"Ustawa obowiązywała od 1 stycznia 1989 do 31 grudnia 2000 i regulowała w sposób liberalny działalność gospodarczą. Ustawa zalegalizowała prywatną działalność gospodarczą. Funkcjonowała na zasadach: „co nie jest zakazane, jest dozwolone” i „pozwólcie działać”. Po kilku nowelizacjach została zastąpiona ustawą – Prawo działalności gospodarczej, która weszła w życie 1 stycznia 2001".
"Ustawa Wilczka" wpłynęła realnie na wysyp działalności gospodarczych oraz drastyczny wzrost przedsiębiorczości Polaków. Oczywiście większość tych biznesów to były małe sklepy, bary i warsztaty, nie to co oferta wielkiego centrum handlowego.
Wszystko wskazuje na to, że zdaniem kolejnych rządów (aby nie było: poprzednich również) "ustawa Wilczka" narobiła wiele ... złego. I ten problem kolejne rządy starają się rozwiązać. Myślenie polityków (także, a może zwłaszcza, obecnie rządzących) dokładnie (zgodnie z tym, co sam obserwuję) scharakteryzowała redakcja Gazety Małych i Średnich Przedsiębiorstw:
"W Polsce nadal funkcjonuje przekonanie, że prowadzenie działalności gospodarczej to coś podejrzanego, co tak naprawdę nie podoba się rządzącym, a wśród „normalnych” obywateli jest traktowane jako co najmniej szara strefa, która jak nowotwór rozprzestrzenia się w zdrowej tkance narodu. Przedsiębiorca w naszym kraju to ktoś dziwny, który nie potrafi znaleźć sobie pracy na etacie, a który z pewnością potrafi doskonale kombinować."
Dokładnie tak myślą politycy i — prawdopodobnie — pół narodu. Pracownik nie patrzy na przedsiębiorcę jak na wspólnika w zapewnieniu sobie sukcesu życiowego i mającego z pracownikiem wspólny interes dalszego funkcjonowania (i w domyśle: zatrudnienia pracownika) przedsiębiorstwa.
On patrzy na przedsiębiorcę jak na niedobrego kapitalistę, który tylko i wyłącznie z chytrości wykorzystuje pracownika karząc go ciężką pracą (każąc mu nie obijać się w pracy) i zbyt mało (zawsze jest zbyt mało) płacąc. Mało który pracownik liczy sobie własne koszty pracy, a najlepiej świadczy o tym każda dyskusja o wynagrodzeniach (lekarzy, nauczycieli, górników), gdzie strona społeczna zawsze przedstawia do argumentacji pensję netto. Nikt nie bierze pod uwagę, że pracodawcę zatrudnienie kosztuje dużo więcej.
Ale powinien to brać pod uwagę każdy rozsądny rząd, któremu zależy na istnieniu drobnych biznesów i miejsc pracy przez nie nadal istniejących.
Kto będzie beneficjentem "dociśnięcia" tych drobnych "geszefciarzy"? Ano, jak zawsze, duże koncerny państwowe oraz zagraniczne korporacje. Rząd wykończy "geszefciarzy", tak jak duże hipermarkety wygoniły handel z miejskich ulic. Jestem ciekaw, czy rząd jest tego świadom!?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz