Jest to odwrócenie sytuacji, w której różne idee balcerowiczowskie chcący lub niechcący (tego nie wiemy) doprowadziły do zamknięcia szeregu przedsiębiorstw przemysłowych w wolnej Polsce, a także do prywatyzacji (na rzecz kapitału zagranicznego) niemal wszystkich pozostałych. Zamiast boomem dla pracowników zaowocowało to niestety ... wyjazdem kilku milionów młodych Polaków do Wielkiej Brytanii, Holandii i Niemiec za pracą. Dziś, być może także dzięki powrotowi do protekcjonizmu gospodarczego, fala wyjazdów została powstrzymana. Ba, to nie my wyjeżdżamy to do nas przyjeżdżają za pracą, na przykład obywatele Ukrainy (oficjalnie ok. 1 mln osób).
W zasadzie ten nasz nowy model gospodarczy nie odbiega zasadniczo od modeli w innych, i to całkiem cywilizowanych, krajach. Podobnie mają na przykład Francuzi, w znacznej mierze ... Niemcy, a w wielu krajach mniej cywilizowanych (Rosja, Turcja, Kraje arabskie) protekcjonizm i interwencjonizm państwowy jest uważany za coś ... oczywistego.
W Polsce wszystko co duże jest bowiem albo państwowe, albo zagraniczne. Ma to też dobre strony dla budżetu. Duże firmy zatrudniają bez kombinowania i ponoszą wysokie podatki i parapodatki związane z pracą.
Ale obok tej, trzeba przyznać, że na dziś nieźle prosperującej, "dużej" sfery gospodarczej istnieje jeszcze ta "mała". Polska to ok. 2 mln drobnych przedsiębiorców prowadzących firmy na własny rachunek. Te 2 mln przedsiębiorców przy okazji zatrudnia jeszcze następnych kilka milionów pracowników, czasem na etat, czasem na "śmieciówkę", ale zatrudnia.
Mamy dziś dobre wskaźniki gospodarcze.
Ale na horyzoncie pojawia się trochę czynników problemowych, można je nazwać kosztotwórczymi, w tym m.in:
- Ceny energii elektrycznej (część rynkowa - bez opłat przesyłowych) w ciągu półtorej roku wzrosły z ok. 150 zł/MWh (grudzień 2017 r.) do ok. 250 zł/MWh (maj 2019 r.), a "po drodze" (patrz wykres) było ... jeszcze drożej. Wszyscy oferenci (w tym firmy państwowe) oferują w tak zwanych produktach długoterminowych dość podobne ceny. Co nie zmienia faktu, że ok. 2011 r. (patrz wykres) było ... równie drogo, co wówczas zaowocowało potężnymi inwestycjami przedsiębiorstw w rozwiązania energooszczędne.
- Rosną systematycznie koszty pracy, w tym istotna dla małych firm tak zwana pensja minimalna. Rok temu wynosiła ona 2100 zł brutto mies., w tym roku - 2250 zł brutto, a plan na rok przyszły zakłada wartość 2450 zł brutto.
- Wraz z kosztami pracy rosną składki ZUS przedsiębiorców (mowa o tych prowadzących działalność gospodarczą na własny rachunek). W przyszłym roku mogą one sięgnąć ok. 1450 zł mies. Napisałem na ten temat osobny art.: link!
- No i rodzynek na torcie. Tak zwane Pracownicze Plany Kapitałowe w wersji pierwotnej miały dotyczyć tylko "dużych". Ale tak się ostatecznie złożyło, że będą dotyczyć praktycznie ... wszystkich pracodawców, którzy wg mojej wiedzy jeszcze nie do końca wiedzą o co "come on". Ale nie uciekną od regulacji, która w skrajnej wersji może podnieść koszty pracy (gdy umawiacie się z pracownikiem na kwotę wypłaty netto i on nie chce tego negocjować) niemal o 4 proc. (1,5 proc. składki pracodawcy i 2 proc. składki pracownika + opodatkowanie ... składki pracodawcy PIT-em). Nie rozpatruję tu wariantu maksymalnego 8 proc. (4 + 4), gdyż moja wiara, że obie strony świadomie go wybiorą, nie jest duża.
W tym kontekście duże firmy państwowe sobie radzą i sobie poradzą, albo ... państwo dopłaci bezpośrednio lub raczej pośrednio (przez inne firmy państwowe), jak już to zrobiło dopłacając kilka razy do górnictwa: utworzenie KW, potem PGG, potem wchłonięcie KHW. Duże zagraniczne korporacje (huty, cementownie, usługi) albo sobie poradzą, albo po prostu odsprzedadzą swoje firmy z powrotem państwu, które będzie mogło ogłosić kolejny sukces repolonizacji, jak to miało miejsce w bankowości i energetyce.
Ale czy małe prywatne przedsiębiorstwa - prowadzone przez niedysponujących wielką poduszką kapitałową przedsiębiorców - sobie poradzą w tych coraz trudniejszych warunkach? Może być tak, że ... nie wszyscy. A wówczas problem ... i tak będzie miało państwo (mniejszy wzrost gospodarczy, wyższe bezrobocie, wyższe zasiłki).
Ja obserwuję od lat, jak systematycznie znikają budki z warzywami, małe sklepiki, niemal całkowicie już zniknęły małe interesy typu sprzedaż prasy, księgarnie, itp. Obok słabnącego popytu (konkurencja dużych) na pewno do ich likwidacji przysłużył się wzrost kosztów.
Miejmy nadzieję, że rządzący Polską ludzie mają świadomość istnienia problemu, w jakiś sposób kontrolują sytuację i w razie potrzeby zaingerują legislacyjnie lub w inny mądry sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz