu, ale za to ... da się tam jeździć. A szerokość tras i luz na nich są doprawdy ... niepolskie.
WIERCHOMLA - SZCZAWNIK
Dzień tygodnia: niedziela
Temperatury: słaby mróz rano, potem lekka odwilż
Pogoda: słonecznie
TRASY
Perłą ośrodka jest główna trasa w Wierchomli. Długa (1800 m), zróżnicowana, szeroka i nieco meandrująca. Czego więcej trzeba? Drugą interesującą trasą, jest ta najbardziej odległa, na końcu drugiej doliny - dojazdowa do Szczawnika. Niemal równie długa (1750 m) i też dość ciekawa. Za to tak zwane "połączenia" są "wycieczkowe", choć niezwykle widokowe. W szczególności trasa nr 8 (nachylenie poniżej 10 proc.) stanowi niezłe wyzwanie dla kogoś, kto nie lubi pracować kijkami.
WARUNKI
Warunki narciarskie były, podobnie jak na Jaworzynie, znakomite. Choć stacja nie uruchomiła części wyciągów typu "poma", a trasy nr 6 nie zamierza (z premedytacją, bądź z oszczędności) ratrakować.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Na jakość stacji składają się dwa "krzesła" "czwórki". Przy czym to ze strony Wierchomli jest dość wolne (12 min. wjazdu). Ale długi czas spędzony na wyciągu zostaje zrekompensowany znakomitym zjazdem wzdłuż trasy nr 1. Z kolei Szczawnik oferuje nowsze urządzenie, bo wyprzęgane i dzięki temu szybsze. Ale trasa nr 7 choć też fajna, choć musi ustąpić jakością perle ośrodka - trasie nr 1. Cała reszta służy prawie tylko do transportu między ww. urządzeniami.
APRESS SKI
Wierchomla to zadupie. Z wszelkimi tego zaletami i wadami. Wadą jest ... jeden bufet. Stąd bez konkurencji jego oferta "d... nie urywa", a ceny są wysokie. Drobne problemy są też z parkowaniem tuż przy wyciągu. Najbliższy parking jest niestety ... płatny. Ale cóż, kto nie chce płacić, może drałować ok. 200-300 m pieszo z nartami. Nie stanowi to dramatu.
OCENA OGÓLNA
Walory Wierchomli to, wydawałoby się, krajobrazy. Tymczasem stacja jest też bardzo dobra narciarsko.
SIENNA - CZARNA GÓRA
Dni tygodnia: piątek - sobota - niedziela
Temperatury: dodatnie
Pogoda: słonecznie, mżawka, trochę deszczu
TRASY
Niegdyś perłą ośrodka była czerwona trasa z Czarnej, lekko meandrująca, ok. 1,7 km długości z bardzo ciekawym profilem. "Zabiło" ją otwarcie nowej kolei linowej - Luxtorpedy. Nowe urządzenie transportujące narciarzy ma po prostu zbyt dużą przepustowość. Sytuację na Czarnej w tym roku ratuje otwarcie (po latach zamknięcia) czarnej trasy. Ale w górnej części czarna wymaga jeszcze przeprofilowania i poszerzenia, na jej starcie dochodzi bowiem do solidnego zrąbania wąskiego zjazdu. Całkiem fajne są też dwie trasy obsługiwane przez "czwórkę" ze Żmijowca. Wszystkie trasy są w miarę szerokie, ale to "w miarę" oznacza tłok na A i B. I to w zasadzie tyle. Nie za wiele, jak na solidnie rozreklamowaną stację.
WARUNKI
Warunki narciarskie były niełatwe. Stację otwierano o godz. 9-tej i tak naprawdę fajnie pojeździć dawało się na stokach Czarnej ze dwie godziny każdego dnia, a na stokach Żmijowca może godzinę dłużej. Potem "zupa" i muldy jak na starej "Golgocie". Po prostu swoje zrobiła pogoda. Ponadto nie były czynne dwie trasy na "końcu" ośrodka (E i F), po prostu z braku naśnieżania.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Luxtorpeda to znakomity i niezwykle szybki wyciąg. Do tego dochodzi "czwórka" na Żmijowiec i w zasadzie dla dobrego narciarza to ... tyle. Znów dość mało, jak na solidnie rozreklamowaną stację.
APRESS SKI
Jest dobra knajpa z ... wysokimi cenami. Parkingi są tak urządzone, że są nieco oddalone od dolnych stacji. Stacja oferuje też własne apartamenty i hotel, ten drugi wysokiej klasy.
OCENA OGÓLNA
Czarna Góra zainwestowała głównie reklamę i w infrastrukturę: Luxtorpedę, knajpę, apartamenty i hotel. Nieco brakuje inwestycji w ... trasy. Dobrze, że odrestaurowano czarną trasę z Czarnej, ale to nadal zdecydowanie za mało. Brakuje naśnieżania "łączników", brakuje naśnieżania E i F, brakuje przede wszystkim odciążającej tłok trzeciej łagodnej trasy z Czarnej. I brakuje możliwości przejazdu z drugiej strony ośrodka do Luxtorpedy. Trzeba ... dymać pieszo pod górę obok knajpy. W dzisiejszych czasach to curiosum. Ponadto duża popularność stacji przełożyła się na kolejki do kolejek. Ogólnie moja ulubiona kiedyś Czarna Góra (ach te sportowe trasy) nieco rozczarowuje. Szkoda.
JAWORZYNA KRYNICKA
Dzień tygodnia: sobota
Temperatury: spory mróz, ok. -10 st.
Pogoda: słonecznie
TRASY
Jaworzyna ma kilka długich, zróżnicowanych oraz bardzo szerokich tras. Perłą ośrodka jest połączona trasa nr 3 i 1. Jest długość sięga 3 km. Jest ona bardzo szeroka i bardzo ciekawa. Można stwierdzić, że spełnia standardy alpejskie. W drugiej połowie zjazdu ma ona dwa odgałęzienia: prowadzącą także do dolnej "bazy" nieco sportową trasę nr 6 oraz odbiegającą w bok czarną (kilometrową) trasę nr 5 - bardzo szeroką. Oba te warianty są doprawdy znakomite narciarsko. Z góry, gdzie położone jest centrum gastronomiczne, jest też możliwość zjazdu również dość szeroką trasą 2 i 2a. Długość tej trasy to niemal 2 km.
WARUNKI
Zastane warunki narciarskie były znakomite. Mróz plus solidne naśnieżenie (głównie sztuczne) zrobił swoje. Trasy wytrzymały niemal cały dzień, psując się nieco dopiero pod wieczór. Trasa nr 4 nie była naśnieżona i w konsekwencji nie była czynna. To jedyny minus w tej kwestii.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Droga do dolnej stacji jest dobra i dobrze oznakowana. Parkingi są przyzwoite, choć w narciarską sobotę podobno okazały się z czasem za małe. Głównym urządzeniem obsługującym narciarzy (w tym trasy 3, 1 oraz 6) jest gondola wyposażona w 6-cioosobowe wagoniki. W mroźny dzień jej popularność jednak była dość duża, w konsekwencji okresowo pojawiła się kolejka do kolejki. Równolegle do gondoli usytuowany jest zdecydowanie wolniejszy i krótszy wyciąg krzesełkowy (głownie dla trasy nr 6). Nie cieszył on się prawie żadną popularnością, gdyż można było na nim solidnie zmarznąć. Jednakże odciąża on ewentualny tłok na gondoli. W dolnej części trasy 2a stacja oferuje kolejne krzesło "czteroosobowe". Przydatne (o znacznej przepustowości), popularne, ale znów bardzo wolne. Wąskimi gardłami stacji są "pomy" na trasach 2 i 5. Ich przepustowość jest zdecydowanie niewystarczająca, co dziwi w kontekście obsługi naprawdę szerokich tras. Ale dzięki temu jazda po tych trasach jest znakomita.
APRESS SKI
Gastronomia składa się z konkurujących lokali, co dobrze wpływa na jej jakość. Ponadto jest chyba wszystko, co trzeba dla normalnego narciarza.
OCENA OGÓLNA
Jaworzyna nie przeładowała tras przepustowością wyciągów. To stanowi duży plus stacji. Może to przyczyniać się do kolejek w szczycie sezonu, ale za to ... da się tam jeździć. A szerokość tras i luz na nich są doprawdy ... niepolskie.
WIERCHOMLA - SZCZAWNIK
Dzień tygodnia: niedziela
Temperatury: słaby mróz rano, potem lekka odwilż
Pogoda: słonecznie
TRASY
Perłą ośrodka jest główna trasa w Wierchomli. Długa (1800 m), zróżnicowana, szeroka i nieco meandrująca. Czego więcej trzeba? Drugą interesującą trasą, jest ta najbardziej odległa, na końcu drugiej doliny - dojazdowa do Szczawnika. Niemal równie długa (1750 m) i też dość ciekawa. Za to tak zwane "połączenia" są "wycieczkowe", choć niezwykle widokowe. W szczególności trasa nr 8 (nachylenie poniżej 10 proc.) stanowi niezłe wyzwanie dla kogoś, kto nie lubi pracować kijkami.
WARUNKI
Warunki narciarskie były, podobnie jak na Jaworzynie, znakomite. Choć stacja nie uruchomiła części wyciągów typu "poma", a trasy nr 6 nie zamierza (z premedytacją, bądź z oszczędności) ratrakować.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Na jakość stacji składają się dwa "krzesła" "czwórki". Przy czym to ze strony Wierchomli jest dość wolne (12 min. wjazdu). Ale długi czas spędzony na wyciągu zostaje zrekompensowany znakomitym zjazdem wzdłuż trasy nr 1. Z kolei Szczawnik oferuje nowsze urządzenie, bo wyprzęgane i dzięki temu szybsze. Ale trasa nr 7 choć też fajna, choć musi ustąpić jakością perle ośrodka - trasie nr 1. Cała reszta służy prawie tylko do transportu między ww. urządzeniami.
APRESS SKI
Wierchomla to zadupie. Z wszelkimi tego zaletami i wadami. Wadą jest ... jeden bufet. Stąd bez konkurencji jego oferta "d... nie urywa", a ceny są wysokie. Drobne problemy są też z parkowaniem tuż przy wyciągu. Najbliższy parking jest niestety ... płatny. Ale cóż, kto nie chce płacić, może drałować ok. 200-300 m pieszo z nartami. Nie stanowi to dramatu.
OCENA OGÓLNA
Walory Wierchomli to, wydawałoby się, krajobrazy. Tymczasem stacja jest też bardzo dobra narciarsko.
SIENNA - CZARNA GÓRA
Dni tygodnia: piątek - sobota - niedziela
Temperatury: dodatnie
Pogoda: słonecznie, mżawka, trochę deszczu
TRASY
Niegdyś perłą ośrodka była czerwona trasa z Czarnej, lekko meandrująca, ok. 1,7 km długości z bardzo ciekawym profilem. "Zabiło" ją otwarcie nowej kolei linowej - Luxtorpedy. Nowe urządzenie transportujące narciarzy ma po prostu zbyt dużą przepustowość. Sytuację na Czarnej w tym roku ratuje otwarcie (po latach zamknięcia) czarnej trasy. Ale w górnej części czarna wymaga jeszcze przeprofilowania i poszerzenia, na jej starcie dochodzi bowiem do solidnego zrąbania wąskiego zjazdu. Całkiem fajne są też dwie trasy obsługiwane przez "czwórkę" ze Żmijowca. Wszystkie trasy są w miarę szerokie, ale to "w miarę" oznacza tłok na A i B. I to w zasadzie tyle. Nie za wiele, jak na solidnie rozreklamowaną stację.
WARUNKI
Warunki narciarskie były niełatwe. Stację otwierano o godz. 9-tej i tak naprawdę fajnie pojeździć dawało się na stokach Czarnej ze dwie godziny każdego dnia, a na stokach Żmijowca może godzinę dłużej. Potem "zupa" i muldy jak na starej "Golgocie". Po prostu swoje zrobiła pogoda. Ponadto nie były czynne dwie trasy na "końcu" ośrodka (E i F), po prostu z braku naśnieżania.
INFRASTRUKTURA NARCIARSKA
Luxtorpeda to znakomity i niezwykle szybki wyciąg. Do tego dochodzi "czwórka" na Żmijowiec i w zasadzie dla dobrego narciarza to ... tyle. Znów dość mało, jak na solidnie rozreklamowaną stację.
APRESS SKI
Jest dobra knajpa z ... wysokimi cenami. Parkingi są tak urządzone, że są nieco oddalone od dolnych stacji. Stacja oferuje też własne apartamenty i hotel, ten drugi wysokiej klasy.
OCENA OGÓLNA
Czarna Góra zainwestowała głównie reklamę i w infrastrukturę: Luxtorpedę, knajpę, apartamenty i hotel. Nieco brakuje inwestycji w ... trasy. Dobrze, że odrestaurowano czarną trasę z Czarnej, ale to nadal zdecydowanie za mało. Brakuje naśnieżania "łączników", brakuje naśnieżania E i F, brakuje przede wszystkim odciążającej tłok trzeciej łagodnej trasy z Czarnej. I brakuje możliwości przejazdu z drugiej strony ośrodka do Luxtorpedy. Trzeba ... dymać pieszo pod górę obok knajpy. W dzisiejszych czasach to curiosum. Ponadto duża popularność stacji przełożyła się na kolejki do kolejek. Ogólnie moja ulubiona kiedyś Czarna Góra (ach te sportowe trasy) nieco rozczarowuje. Szkoda.
Pod szczytem Żmijowca |
poniedziałek, 12 marca 2018
Stary człowiek i (jeszcze) może. Zimowe Igrzyska Rynków Kapitałowych
Zdjęcie myli, bo zostało zrobione rok temu na Soszowie |
Pełne wyniki na stronie: https://www.wcmg.pl/2018/oficjalne-wyniki-wcmg-2018/
czwartek, 1 marca 2018
Czy ESA37 to dobry system? Kibice zagłosowali nogami
Granie w systemie 37 kolejek weekendowych i kończenie sezonu w maju może się udać w Polsce tylko i wyłącznie przy założeniu, że "normalnej" zimy nie będzie. W tym roku zaatakował w lutym tylko mróz. Oto efekt, przy czym sytuację uratowało kilka hitów:
A co będzie jak spadnie w miastach kiedyś metr śniegu?
Mecz | Frekwencja |
Lechia - Termalika | 2235 |
Wisła Płock - Cracovia | 889 |
Legia - Jagiellonia | 12939 |
Sandecja - Zagłębie Lubin | 74 |
Górnik - Pogoń | 6245 |
Wisła Kraków - Korona | 4022 |
Arka - Piast | 3074 |
Lech - Śląsk | 4376 |
Razem | 33854 |
Średnia | 4232 |
A co będzie jak spadnie w miastach kiedyś metr śniegu?
Subskrybuj:
Posty (Atom)