czwartek, 3 stycznia 2019

Biznes szczególny. Czy marki publiczne powinny być w prywatnych rękach?

Nie da się przy okazji krakowskiego kabaretu z Wisłą (nie rzeką, klubem) w tle uciec od myśli, że są takie biznesy, które - było nie było - stanowią w mniejszym lub większym stopniu dobro publiczne. Jeżeli "na rynku" zdarza się okazja kupna takiego "biznesu" za waciki, zawsze znajdą się tacy, którzy wyczują w tym jakiś interes, bo przecież ... dobro publiczne należy chronić. Pokazuje to debata o ... cenach energii elektrycznej w dobie istniejącego przecież teoretycznie ... otwartego rynku na ten towar oraz platformy wymiany towarowej - TGE.
Czy energetyka to tylko biznes?

Mieliśmy już w najnowszej historii kilka takich transakcji, gdzie trzeba było wyrywać "dobro publiczne" z rąk "wrednych kapitalistów". I zrobiono to, czasem ... bez względu na cenę.

Oto zaledwie kilka przykładów, ale jakże głośnych:
  • zbycie akcji PZU firmie Eureco i następnie ich odkupienie przez państwo;
  • najpierw prywatyzacja banków, teraz repolonizacja;
  • zbycie akcji GZE SA firmie Vattenfall i następnie ich odkupienie przez kontrolowany przez państwo Tauron;
  • zbycie akcji Wisły Kraków Jakubowi M. (powiązanemu z niejakim Sebastianem M., któremu niedawno postawiono zarzuty udziały w grupie wyłudzającej VAT)  i ich odzyskanie przez Towarzystwo Sportowe;
  • zbycie akcji PKL funduszowi Altura i następnie ich odkupienie przez państwowy PFR;
  • no i końcu zbycie przez wcześniej wspomniane Towarzystwo Sportowe akcji Wisły Kraków jakimś "nołnejmon" pochodzącym "nie wiadomo skąd".
    Logo i firmę PKL trzeba było wyrwać z obcych rąk
Ponadto państwo "nie mogło dopuścić" do upadłości takich podmiotów, jak:
  • Kompani Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego (dziś pod PGG);
  • spółek budowlanych (realizują kluczowe zadania drogowe i energetyczne) Polimex-Mostostal i Rafako;
  • LOT-u;
  • TVP;
  • Poczty Polskiej;
gdyż uznało ich dalsze działanie bez perturbacji za istotniejsze, niż tylko z punktu widzenia zwrotu z zainwestowanego kapitału.

Teraz kluczowe w sytuacji Wisły Kraków, która niewątpliwie złamała wszelkie reguły licencyjne (i jeszcze jej nie zdegradowano, jak niegdyś zrobiono z ŁKS-em, nawet nie ukarano ujemnymi punktami, jak niegdyś Ruch) są pytania:
- Czy transakcja (podobno warunkowa) doszła do skutku i kto jest w posiadaniu akcji?
jeśli tak to:
- Kto jest właścicielem znaku towarowego (herb) i praw do nazwy "Wisła Kraków"?
oraz:
- Kto teraz stanowi organy nadzorujące (rada) i reprezentujące (zarząd) spółki akcyjnej mającej (jeszcze) prawa do gry w ekstraklasie?
- W jaki sposób miasto zamierza (i czy zamierza) zabezpieczyć mienie w postaci terenów we władaniu (prawo użytkowania wieczystego) Towarzystwa Sportowego?

Myślę, że odpowiedzi na te pytania mogłyby wiele wyjaśnić. A w tle Wrocław szuka "inwestora" na akcje miejscowego Śląska. Co czeka "szczęśliwca"? Prawo do ... corocznych dopłat w kwocie circa 15 mln zł rocznie. Klub nie potrafi bowiem przeżyć z wypracowanych przez siebie przychodów.
Śląsk Wrocław (wraz z logiem) jest na sprzedaż?


Jak podaje Onet:
"Śląsk obecnie jest jak finansowa studnia bez dna. Nie ma własnych nieruchomości – wszystko należy do właściciela, posiada natomiast prawa do herbu, nazwy, tradycji. Posiada też długi. (...) Roczne wydatki na działalność klubu przekraczają 25 mln złotych, z czego miesięczne pensje dla zawodników to około 1,2 miliona. Zarządzanie Śląskiem jest utrudnione, bo mniejszościowi udziałowcy (około 45 proc. akcji) występujący jako Wrocławskie Konsorcjum Sportowe są biernymi inwestorami i nie uczestniczą w sposób istotny w finansowaniu działalności, co powoduje, że tym większy ciężar spada na miasto."

Natomiast w Sporcie możemy doczytać, że:
"Śląsk obecnie (...) musi żyć z publicznych pieniędzy. (...) Znamiennie było wydarzenie z połowy ubiegłego roku, kiedy rada miasta przegłosowała dotację na Śląsk w wysokości 15 mln zł. Na ten rok (...) zarezerwowano 13 mln zł, ale taka kwota jest niewystarczająca. Sam prezydent zdaje sobie sprawę, że problemy finansowe Śląska powinien rozwiązać prywatny inwestor, a nie gmina Wrocław."

Ba, tylko gdzie tego inwestora szukać? Co to za interes dopłacać do klubu? Trudno sobie wyobrazić normalny uczciwy biznes, który by na to poszedł, bo całość nie ma sensu ekonomicznego. W związku z tym wspomniany prezydent może znaleźć tylko jakiegoś "oszusta" lub państwową spółkę z "rozkazu". Innej możliwości nie ma. Ale i tak trzy razy się zastanowi po zdobytych doświadczeniach innych (Kraków), zanim sprzeda akcje Śląska za piękne obietnice jakiemuś niespodziewanemu księciu. Myślę nawet, że na pewno tego nie zrobi.

Bo mimo, że klub byłby wówczas formalnie prywatny, i tak "wszyscy" wróciliby z pretensjami do ratusza. Sprawy nie można by było ot tak zostawić swemu losowi.

Biznes? W przypadku "dóbr publicznych" to tylko teoretycznie jest czysty biznes. Trzeba pamiętać, że jest tam coś więcej. To tak, jak właściciel wysypiska śmieci psującego widok z jakiegoś Sheratona lub Hiltona nie powinien być obojętny temu Sheratonowi lub Hiltonowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz