piątek, 22 lutego 2019

Wprost o przyczynach trendów w polskiej motoryzacji

Nie wszędzie dociera autobus szkolny
Milion samochodów elektrycznych, budowa fabryki elektryków w Bielsku-Białej, utrudnienia w rejestracji starszych samochodów, paliwo do diesla znacznie droższe od benzyn na stacjach, zakaz wjazdu do centrum miast nieekologicznymi samochodami - to oficjalne i jawnie głoszone (co nie oznacza, że jednak wszystkie wykonywane) plany naszego rządu.

Tymczasem we Wprost ukazał się bardzo ciekawy artykuł niejako tłumaczący, jak to naprawdę jest z polską motoryzacją. Polacy nie kupują starych diesli dlatego, że są tak leniwi. Aut nie przybywa tylko z powodu charakteru i zwyczajów Polaków.

Przyczyny są bardziej prozaiczne. Inaczej problem widzi się i rozważa z punktu widzenia wielkiego miasta (gdzie komunikacja miejska działa), inaczej w mniejszych ośrodkach. Oto fragmenty artykułu pt. "Furą albo stopem":

"Jednym z największych kłopotów Małgorzaty (...) jest zepsuty samochód. (...) Do wsi jest 6 km wąską drogą bez chodnika, częściowo przez las. Pieszo daleko, na rowerze niebezpiecznie. (...) Bilet na autobus kosztuje 5 zł. (...) Za miesięczny trzeba zapłacić 90 zł. Nie warto, jeśli dzieci nie będą jeździć codziennie, a nie będą, bo często nie zdążą na jedyny popołudniowy kurs.

W jej wsi autobus bywa przynajmniej czasami, a do 20 proc. sołectw (...) nie dociera żaden publiczny środek transportu. Z wyliczeń Klubu Jagiellońskiego wynika, że bez dostępu do transportu pozostaje prawie 14 mln mieszkańców polskich gmin. W wielu autobus pojawia się (...) dwa razy dziennie.

Z roku na rok jest coraz gorzej. Sieć kolejowa została w dużej części zdemontowana. (...) Liczba pasażerów transportu publicznego poza miastami spadła o 75 proc. (...) W małych wsiach, gdzie nigdy nie było pociągów, teraz nie ma autobusów, ani publicznych, ani prywatnych [MS: ekonomia głupcze!].

Mieszkańcy wsi i małych miast, do których transport publiczny nie dociera, albo dociera rzadko, są więc skazani na samochody. To nie jest wybór, wygoda, znak rosnącej zamożności Polaków, to jest konieczność. (...) Rodzinie samochód jest niezbędny.

Wymuszone usamochodowienie widać w statystykach GUS. Na obszarach peryferyjnych na mieszkańca przypada więcej aut niż w stolicach województw. A średnia polska jest wyższa niż w Niemczech, Belgii, Holandii czy Szwecji."

Czy rząd zdecyduje się na bardziej radykalne działania w kwestii promowania ekologicznego transportu i zakazów poruszania się nieekologicznymi autami? Tego nie wiemy, nie znamy bowiem rzeczywistych zamiarów polityków, ani rządzących, ani będących w opozycji. Wiemy jednak, że każdy rząd, który to realnie zrobi, w obecnych warunkach wkurzy wspomniane 14 mln mieszkańców polskich gmin (czyli: przegra wybory), gdzie nie ma innej alternatywy, niż własny samochód. A nie mówimy, delikatnie podchodząc do tematu, o ludziach tak bogatych, że stać ich na własne nowe elektryki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz