Str. 56: "Kosowo było już państwem w państwie, rządzącym się swoimi prawami, mającym własną administrację, używającym własnej waluty (wówczas była to marka niemiecka, dziś jest to euro)."
Str. 58: "O wiele bardziej oczywistym symbolem wrogości były kikuty domów. Serbskich i albańskich. Najpierw to Serbowie puszczali z dymem domy albańskie, następnie Albańczycy palili domy serbskie.
Zbliżaliśmy się do Starego Kaczanika. Tam stacjonowali nasi komandosi z Bielska-Białej.
— Ten odcinek drogi jest jednym z najbardziej niebezpiecznych w całym Kosowie — ostrzegają żołnierze. — W nocy króluje tu mafia albańska."
Str. 59: "Polacy w Kosowie mieli bardzo dobrą reputację, ceniono ich za obiektywizm. Rosjan i Ukraińców nie tolerowali Albańczycy, Amerykanów Serbowie. Do Polaków żadna ze stron nie miała zastrzeżeń."
Str. 62: "Ruszyliśmy w stronę Prisztiny. Po drodze nasi żołnierze ostrzegali mnie, żebym broń Boże nie mówiła po serbsku. Po polsku i rosyjsku też lepiej nie. Najlepiej po albańsku lub w jakimś neutralnym języku, na przykład po angielsku. Tak jest najbezpieczniej. Kilka dni wcześniej dziennikarz amerykański, bułgarskiego pochodzenia, w centrum miasta zagadnął kogoś o drogę. Po bułgarsku. Dla Albańczyków - posługujących się wszak językiem spoza grupy języków indoeuropejskich, a już na pewno słowiańskich - bułgarski czy serbski brzmią podobnie. Ktoś wbił Amerykaninowi nóż w plecy. Zmarł na miejscu, a sprawcy nie odnaleziono."
Str. 65-66: "Pozorną normalność Prisztiny burzyła jedynie jej podejrzana wręcz, nienaturalna homogeniczność. Trudno było przyzwyczaić się do tego, że Serbów i ich wielowiekową obecność w Kosowie całkowicie wymazano z pamięci zbiorowej, że po Serbach nie pozostał żaden ślad. W serbskich mieszkaniach, które ocalały, mieszkali Albańczycy. Na ulicach słychać było tylko albański.
To w Prisztinie po raz pierwszy w życiu bałam się i to bałam, idąc ulicą."
Str. 116: "Kosovska Mitrovica to miejsce szczególne. Miasto bardziej przedziela, niż łączy most na rzece Ibar. Mostu pilnują żołnierze i policjanci sił międzynarodowych."
Str. 151: "Kosovska Mitrovica nie jest ładną miejscowością. Przed wojną mieszkało w niej 30 tys. ludzi, głównie Serbów. Po wojnie Serbowie, nie tylko stąd, przenieśli się do części północnej, gdzie jest ich w sumie 20 tys. Po stronie albańskiej pozostała tylko jedna Serbka, osiemdziesięcioletnia staruszka.
Następnych kilka godzin upłynęło na wysłuchiwaniu tych ludzi, którzy stracili wszystko. Jak na przykład Lidija, której mąż był trenerem siatkówki. Po jego śmierci została sama z trzema córkami. Najstarszą nawet do szkoły musieli odprowadzać żołnierze KFOR, inaczej mogłaby zostać pobita, uprowadzona lub zgwałcona."
Str. 152: "Przechodzę na stronę albańską. Tym razem nikt do mnie nie rzuca kamieniami. Zamawiam kawę w miejscowej kawiarni, po angielsku, potem odprowadzana nieprzychylnymi spojrzeniami wracam na stronę serbską. Policjanci, którzy nie mówią w miejscowych językach, ani nawet po angielsku, rzeczywiście są gwarantem bezpieczeństwa. Byłoby to zabawne, gdyby nie było straszne."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz