Mój serdeczny kolega Grzegorz – człowiek gór, przewodnik turystyczny, instruktor narciarski (jak ja) – rozprawia się dość ostro z dogmatami walki z pandemią. Cóż, ja spróbuję temat ocenić spokojniej, niemniej obawiam się, że wnioski wyjdą mi podobne.
Grzegorz pod Tarnicą |
Maski
No cóż, z małymi przerwami nosimy je od roku. Przy czym ustawodawca nieco miotał się (i nadal się miota) z wyznaczaniem, kiedy, gdzie, komu i dlaczego coś tej mierze trzeba, wolno, nie trzeba lub nie wolno. Aktualnie – zdaje się – trzeba, ale nie wszędzie: za wyjątkiem parków i lasów.
No dobra, uznajmy, że jestem legalistą jak przeciętny Niemiec. Tak naprawdę nie jestem, wolę południowoeuropejski bałagan niż niemiecki porządek, ale zostawmy to na razie. Pytam zatem ustawodawcę:
- Często widzę samotnych ludzi (zwłaszcza starszych) idących ulicą lub stojących bez asysty na przystankach tramwajowych lub autobusowych i okutanych jak ortodoksyjna Turczynka. Czy jak jestem sam, i nie ma nikogo w promieniu np. 20 m, czy też muszę tę maskę mieć na twarzy? Jeśli tak, to dlaczego?
- Przyszli do mnie robotnicy wymieniający drzwi wejściowe. Jest nas, razem ze mną, 3 sztuki. U mnie, prywatnie, w moim domu. Czy powinniśmy wszyscy te maski nosić? Jeśli tak, to jak to ma się do prawa do prywatnej przestrzeni?
- Aktualnie chodzenie na mecze jest zakazane. Ale był czas, że nie było. Ja, jako kibic Ruchu Hajduki Wielkie, na te mecze uczęszczałem. Ba, nawet mam (nadal ważny) karnet. Proszę mi, drogi ustawodawco, wytłumaczyć dlaczego przy przejściu przez bramę, chodzeniu do kibla (w Chorzowie oznacza to pod płot, bo do toi-toi'a nie wejdę pod karą śmierci) musiałem tę maskę nosić, ale przy siedzeniu na miejscu w dzikim tłumie krzyczącym (np. co sądzi o Górniku Zabrze, Legii Warszawa i kilku innych klubach), czasem tańczącym, a po golu dla gospodarzy ściskającym się wzajemnie – nie musiałem.
- I clou programu. Jestem górskim turystą pieszym poruszającym się po szlaku będącym jednocześnie trasą narciarską: maski nosić nie muszę, bo jestem w lesie. Jestem narciarzem poruszającym się po tej samej trasie, ale korzystającym z wyciągu: na terenie całego ośrodka maskę nosić muszę. Proszę o wytłumaczenie dlaczego?
— To nie to samo? — powiecie.
— Jak to? — zapytacie.
— Tak to: nosimy je od roku, a liczba zakażonych (nie mylić z chorymi) nieustannie rośnie — odpowiem.
Lockdown
Tu będzie jeszcze ostrzej. Tak wygląda dynamika PKB Polski (w proc.) "dzięki" lockdownowi:
Gospodarcze skutki lockdownu |
A byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie władowane w różne "tarcze" 200 mld zł. Obliczyłem, że bez tych 200 mld zł (wystarczy odjąć z PKB) mielibyśmy spadek PKB aż o... 12 proc.
Straty gospodarcze? Niebagatelne: ograniczona branża turystyczna, praktycznie zamarły loty czarterowe, nie mają pracy piloci wycieczek, nie działa lub działa w parodystycznym wymiarze gastronomia i usługi noclegowe, od roku praktycznie... nie ma wesel, przez okres najlepszej zimy (śnieg i mróz) nie działały ośrodki narciarskie, dzieci nie miały normalnych ferii, a miejscowości turystyczne stały się miejscowościami wymarłymi. No prawie wymarłymi, bo – jak wiadomo – Polak potrafi. Szkoda, że na "nielegalu", ale jednak.
Straty już znamy, a zyski? Sorry, nie widzę. Nie opanowaliśmy żadnej pandemii, a jeśli iść strategią całkowitego zwalczania COVID-19 to jest... coraz gorzej. Wirus nie tylko nie został ograniczony, tylko bezczelnie omija te lockdowny i szaleje sobie całkowicie niezależnie.
— Ale szaleje na całym świecie — powiecie.
— Nieprawda — odpowiem. Sytuacja jest lepsza w Tanzanii, gdzie latają nasi celebryci (Zanzibar) na wakacje. Nie badają tam w ogóle na covid, ale też nie zauważyli żadnego wzrostu zachorowalności grypopochodnych, ani... żadnych innych. Ot, oni tam zmagają się z wirusami różnego typu od lat, i ten nie wydał im się ani lepszy, ani gorszy, mimo, że ma świetny marketing. Sytuacja też jest lepsza w Szwajcarii, gdzie ośrodki narciarskie i hotele działały i działają bez przeszkód. Tamże bogaci narciarze z Polski jechali na ferie (drogo!). Ale na kwietniowe zakończenie sezonu raczej już nie pojadą, bo Szwajcaria... uznała Polskę za zagrożenie epidemiczne. No i wisienka na torcie: Polskę za zagrożenie epidemiczne też uznała Białoruś, która od początku traktowała covid z pewną dozą nieufności i lekceważenia. W zasadzie żadnego lockdownu (ani innych specjalnych obostrzeń) to tam nie było. Dziś Białoruś ma wielokrotnie mniejszy odsetek wykrytych "zakażeń" niż Polska.
Moim zdaniem więc te wszystkie lockdowny są tylko po to, aby rząd mógł pokazać, że coś robi, natomiast z punktu widzenia zdrowotnego nie mają żadnego sensu. Mogą co najwyżej opóźnić pewne zjawiska chorobowe, niemniej po tym opóźnieniu i tak (skokowo) dochodzi do wzrostu wykrytych przypadków.
Są jeszcze teorie, że te lockdowny są po to, aby rządy (nie tylko w Polsce) mogły przetestować, na ile ze swoimi obywatelami w imię "zdrowia nas wszystkich" mogą sobie pozwolić. I na ile zawłaszczyć zarządzanie naszym życiem. Ale to temat na odrębną opowieść, tu go zostawmy.
Dystans
Nie działa normalnie komunikacja miejska. Więc do pracy ludzie dojeżdżają własnymi samochodami.
Transport nie działa normalnie |
Nie działają normalnie szkoły. To już problem społeczny (zdrowie psychiczne młodych obywateli) oraz edukacyjny (edukacja zdalna nie sprawdza się i im dłużej potrwa, tym większa wyrwa wiedzy wśród przyszłych menedżerów, pracowników, biznesmenów powstanie). Mecze odbywają się bez publiczności, koncertów praktycznie nie ma, teatry działają w ograniczeniach, natomiast jak chcesz spotkać w tłumie swoich znajomych, wystarczy udać się do sklepów marki Ikea, Castorama lub do dowolnego centrum handlowego. Niech mnie ktoś z legislatorów zdrowotnych oświeci, jaki w tym widać sens?
— Czy dystans się sprawdza? — zapytacie.
— Tak, sprawdza się znakomicie — odpowiem. Jest doskonałym pretekstem dla ludzi, którzy nie lubią innych ludzi, aby się z nimi nie spotykać. Jest doskonałym pretekstem dla urzędników, aby przestać wykonywać swoje zadania statutowe i w praktyce zamknąć urząd przed – trzeba to przyznać – nielubianymi natrętnymi petentami. Jest doskonałym pretekstem, aby nie trzeba było iść do szkoły i tam uczyć te niedobre bachory. Jak epidemia się (formalnie) skończy, Polska będzie miała olbrzymi problem z zagonieniem z powrotem do pracy urzędników, część nauczycieli, itp.
"Wakacje od normalnej pracy" – to jedyna korzyść z dystansu. Innej nie widzę, bo życie i tak jest ryzykowne i polega na życiu wśród innych ludzi. Dystansowanie człowieka od człowieka jest pomysłem szatańskim i... i tak nie wpłynie na końcowy efekt. Każdy z nas w końcu umrze. Pytanie brzmi:
— Ile życia jesteśmy w stanie poświęcić dla (złudnego) bezpieczeństwa?
— Na razie poświęciliśmy już ponad rok — brzmi odpowiedź.
Służba zdrowia
Tu diagnoza różni się od punktów widzenia. W 2020 r. mieliśmy bezwzględnie przyrost ilości zgonów Polaków:
"Pod względem liczby zmarłych w Polsce osób 2020 rok był najczarniejszym rokiem od czasu zakończenia drugiej wojny światowej. W ciągu minionych 12 miesięcy wystawiono o ponad 70 tys. aktów zgonów więcej niż w 2019 roku." — pisała prasa.
I teraz:
a) minister Niedzielski uważa, że to wina covidu i niewykrytych przypadków;
b) ja uważam, że to wina niedziałającej normalnie i zafiksowanej na covidzie (tylko) służby zdrowia.
Przy czym ja mam doświadczenia ze świata w pigułce. Paru moich znajomych lub krewnych rzeczywiście w 2020 r. opuściło ten padół. Przyczyny: udar, zawał, rak, rak, rak, przewlekła choroba. Doszły do podstawowych chorób zaniedbania w leczeniu, w tym tak skrajny przypadek, jak nieprzyjęcie do szpitala osoby w udarem. Ja widzę więc "b", niech mi minister Niedzielski udowodni, że się mylę.
Leczymy covid kosztem dostępności służby zdrowia dla niecovidowych pacjentów. Za podwójne wynagrodzenia lekarzy. Czy to właściwa strategia?
Lekarze są dostępni dla Ciebie tylko w TV lub... w prywatnej przychodni za dodatkową opłatą |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz