06.08.2012
Rozdział 8 – Polska
giełda legalnym hazardem
W
|
każdej społeczności jakiś wcale niemały
odsetek osób ma skłonności do różnego rodzaju nałogów. Jednym z nich, lecz chyba
najmniej piętnowanym jest hazard. Jest to jednak nałóg równie szkodliwy,
zwłaszcza społecznie, jak alkoholizm, palenie tytoniu czy narkomania.
Polski
hazardzista ma szereg możliwości, może udać się do kasyna, spędzać życie przy
„automatach”, przerżnąć wypłatę w pokera, czy postawić wszystkie oszczędności
na zwycięstwo Jagiellonii Białystok nad Podbeskidziem Bielsko-Biała lub
zainwestować parę złotych dzienne w toto-lotka. Część z tych czynności może
teraz wykonywać nie wychodząc z domu, dotarły bowiem do nas internetowe kasyna
i internetowe zakłady bukmacherskie, działające na zasadzie nie do końca
legalnej, gdyż ich strony internetowe są zarejestrowane gdzieś na Kajmanach.
Ale sieć jest przecież międzynarodowa. Trapią mnie przy okazji wątpliwości, jak
wyglądałoby dochodzenie swoich należności w razie sporu prawnego lub innych
kłopotów, dajmy na to wygranego miliona złotych, przed jakimś zamorskim sądem?
Dlaczego
hazardzista para się takim właśnie hobby. Większość osób powie, że przecież
liczy na wygraną, ma nadzieję, że przechytrzy los i on wyjdzie do przodu a
mityczni „inni” stracą. Zresztą
większość hazardzistów spędza czas wolny od hazardu, to znaczy ten w trakcie
pracy zawodowej, przyjęć rodzinnych, czy nawet porannego golenia / malowania
paznokci niewłaściwe skreślić na opracowywaniu niezawodnego „systemu”, który mu
pomoże właśnie los przechytrzyć.
Niestety
w zasadzie nigdy się to nie udaje i nie jest to niespodzianka, bo inaczej
wszelkie kasyna, zakłady bukmacherskie, czy toto-lotki zamiast trzepać zyski,
ogłosić musiałyby bankructwo.
Moja
teoria na temat tkwienia w nałogu hazardu jest nieco inna. Moim zdaniem
hazardzista wcale nie gra po to, aby wygrać, to tylko ściema dla otoczenia. On tak oczywiście wszystkim tłumaczy, ale
rzeczywiste motywy są inne, co więcej on sam nawet niespecjalnie wierzy w tą
mityczną wygraną. Hazardzista gra po to aby … grać, on po prostu czerpie
przyjemność z samej gry, tak jak piłkarz amator (czyli taki który płaci za
granie, a nie taki któremu płacą) gra po to aby … sobie pograć. Przy okazji
oczywiście chce wygrać każdy mecz, lecz nie to jest dla niego najważniejsze.
Dla niego istotne jest cotygodniowe rozgrywanie spotkań. Ja to wiem, bo sam w
takich meczach uczestniczę.
Jeśli
Wasz ojciec / dziadek / matka / babka / syn / córka / mąż / żona niewłaściwe
skreślić para się hazardem, przypuszczam, iż nie będziecie do końca zadowoleni,
w dodatku możecie być narażeni na żądania „pożyczek”, „datków” i innych form
wyciągania od Was kasy na realizację tego hobby.
Jest
jednak forma hazardu, która w ogóle nie jest piętnowana społecznie, co więcej
nie jest ona nawet źle widziana przez najbliższe otoczenie, a przez znaczną
grupę osób uczestniczący w niej nałogowiec jest postrzegany jako osoba wielce
zaradna. Tą formą hazardu, moim zdaniem praktycznie nie różniącą się niczym od
wcześniej wskazanych jest … gra na giełdzie.
Oczywiście
uczestnik tej zabawy będzie się tłumaczył, że jego inwestycje przynoszą zyski,
a nawet jeśli tak nie jest teraz, to posiadane w portfelu fantastyczne papiery
z pewnością w przyszłości osiągną jakieś niebotyczne kursy. Oczywiście dla
drobnych ciułaczy efekt zawsze jest taki sam, jak przy dajmy na to ruletce. Tak
jak gracz nie wygra w dłuższej perspektywie z kasynem, bo inaczej świat
stanąłby na głowie, tak samo nasz rodzimy inwestor giełdowy nie ma szans
przechytrzyć rekinów finansjery. On może oczywiście zostać podpuszczony i
„zyskiwać” przez chwilę, ale na dłuższą metę efekt będzie taki, jaki być musi.
Jak
ktoś ma wątpliwości czy amator może zwyciężyć zawodowca i jaki jest mechanizm
„podpuszczania” polecam dwa filmy fabularne świetnie relacjonujące clou tego
problemu, rodzimy „Wielki Szu” i zagraniczny „Wall Street”.
Polski
parkiet ponadto nie zachęca do inwestowania, co zresztą widać po odpływie
kapitału i obecnej relacji cen akcji do ich wartości księgowej, która w ¾
spółek jest poniżej cyfry jeden. Świadczy to o bardzo niskim zaufaniu
inwestorów w zakresie realizacji przyszłych zysków.
Dlaczego
tak jest? Złożyło się na ten stan rzeczy kilka czynników, z których kluczowe są
dwa:
Myślą
Państwo, iż inwestor giełdowy z wypiekami na twarzy oczekuje na publikacje
informacji sprzedażowych, marketingowych, organizacyjnych oraz sprawozdań
finansowych przedsiębiorstwa, którego akcje ma w portfelu. No tak powinno chyba
być, ale dziś nie ma chyba ani jednego takiego naiwnego, który jeszcze wierzy w
jakąkolwiek korelację tych danych z kursem „rynkowym”. Wydaje się, iż mają oni
rację, bo ja jej też nie widzę.
Znam
przedsiębiorstwa, których akcje w momencie kłopotów finansowych poszybowały w
górę o kilka tysięcy procent, aby w momencie kiedy sytuacja się już
stabilizowała spaść na samo dno. Zapewniam, iż nie są to przypadki pojedyncze.
Nie
wiem, czy jest pod tym „drugie dno” ale jestem w stanie sobie wyobrazić taką
małą zmowę między na przykład dwoma akcjonariuszami, dajmy na to Tomkiem i
Krzysiem, możliwej do zrealizowania przy pierwotnej małej płynności papierów.
Akcje są na starcie warte na przykład 5 zł. Krzysiek wystawia maklerowi
polecenie zbycia partii papierów po minimum 8 zł, Tomek innemu maklerowi polecenie
kupna po maksimum 10 zł, ustalamy więc nowy kurs na 9 zł. Aby jeszcze dodatkowo
rozkręcić rynek na następny dzień ciotka Krzysia handluje na podobnej zasadzie
z ciotką Tomka ustalając kurs na 12 zł.
Efekt
jest taki, iż nasza spółka staje się w ciągu dwóch dni najlepszą lub jedną z
najlepszych inwestycji na parkiecie. Zaczynamy łapać „frajerów”. Rozkręca się
marketing „szeptany”, jeden inwestor poleca drugiemu nasze papiery. No i dzieje
się: 15, 20, 40, 80, 100, a może i 200 zł. Udało nam się zbudować klasyczną
„piramidę” w dodatku bez specjalnego wkładu własnego. Teraz tylko trzeba przed
końcem dopływu tego strumienia gotówki sprzedać akcje jakimś zachwyconym spółką
„inwestorom”. Potem niech sobie cena wraca do 5 zł.
Trudno
też dostrzec jakikolwiek związek kursu z pozytywnymi informacjami, całkiem
przecież niedawno notowania naszego rodzimego giganta miedziowego KGHM spadły
znacząco na wieść o … udanym zakończeniu negocjacji w zakresie kupna
kanadyjskiej spółki górniczej QUADRA. Dla akcjonariuszy świetnie ostatnio
prosperującego podmiotu powinna to być informacja bardzo dobra, spółka bowiem
postawiła na dywersyfikację działalności, czym zabezpieczyła się przed przyszłymi
wahaniami koniunktury. Ale oni sami odczytali to inaczej. Wydaje się, iż
głównym czynnikiem nurkowania notowań była obawa części inwestorów, iż jak kasa
poszła na przejęcie, to braknie jej na … dywidendę. Uzyskaliśmy dowód
zwycięstwa myślenia krótkoterminowego nad strategicznym.
Zostańmy
przy naszym kochanym KGHMie, gdzie właścicielem większościowym jest Skarb
Państwa. Instytucja ta jeszcze całkiem niedawno wypuściła spółkę na giełdę
licząc na pozyskanie kapitału od mniejszościowych akcjonariuszy i szczerze ich
do tej inwestycji namawiając. Problem tyko polega na tym, iż nie przewidziała
ona, że przedsiębiorstwo będzie tak … rentowne. W 2011 roku miedziowy gigant
przy sprzedaży na poziomie mniej więcej 20 miliardów złotych zanotował zysk
netto na niebotycznym poziomie 12 miliardów, osiągając rentowność w okolicach
60 procent. Niesłychany wyczyn. Nie do końca spodobało się to głównemu
właścicielowi, to znaczy ucieszyły go zyski, ale w nastrój żalu wprawiła
konieczność podzielenia nimi w razie wypłaty dywidendy z pozostałymi
akcjonariuszami.
Aby
tego podziału uniknąć, wymyślono i wprowadzono tak zwany „podatek od KGHMu”, bo
jak inaczej nazwać obciążenie związane z wydobyciem miedzi, którą w Polsce
wydłubuje z ziemi praktycznie tylko ta spółka lub podmioty od niej zależne.
Zyski zostały więc skonsumowane głównie przez jednego akcjonariusza ze szkodą
dla pozostałych. Takie harce także nie budują zaufania do giełdy.
Jeśli
więc Wasz ojciec / dziadek / matka / babka / syn / córka / mąż / żona
niewłaściwe skreślić para się formą „inwestowania nadwyżek finansowych” na
przykład w papiery notowane na naszym parkiecie, miejcie się na baczności i
zabezpieczcie swoje oszczędności. Schowajcie je do skarpety. Szczerze wam to
radzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz