sobota, 25 listopada 2017

Ekonomia "konserwatywna" contra ekonomia "nowoczesna"

Czy ekonomia jedna? Może - inaczej formułując pytanie - czy jest jednolita? A gdzież tam! Ekonomia jest nauką badawczą. Zasadniczo bada zachowania ludzi w określonych sytuacjach. W tym kontekście bliżej jej do psychologii, niż na przykład do matematyki.

Ekonomia nie ma wielkiego problemu w opowiedzeniu tego, "co było". W tym kontekście spojrzenia na wskaźniki badawcze są w miarę ujednolicone. Ale ekonomia ma potężny problem z przewidzeniem tego "co będzie" oraz ze wskazaniem tego "jak postąpić", aby było dobrze.

W tej ostatniej kwestii przyznam, że jestem tak zwanym ekonomicznym "konserwatystą". Czym charakteryzuje się taki typ. Ano głosi on takie tezy, jak między innymi:
- Dobry zwyczaj, nie pożyczaj.
- W dzisiejszym świecie nie ma okazji, na sukces trzeba zapracować.

I tu trzeba rzec, że jestem w ... mniejszości. Dzisiejsze szkoły uczą zamiast ekonomii "konserwatywnej" tak zwanej ekonomii "nowoczesnej". Na czymże ta "nowoczesność" polega? Już tłumaczę:
- Dług nie jest problemem, jeśli stać cię na jego obsługę.
- Łap okazje, które się trafiają, łatwiej jest żyć z odsetek z kapitału, niż z pracy.

Problem polega na tym, że:
- Primo: na tej "nowoczesnej" ekonomii stopniowo budowana jest na całym świecie "bańka zadłużeniowa". Kiedy wybuchnie? Nie wiadomo. Było już blisko, ale obecny boom gospodarczy (w Europie i USA) skutecznie zgasił erupcję. Oddalił ją na czasy kolejnego kryzysu, czyli prawdopodobnie na kilka lat. Co się stanie, jak wybuchnie "bańka zadłużeniowa"? Ano nic szczególnego. Po prostu świat "wyczyści" się z oszczędności i dokona radykalnej przeceny akcji, udziałów i jednostek uczestnictwa. Ten, kto coś tworzy, wyrabia lub buduje, będzie miał za co żyć. Ten, co się ustawił do życia z kapitału i odsetek - zbankrutuje.
- Secundo: jak wyglądają okazje, pokazał nam "Black Friday". Rzeczy, które niezbyt "schodziły" zostały nagle przecenione o kilkadziesiąt procent. Ludzie rzucili się na galerie handlowe. Można było podziwiać te korki "do" i "z" nich. No i "nabili" świeżą, jakże potrzebną, gotówkę na kasy handlowców, którzy przy okazji pozbyli się kosztownych w przechowaniu zapasów.

PS. Jako ekonomiczny "konserwatysta" uważam także, że ministrem finansów NIGDY nie powinien być bankowiec. Tę niedobrą tradycję zapoczątkował poprzedni rząd (minister Szczurek - prosto z ING do rządu), a kontynuuje obecny (minister Morawiecki - prosto z BZ WBK do rządu).

Nie, że mam coś konkretnie do pana ministra, ale układ jest moim zdaniem, jak to się dziś mówi, "nie teges". Tak jak ja pewnie na odpowiednich stanowiskach nie zrobiłbym krzywdy branżom energetycznej i zbrojeniowej (takie mam sentymenty), tak trudno oczekiwać, aby bankowiec postawił się bankom. A w nich ... swoim kolegom. Jako ekonomiczny "konserwatysta" mam także słabą wiarę w wielkie projekty, które mają powstać za pożyczone (bo jakie inne?) pieniądze. Obawiam się, że kiedyś te pieniądze będą oddawały nasze dzieci. Co będzie, jeśli na przykład lotnisko marzeń okaże się klapą? Ano płacz będzie. I dług będzie. Jeszcze większy, niż obecnie, choć za ministra Morawieckiego rośnie on i tak w znaczącym tempie. Ale może to nie ja, ale "nowocześni" ekonomiści mają rację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz