W Krakowie nie będzie wolno podwozić dzieci do szkół? |
W takich Włoszech na przykład ustawodawcy mogą sobie uchwalać co zechcą, ale przełożenie na zachowanie Włochów ma to żadne. Jak tam mamma powie, że wolno, to wolno, jak powie, że nie wolno - to nie. Ma to podłoże historyczne, władza niemal zawsze i we wszystkich regionach była tam obca. A kto by tam czytał ustawy? Z należytym brakiem czci do przepisów wykazują się też funkcjonariusze władzy, którzy ignorują przewinienia tubylców, a na łamaniu prawa łapią tylko od czasu do czasu jakichś turystów, najlepiej Angoli lub Niemców, których po prostu serdecznie nie lubią.
Z kolei wspomniani Niemcy znani są z dokładnego egzekwowania prawa, jakkolwiek durne by ono nie było. Jak miejscowy urząd coś kazał, to się wykonuje, nie dyskutuje. A jak sąsiad łamie jakieś prawo, wówczas patriotycznym i wskazanym jest powiadomić o tym odpowiednie służby. Tak już to jest w Bundesrepublice.
Paradoksem wolnej Europy pozostaje fakt, jak różne są prawa dotyczące tych samych czynności w poszczególnych krajach. W Polsce za przejście przez klinicznie pustą drogę w odległości ok. 80 m od przejścia dla pieszych dostałem solidny mandat i musiałem spędzić pół godziny na weryfikacji tożsamości w radiowozie. A w Anglii można przechodzić przez drogę nawet na czerwonym świetle, pod warunkiem, że droga jest pusta i na własną odpowiedzialność. A Polsce policja chwali się co weekend na złapaniu iluś tam set pijanych kierowców, z których większość miała we krwi od 0,2 do 0,5 promila alkoholu. Trzeba trafu, że w większości krajów Europy (Austria, Francja, Niemcy) jazda w takim stężeniem jest po prostu dopuszczalna. A w Anglii można się nawet dość solidnie "nawalić" i siadać za kółkiem, obowiązuje tam bowiem norma 0,8 promila. Z kolei w Czechach i na Słowacji można mieć poważne problemy nawet po spożyciu mitycznych cukierków z adwokatem, tamże bowiem norma wynosi okrągłe 0,0 promila.
Prawo ustanawiają wybrani przez nas w powszechnych wyborach ludzie, najczęściej wskazani przez jakiegoś miejscowego lidera partii, do której należą. Trzeba najpierw zapisać się do znaczącej coś partii, a potem po prostu zapłacić na fundusz partyjny odpowiednią stawkę za dobre miejsce na liście (i nie mówcie mi, że to się nie zdarza) i już w warunkach krajowych można zostać posłem albo radnym. Zresztą niedawno mieliśmy w kraju wybory samorządowe. I w efekcie tychże wyborów jakieś cudowne dziecko Małopolski zostało radnym byłego stołecznego miasta Krakowa.
- Vamos a bailar. Esta vida nueva - zaśpiewało na wzór Paoli & Chiary krakowskie cudowne dziecko. I wzięło się za naprawianie świata.
- Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane - mówi jedno z polskich przysłów.
- Największe niegodziwości czyni się dla dobra ludzkości - mówi bardziej międzynarodowe.
Nowy radny Krakowa postanowił coś zrobić dla dobra mieszkańców tego miasta. Trudno bowiem siedzieć tak bezczynnie i nie zapisać się w annałach historii grodu, a może i kraju. I wymyślił coś takiego, że - naprawdę - czapki z głów:
"Będzie zakaz odwożenia dzieci do szkół samochodami?" - pyta Interia. I tłumaczy dalej: "Z taką inicjatywą wystąpił jeden z miejscowych radnych, powołując się na przykład Wiednia. Według pomysłodawcy, dzięki wspomnianym ograniczeniom zmniejszyłyby się poranne korki w mieście, a uczniowie byliby zdrowsi i w lepszej kondycji."
Na pomysł zareagowali forumowicze Interii, w tym jeden wysunął - jakże racjonalną - radę, aby "urzędnicy zaczęli od siebie i wprowadzili zakaz dojeżdżania do urzędu samochodami".
Nie wykazał też entuzjazmu bardziej od radnego praktyczny prezydent Majchrowski, który chyba nie ma ambicji zmieniania świata, za to raczej nie w smak mu awantura na pół miasta. Oto czytamy:
"Kraków nie wprowadzi zakazu odwożenia dzieci do szkół samochodami. (...) Prezydent Jacek Majchrowski tłumaczy swoją odmowę wątpliwościami natury prawnej, ale na pewno dobrze wie, że forsowanie takiego zakazu, nawet tylko w formie pilotażowej, w odniesieniu do kilku ulic i paru placówek oświatowych, byłoby decyzją samobójczą."
No pewnie, że byłoby to decyzją samobójczą. Czy zwyczaj podwożenia dzieci do szkoły służy ich zdrowiu? Nie wiem. Ale to nie moje dzieci i nie mnie o tym decydować, lecz rodzicom. To oni wychowują swoje dzieci, lepiej lub gorzej. Krakowski radny w trosce o dobro świata postanowił wychować tych rodziców i wpłynąć na wychowywanie ich dzieci. To z pewnością tymże rodzicom nie może się spodobać.
W ogóle tendencja w obecnej demokracji jest taka, aby dla dobra świata politycy decydowali za ludzi, co jest dla nich dobre. Ale to nie demokracja, tylko komunizm.
A radny Krakowa prawdopodobnie nie ma swoich dzieci i nie zna współczesnych realiów. Po pierwsze kiedyś była rejonizacja i każde dziecko miało do szkoły nie dalej, niż kilkaset metrów. Dziś to przeszłość. Po drugie komunikacja publiczna kiedyś funkcjonowała lepiej i była prawie "za darmo". Po trzecie: bezpieczeństwo. Która matka dziś wyśle małe dziecko, aby przedzierało się wieczorami przez miasto jadąc autobusem razem z nowohuckimi "nożownikami" walczącymi o znaczenie terenu dla Wisły, Craxy lub Hutnika.
No i jeszcze kwestia egzekucji prawa. Jak radny Krakowa chciałby ten przepis egzekwować, tylko miejscowy smok raczy wiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz