05.08.2012
Rozdział 7 - Świat strachu
przed realną wyceną aktywów
Ś
|
wiat
zamarł w oczekiwaniu na doniesienia prasowe. Rzucają się w oczy tytuły
dotyczące następujących problemów: „Czy Grecja zbankrutuje?”; „Czy Grecy wyjdą
ze strefy euro?”; „Czy problemy Grecji przeniosą się na Włochy i Hiszpanię?”;
„Odetchnęliśmy z ulgą, jest zgoda na fundusz stabilizacyjny!”; „Banki
potrzebują dofinansowania”; „Nieudany debiut Facebooka”. Wszystkie te
zagadnienia można sprowadzić do wspólnego mianownika, świat (czyli tak naprawdę
świat finansów, banków i korporacji) po prostu boi się realnej wyceny
posiadanych aktywów.
Źródło
tych problemów tkwi w istocie księgowości, a ściślej mówiąc w podejściu i
metodologii obecnych standardów rachunkowości. Wprowadzono regulacje i zasady
ujednoliconego ujęcia wyceny aktywów i zobowiązań, bo na tym polega właśnie
księgowość. Pionierskie regulacje wdrożono w USA, potem podobne zasady
implementowali na swój grunt Europejczycy i nazwali je Międzynarodowymi
Standardami Rachunkowości (oraz Międzynarodowymi Standardami Sprawozdawczości
Finansowej, z angielska IFRS – International Finance Reporting Standards). Idea
jak zwykle była szczytna, chodziło o to, aby dowolny inwestor giełdowy
wykładający swój kapitał na akcje spółek w całej Europie miał pewność, iż
przedsiębiorstwa te prowadzą rachunki i przedstawiają sprawozdania do
publicznej wiadomości wg tych samych zasad. Naczelną troską twórców
wspomnianych standardów była ochrona wartości przedsiębiorstwa, jako
najistotniejszy element dla naszego inwestora, czyli częściowego właściciela
tegoż przedsiębiorstwa.
Wartość
przedsiębiorstwa można mierzyć wieloma metodami, z naszego punktu widzenia
najistotniejsza jest tak zwana wartość księgowa. Mierzymy ją jako różnicę
między wartością aktywów i wartością zobowiązań. Jest to logiczne zresztą: to
co mamy minus to co jesteśmy komuś winni. Dla niewtajemniczonych nie należy
mylić ze stronami winien i ma w księgowości bo tam zupełnie niezgodnie z logiką
jest dokładnie na odwrót, tzn. przyrost aktywów księgujemy po stronie winien a
przyrost zobowiązań po stronie ma.
Ale
wróćmy do naszych rozważań, bo teraz jest najlepsze. Skupmy się na wielkich
korporacjach, bankach, funduszach inwestycyjnych. Mamy liczne spółki, przeważnie
funkcjonujące na jakiejś giełdzie o rozproszonym kapitale właścicielskim, co
oznacza, iż akcjonariuszy jest wielu. Oni muszą się jakoś dogadać ze sobą i
wyznaczyć swojemu przedsiębiorstwu jakieś cele. Wybierają reprezentantów do Rad
Nadzorczych i Zarządów. Teraz należałoby jakoś te Zarządy rozliczyć ze
skuteczności działania. W tym miejscu w praktyce królują dwie metody:
a) premia od „zysku”;
b) opcja na akcje.
a) premia od „zysku”;
b) opcja na akcje.
Obie te metody przyczyniły się do obecnej sytuacji. Obie bowiem sugerują podejmowanie działań niekoniecznie bezpiecznych dla akcjonariuszy i niekoniecznie realizujących ich cele długofalowe. Nie jest bowiem trudno osiągnąć pewne narzucone kryteria kosztem przyszłych problemów. Jak to zrobić? Już tłumaczę.
Wyobraźmy
sobie, iż zarządzamy taką dużą spółką i jesteśmy rozliczani z zysku. Przy czym
należy pamiętać o tym, że nasza kadencja nie jest wieczna. Jesteśmy więc ludźmi
o podobnych pobudkach jak na ten przykład politycy każdego szczebla, którzy
myślą kategoriami dajmy na to czteroletniej kadencji. A co będzie potem? A co
nas to w ogóle obchodzi?
Kadencja
zarządu jest najczęściej trzyletnia, trudno też sobie w dzisiejszej gospodarce
wyobrazić człowieka, który kieruje dajmy na to takim Orlenem przez na przykład
piętnaście lat. Niewyobrażalne, prawda? Casus Fergussona w biznesie nie jest
możliwy. W związku z tym, to co wydarzy się za lat sześć, dziesięć, piętnaście
czy dwadzieścia w ogóle nas nie interesuje. Nas interesuje tu i teraz i realna
premia. Pojawia się pytanie, co należy zrobić aby ta realną premię skasować?
Otóż należy wykreować papierowy wynik.
Wytłumaczmy
teraz, co to w ogóle jest ten wynik? No to akurat każdy wie, wynik jest różnicą
między wygenerowanymi w danym okresie przychodami i poniesionymi kosztami,
jakie to proste, prawda? Wszystko się zgadza, ale nie do końca. Mam kilka
zastrzeżeń. Pierwsze to fakt, z którego nie każdy zdaje sobie sprawę, iż dziś
wynikiem rządzi tak zwana zasada memoriałowa, mówiąca nam tak: „ujmij zdarzenia
gospodarcze w okresie, w którym wystąpiły te zdarzenia, niezależnie od terminu
płatności”. Ta prosta reguła, która zastąpiła zasadę „kasową” oznacza, iż
„wynik” jest zupełnie niezależny od „wpływu pieniądza”, no może pewien
współczynnik korelacji istnieje, ale raczej tylko w dłuższej perspektywie. W
krótszej perspektywie śmiało można „wykreować papierowy wynik” jednocześnie
zostawiając przedsiębiorstwo w sytuacji kompletnego braku płynności i w ogóle
gotówki w kasie.
Różnice
między podejściem do rzeczywistości memoriałowym i kasowym można pokazać na
łopatologicznym przykładzie. Wyobraźcie sobie biznes prowadzony przez dwie
kobiety, rozsądną i nierozważną, dajmy na to matkę i córkę. Firma świadczy
usługi na odroczony termin płatności. Dłużej chodząca po tym niepewnym świecie
matka kupuje nowe buty dopiero wówczas, jak wpłynie kasa, mniej doświadczona
córka wybiera się na aktywnie zwiedzanie „Silesii” w momencie, kiedy wystawiła
fakturę. Zastanawiam się, czy nasz Skarb Państwa, gminy, przedsiębiorstwa
państwowe i prywatne bardziej przypominają swoim postępowaniem podejście matki,
czy jednak córki?
Ponadto
do zrozumienia istoty wyniku finansowego musimy zupełnie inaczej spojrzeć na
jego „konstrukcję”, odrzucając potoczne myślenie o definicji zysku jako różnicy
między kosztami i przychodami. Owszem jest to prawda, ale spójrzmy na przychody
i koszty jako efekt … wyceny przedsiębiorstwa. Zasada jest prosta: jeśli
wycenialiśmy wartość danego aktywa (na
przykład obligacji skarbu państwa w Grecji) na sto złotych, a po czasie
uznaliśmy, iż jest to już sto dwadzieścia złotych mamy dwadzieścia złotych
zysku (dodatniego wyniku). Jeśli z kolei doszliśmy do wniosku, że nasze aktywa
nie są w jakimś stopniu odzyskiwalne, czyli przeceniamy ich wartość na
osiemdziesiąt złotych, mamy stratę (ujemny wynik).
Jeśli
więc wybrany przez nas Zarząd zakupił jakieś aktywa i przez lata nas oszukiwał
wykazując w sprawozdaniach finansowych zyski wynikające z „ich rosnącej
wartości” i w dodatku w części opisowej zamieszczał dyrdymały o doskonałych
perspektywach kasując jednocześnie premię od „wypracowanego wysokiego zysku”,
to mamy problem. Co ciekawe, jeśli po kilku latach uznamy, iż aktywa te tak
naprawdę nie są warte tyle, ile zapisano w księgach rachunkowych, co więcej one
są warte wielokrotnie mniej, wówczas mamy „stratę”. Ale straty tej nie
księgujemy na konto najczęściej byłego już radośnie optymistycznego zarządu, za
którego czasów wykazywaliśmy „zyski” i płaciliśmy premię od tych „zysków”, lecz
na konto obecnie zarządzających ludzi. Strata ta nie zostaje przypisana
ludziom, którzy do niej tak naprawdę doprowadzili, tylko ludziom, którzy
zdecydują się na urealnienie wartości aktywów. Takie są zasady nowoczesnej
księgowości w imię „ochrony wartości przedsiębiorstwa dla akcjonariuszy”.
No
i ten mechanizm decyduje o wybranych ścieżkach postępowania. Ludzie kierują się
strachem przed jednorazową realną wyceną aktywów. Masowo podejmowane są decyzje
o „rozłożeniu problemu w czasie” lub wręcz „niedostrzeganiu tematu”. Dotyczy to
wielu przedsiębiorstw i wielu rynków, w tym na przykład rynku nieruchomości, na
którym fluktuacja cen była znacząca i ostatnio mocno one spadły (Hiszpania,
Irlandia, również Polska). Przykład takich decyzji to między innymi leczenie
problemu nadmiernego zadłużenia Grecji poprzez tak zwane „rolowanie” obligacji,
czyli dalsze powiększania wartości zobowiązań, ale wykonaniu tej operacji na
szczęście „przyszłych” a nie „bieżących, czyli wymagających natychmiastowego
wykupu”. Rolowanie obligacji to typowe oszukiwanie się i „zamiatanie problemu
pod dywan” poprzez odwleczenie nieuniknionego, to znaczy totalnej przeceny
wartości udzielonej Grekom pożyczki, której przecież nie mają z czego spłacić.
No, teraz już mają, bo daliśmy im na to środki w postaci kolejnej pożyczki.
Wyobraźcie
sobie Państwo, iż tego typu decyzje są podejmowane nie tylko w aspekcie greckich
obligacji, takich nadmuchanych balonów jest więcej. Rozejrzyjcie się, czy
przypadkiem „Wasze” firmy nie kupiły w czasach bumu jakichś nieruchomości
traktując je jako inwestycje, czy nie udzieliły pożyczek niepewnym Klientom,
czy nie mają magazynów wypełnionych szrotem, którego dziś nie sposób sprzedać
za „ewidencyjną cenę”, czy nie zainwestowały w jakieś wysoce cenne „papiery,
udziały lub akcje”?
Co
łączy te wszystkie inwestycje? Słaby wzrok zarządzających (wolą nie widzieć
problemu) i wielka nadzieja. Nadzieja, iż kiedyś, może za miesiąc, dwa, rok,
dwa lata lub w jakiejś dającej się przewidzieć przyszłości wycena naszych
inwestycji wróci do „normalnego poziomu” i wówczas nie trzeba będzie wykazywać
papierowej straty i pożegnać się z realnymi gotówkowymi premiami.
Metoda
wynagradzania zarządów na zasadzie opcji na akcje też ma swoje za skórą. Całość
polega na słusznym założeniu, iż należy powiązać cele menadżerów z celami
akcjonariuszy, którym zależy przede wszystkim na wzroście wartości ich akcji.
Idea jest prosta, jeśli zarząd doprowadzi do wzrostu wartości akcji będzie mógł
pewien ich pakiet na koniec kadencji kupić od nas po cenie ustalonej w
kontrakcie. Jeśli w kontrakcie ma 15 zł za akcję a na rynku spot jest 20 zł za
akcję to z opcji z pewnością skorzysta, pewnie natychmiast potem papiery
zbywając i kasując do kieszeni nadwyżkę. Zarobimy i my (bo wartość naszych
akcji wzrosła do 20 zł) i zarząd dzięki realizacji i spieniężeniu potem opcji.
Problem polega na tym,
że tak fajnie jest tylko w teorii. Ludzie zarządzający przedsiębiorstwami są
zazwyczaj na tyle inteligentni, aby dostosować się do oczekiwań i zrobić
wszystko co potrzebne do ich realizacji. Na czym więc się oni skupiają? Na
wykonywaniu czynności podnoszących cenę giełdową akcji przedsiębiorstwa i tylko
na tym. Reszta ich nie interesuje. Niesprawdzone informacje szeptane, cudowna
przyszłość i wspaniałe perspektywy w raportach giełdowych, zapowiedzi
fantastycznych przejęć, odkryć i operacji to jest to, na co możemy liczyć. Bo
to kreuje cenę, którą uznaliśmy za w pełni reprezentacyjną i „rynkową”. Tylko
potem zostaje szara rzeczywistość, rozczarowanie i powrót do normalności,
również w temacie „wykreowanej wartości akcji”, ale kadencja byłego zarządu już
się zakończyła i premie zostały zrealizowane.
Nota bene, przy okazji
debiutu Facebooka dowiedzieliśmy się, iż na tak zwanych rozwiniętych rynkach
istnieją też tak zwani gwaranci emisji, w tym przypadku były to dwie potężne
grupy finansowe: Morgan Stanley i Goldman Sachs. Wspomniani gwaranci mieli za
zadanie dbanie o to, aby w krótkim czasie następującym po debiucie ceny akcji w
obrocie rosły lub co najmniej nie spadały i uzyskiwali to broniąc kursu
własnymi wzajemnymi transakcjami.
Na koniec oczywiście
okazało się, iż „cena emisyjna” była nieźle zawyżona, co można zresztą było
łatwo zweryfikować poprzez wyliczenie banalnie prostego wskaźnika „cena przez
zysk”, który mówi nam o spodziewanym okresie zwrotu dla potencjalnych
inwestorów w akcje przy obecnej zyskowności i który dla onego przedsiębiorstwa
liczony dla ceny emisyjnej wynosił jakieś mniej więcej … 100 lat. Trochę długo
jak na … branżę szybko zmieniających się technologii.
Są ludzie, którzy
twierdzą że gospodarka to obieg zamknięty, co znaczy, iż jak ktoś traci, to
równocześnie ktoś zyskuje. Oczywiście czasem traci tysiąc ludzi po złotówce, a
zyskuje jeden człowiek tysiąc złotych. Nie wiem, czy przypadkiem tak lub
podobnie nie było w tej sytuacji.
A dla tych co stracili,
mogę dedykować słowa Szwejka z powieści Jarosława Haszka: „Nie należy się denerwować, bo nerwy szkodzą zdrowiu”.
Bardzo ciekawie napisane
OdpowiedzUsuńDD
OdpowiedzUsuńDużo się zmienia w naszych czasach, ale takie https://ksiegowalublin.com/podatek-katastralny-w-polsce/ wypowiedzi wciąż są aktualnie. Liczba podatków wciąż się zwiększa, dlatego muszę powiedzieć, że dla mnie to jest przerażające. Boję się, do jakiego momentu dojdziemy.
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta Twojego bloga
OdpowiedzUsuń