wtorek, 29 listopada 2016

Przed sezonem. Mały cykl o nartach za granicą i w Polsce. Cz. I. Piculin



Trasa Piculin – powinni tego zabronić

Drogi czytelniku. Wyobraź sobie że spędzasz swój urlop narciarski z karnetem na region Kronplatz. Oglądasz mapkę narciarską w formie rzutu (to taka miejscowa tradycja, całkiem praktyczna przyznam szczerze) i co widzisz? Ano masz na tej mapie jedną wielką górę z narysowanymi promieniście w każdą niemal stronę licznymi kreskami (wyciągi, głównie gondole) i krzywymi w różnych kolorach (to trasy) oraz jedną anomalię w postaci odstających i ciągnących się gdzieś daleko kresek i krzywych. Ta jedyna odnoga kończy się wyciągiem i trasą Piculin. Założę się, że większość urlopowiczów z braku chęci i czasu tam w ogóle w trakcie urlopu nie dociera. Dobry narciarz potrzebuje jakiejś godziny na podróż na ten koniec świata i mniej więcej tego samego czasu na powrót do centrum ośrodka rozumianego jako punkt kontaktowy w postaci wieży na szczycie Kronplatzu, gdzie łączą się wyciągi. Ale jest pewna grupa pasjonatów dwóch desek (lub raczej należałoby napisać produktów połączonych dziś z wielu komponentów, gdzie tylko w lepszych modelach jest trochę drewna) przyjeżdża specjalnie dla tej trasy. W folderze reklamowym jest ona przedstawiana jako najlepsza czarna trasa w Suedtirolu w opinii czytelników czegośtam (nie zapamiętałem niestety nazwy czasopisma). I nie ma w tym cienia przesady. Wyobraź sobie, że jednak docierasz na ten koniec świata. I zanim zaczniesz zjeżdżać powitają cię afisze napisane po włosku i niemiecku z beznadziejnie słabo brzmiącym ostrzeżeniem: Uwaga, czarna trasa! E, tam! Co tam! Tak pomyśli każdy normalny narciarz. To błąd!

Piculin nie jest bowiem żadną zwykłą czarną trasą. Jest co prawda doskonale przygotowaną, bardzo szeroką, ale jednak piekielnie nachyloną pisztą. Moim zdaniem ostrzeżenia przy wjeździe są niewystarczające. Powinno się u góry postawić gościa, który obsługuje bramki i spokojnie, acz grzecznie pyta się każdego o książeczkę FIS lub jakikolwiek inny dowód potwierdzający twoje umiejętności i jednocześnie zwichniętą psychikę. Nie masz takiej? To skorzystaj sobie z innych zjazdów a Piculin sobie odpuść. Trasa ma w miarę normalne parametry: długość około dwóch kilometrów i różnicę poziomów około pięciuset metrów (średnie nachylenie dwadzieścia pięć procent, nieźle, ale bez szaleństwa), głownie dlatego, że zaczyna się doprawdy niewinnie od jakichś kilkuset metrów niemal płaskiego dojazdu. A potem mały zakręt lekki pochył w dół, znaczniejszy pochył w dół, jeszcze ze sto metrów i wówczas … jeśli nie jesteś zaawansowanym narciarzem to … przepadłeś. Masz nie tylko przed sobą ale już nawet za sobą po prostu przepaść. Czyli raj dla ludzi, którzy od życia bardziej sobie cenią nieprawdopodobną przyjemność jazdy na świetnie przygotowanych ale bardzo ostrych trasach. Ale co jeżeli ty nie jesteś ekspertem? Co wówczas? Jeśli wpadniesz na tradycyjną metodę słabszych nieco jeźdźców, którzy przez pomyłkę trafili na zbyt trudne zbocze i odpinają narty postanawiając zejść pieszo ze stoku to absolutnie … tego nie rób. Ja raz na chwilę na trasie Piculin, a konkretnie w jej najostrzejszej środkowej części się zatrzymałem. Nie należy tego robić, już wiem. Ustanie w miejscu na takiej pochyłości jest niemal niemożliwe i grozi upadkiem, czyli czymś jednoznacznym ze śmiercią. Drogi narciarzu, który nie jesteś ekspertem. Jeśli już trafisz przez pomyłkę na tą ścianę, nie zatrzymuj się, bo po prostu nie przeżyjesz. Tam nie sposób nie tylko zejść z nartami, tam nie sposób ustać. Ale nie martw się, na twoje problemy jest metoda. Jedna, jedyna, ale skuteczna.

Broń Boże nie należy się kłaść, ani dopuścić do jakiegokolwiek upadku, bo skutek… już wiesz zresztą. Po prostu należy z tej trasy zjechać na nartach i to raczej z jak największą prędkością, bo wówczas kanty najlepiej trzymają. Przypatrzyłem się, wszyscy tak robią, a największe wrażenie pozostawiają po sobie … dziecięce szkółki narciarskie. Obserwując je (to znaczy te szkółki), masz (jeśli jesteś mężczyzną, a jesteś nim statystycznie na tej trasie prawie na pewno) jedyną okazję zobaczyć tam narciarzy (czyli raczej narciarki) płci żeńskiej. Jak dorosną i zmądrzeją, już nigdy się na wjazd na nią nie zdecydują. Nie widziałem tam jeżdżąc do codziennie zmęczenia (czyli mniej więcej po pięć razy non stop) żadnej kobiety dorosłej.

Swoją drogą na trasę docierałem w trakcie czterodniowego narciarskiego urlopu czterokrotnie, w różnych warunkach atmosferycznych i przy różnych temperaturach. I była ona za każdym razem przygotowana perfekcyjnie. W ogóle miejscowi najlepiej przygotowywali czarne trasy. To jakiś ewenement, zwłaszcza porównując do naszych wschodnioeuropejskich zwyczajów, gdzie bardzo trudnych tras się nie przygotowuje w ogóle (trzeba bowiem kupić specjalne i drogie ratraki oraz przygotować specjalne zaczepy na liny dla nich) lub robi się to rzadko i bez specjalnego zaangażowania (bo tylko garstka ludzi na nich jeździ).

Jestem pewien, że codzienne przygotowywanie piszty Piculin jest trudne technicznie, pracochłonne i bardzo kosztochłonne. Ale tam nikt na tym nie oszczędza. I można wówczas pisać w folderach: Piculin - najlepsza czarna trasa w Suedtirolu w opinii czytelników czegośtam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz