środa, 14 listopada 2018

Jesień z rachunkowością. Rachunkowość zarządcza. Koniec cyklu


I wreszcie kończymy.


W tle istnieje jeszcze rachunkowość zarządcza


Omówiliśmy po drodze wszelkie wymagane prawem modele rachunkowości. I chociaż wydaje się to wprowadzaniem jeszcze większego chaosu, wiele przedsiębiorstw z własnej nieprzymuszonej woli wdraża jeszcze jeden typ ewidencji. Mowa o rachunkowości zarządczej, czyli takim modelu ewidencji i raportowania danych, aby na ich podstawie było możliwe podejmowanie decyzji zarządczych. Rachunkowość zarządcza to najczęściej podział wyniku (czyli wszystkich elementów przychodowych i kosztowych) na poszczególne segmenty działalności, produkty, klientów, to również ewidencja danych na poszczególne jednostki organizacyjne oraz w konsekwencji raportowanie i rozliczanie budżetów wszystkich działów.
Są różne ścieżki budowy właściwego modelu rachunkowości zarządczej, przy czym warto zaznaczyć, że powinien on być indywidualnie dostosowany do potrzeb każdego przedsiębiorstwa, czyli taki, aby dało się podejmować istotne i właściwe decyzje gospodarcze. Aby taki system działał dobrze, między zdarzeniem, ewidencją i raportem nie może być znaczącej odległości czasowej, decyzje podejmowane na początku marca na bazie wyników za styczeń są bowiem z góry obarczone istotnym błędem analizy czasów prehistorycznych w biznesie wymagającym stałych i szybkich zmian. Dlatego szereg przedsiębiorstw obok istniejących systemów księgowych wprowadza tak zwane nakładki controllingowe z wyodrębnionymi obiektami controllingowymi, czyli specjalnie utworzonymi dodatkowymi miejscami ewidencji danych. Dostrzegli to producenci oprogramowania, którzy albo oferują w standardzie takie nakładki, albo po prostu tworzą takie systemy ewidencyjne. Często jest tak, że mądry informatyk wewnątrz firmy jest w stanie tak przekształcić istniejące oprogramowanie, że żadne drogie zakupy nie są potrzebne. Zresztą inwestycja w drogie nakładki może się okazać zbyteczna, jeśli przedsiębiorstwo ulega stałym zmianom organizacyjnym, gdyż wówczas istnieje potrzeba ciągłej modyfikacji (przecież nie za darmo) istniejącej nakładki.
Wspomniano już wcześniej, że w formach stosujących IFRS pewne elementy controllingu zostały przetransferowane do sprawozdań finansowych, czyli powierzone pracy księgowym. Takie przedsiębiorstwo ma w pewnym stopniu rachunkowość zarządczą już wdrożoną w ramach IFRS.

Podsumowanie cyklu


Opisane wcześniej różnice między poszczególnymi modelami rachunkowości mogą sprawić, że Czytelnik będzie miał mętlik w głowie, co jest oczywiście w pełni usprawiedliwione. Dlatego też nie powinien on z tego powodu czuć żadnego dyskomfortu. Podobnie niepewnie czują się zapewne eksperci mający wpływ na kształt prawa rachunkowego, w tym nawet członkowie Rady IFRS. Wyczuwają oni, że zasada „co kraj, to obyczaj” zdecydowanie nie służy wizerunkowi tej dziedziny, i co jakiś czas podejmują próby opanowania chaosu.
Aby uzasadnić różnice między rachunkowością podatkową, rachunkowością bilansową (wg polskiej ustawy o rachunkowości) oraz rachunkowością międzynarodową (wg IFRS), tak naprawdę trzeba sięgnąć do psychologii. Nauka ta kwalifikuje poszczególnych przedstawicieli zbiorowości, jaką jest ludzkość, do jednego z czterech głównych wyróżniających się typów osobowości:
  1. Dyktator choleryk.
  2. Towarzyski sangwinik.
  3. Perfekcyjny melancholik.
  4. Spokojny flegmatyk.
Pierwsze dwa typy to ekstrawertycy, dwa pozostałe to introwertycy. Ponadto 1. i 2. typ to optymiści o zawyżonej samoocenie, a 3. i 4. to pesymiści o obniżonym poczuciu własnej wartości. Są jednak różnice między typami 1. i 2. Dyktator to zadaniowiec, który jest nastawiony na realizację celów i nie kieruje się uczuciami, natomiast sangwinik to promotor i innowator, człowiek nastawiony przede wszystkim na relacje z ludźmi i uczucia. Melancholik to z kolei perfekcjonista skupiony na pięknie swoich analiz i niepotrafiący podejmować decyzji, zaś flegmatyk potrafi podejmować decyzje, jednak dopiero po głębszych i długotrwałych przemyśleniach[1].
Teraz przechodzimy do clou naszych rozważań — do związku przedstawionych informacji z typami rachunkowości, a zwłaszcza do sposobu podawania i zakresu informacji w stosowanej legislacji. Spróbujmy na wyżej przedstawionym schemacie umieścić typowego niegdyś buchaltera oraz doradcę podatkowego. Otóż obaj są — niemal bez wyjątku — perfekcyjnymi melancholikami. Ustawodawca, tworząc ustawy podatkowe, potrzebuje kogoś, kto się na tym zna i mu je napisze. Taką grupą są wspomniani doradcy. Zatem prawo podatkowe piszą zwykle perfekcyjni melancholicy. Efekt jest taki, że nie ma tutaj prawie wcale pola do interpretacji, poziom zaufania ustawodawcy do wykonawców jest bardzo niski, gdyż uważa on, że wszystkie niuanse powinny zostać przewidziane, a ścieżki postępowania — odpowiednio rozpisane. Oczywiście jest to wygodna ścieżka również dla drugiej strony, która szukając właściwych metod postępowania, natrafia na twarde, konkretne wytyczne.
Na drugim biegunie jest sposób przedstawiania ścieżek postępowania wg IFRS. Jest to legislacja napisana z myślą o dużych przedsiębiorstwach przez osoby, które są innowatorami doradzającymi tym firmom i skupiającymi się głównie na stronie zarządczej oraz realizacji celów strategicznych. Ten fakt, w połączeniu z typem osobowości ludzi piszących te przepisy, a widać tu ewidentną nadreprezentację sangwiników, powoduje, że zdaniem twórców prawa nie trzeba ujmować wszystkiego w sztywne ramy. W IFRS królują przepisy sugerujące wyceny wg „wartości rynkowych”, przyjęcie „zasadnych gospodarczo” okresów użytkowania i wiele innych elementów, o których można powiedzieć, że są nieco „płynne”. Jeżeli odbiorcą tych przepisów jest księgowy będący typowym melancholikiem, nie da się ukryć, że wydaje mu się, iż panuje tu chaos. Ten typ osobowości nie lubi bowiem takich „nieostrych” wykładni i stara się wyszukać coś, co może stanowić pewien punkt zaczepienia. Tacy ludzie często naśladują postępowanie innych w podobnej materii. Widać to chociażby w sposobie prezentacji bilansu i rachunku wyników przez polskie spółki notowane na giełdzie, który jest w miarę jednolity, mimo iż obowiązujące je IFRS nie wskazują konkretnego ich kształtu, mówią tylko o „ujęciu pozycji istotnych”, cokolwiek to oznacza[2].
Ten dość jaskrawo przedstawiony „konflikt” stoi od lat na przeszkodzie w zsynchronizowaniu legislacji, a mamy tutaj zarysowany tylko problem naszego kraju. Jeśli jednak rozwinęlibyśmy rozważania na przykład o GAAP, wówczas doszłyby jeszcze różnice między sposobem myślenia typowego Amerykanina i Europejczyka.
W tej chwili tendencja w zakresie ewentualnego ujednolicenia zasad jest jednak wyraźna. Na obszarze Unii Europejskiej dąży się systematycznie do maksymalnego zbliżenia ustawodawstwa krajowego do IFRS. Widać to po kolejnych zmianach do ustawy o rachunkowości, która na razie — zachowując pewną autonomię — w „nowych” punktach coraz bardziej zbliża się do rozwiązań międzynarodowych. Podobnie Amerykanie przyjęli zasadę stopniowego dostosowywania GAAP do IFRS. A zatem teoretycznego zwycięzcę już mamy. W drugim przypadku różnic jest mniej, ale w praktyce zmiany są powolne, a głównym problemem jest już wspomniany inny priorytet ekspertów w USA (ochrona wyniku finansowego) niż u Europejczyków (ochrona wartości przedsiębiorstwa). Inną przeszkodą jest fakt, że kompromis wymaga ustępstw, a nie zawsze jest łatwo na nie iść. W końcu mówimy o ludziach, którzy są wybitnymi ekspertami w swojej dziedzinie, cieszą się zasłużonym prestiżem i zasadniczo prawie zawsze uważają, że ich zdanie jest słuszne, i są gotowi go bronić z użyciem wszelkich dostępnych środków.
Chyba więc jednak jeszcze przez jakiś czas jesteśmy zdani na istnienie wspomnianego chaosu.



[1] Źródło: M. Skudlik, Podstawy finansów i rachunkowości. Podręcznik dla menedżerów, Onepress, Gliwice 2013.
[2] Tamże.

wtorek, 13 listopada 2018

Jesień z Rachunkowością. MSR-y

I obiecany materiał o zasadach europejskich: IFRS - Międzynarodowe Standardy Rachunkowości i Międzynarodowe Standardy Sprawozdawczości Finansowej.


Inne spojrzenie (IFRS)


W naszej rodzimej rzeczywistości bliżej nam do międzynarodowych standardów rachunkowości i międzynarodowych standardów sprawozdawczości finansowej, czyli IFRS. Jest to (jak wcześniej Czytelnik mógł przeczytać) jedna z obowiązujących legislacji w Polsce dotycząca znaczących przedsiębiorstw, jednak o bardzo ograniczonej liczbie. Obowiązuje w zasadzie tylko spółki giełdowe oraz może być stosowana przez spółki córki międzynarodowych koncernów. IFRS są obowiązującym prawem na obszarze Unii Europejskiej i zostały stworzone w zasadzie z podobnych pobudek jak GAAP (ujednolicenie zasad), łatwo jednak znaleźć różnice. Opisano już wcześniej inne „priorytety” w przypadku obu legislacji. Podobnie jak w przypadku rozwiązań amerykańskich, tutaj również mamy w pierwotnej wersji utworzony w 1973 r. Komitet Międzynarodowych Standardów Rachunkowości, a teraz Radę Międzynarodowych Standardów Rachunkowości. Wydaje ona akty w postaci numerowanych Standardów Sprawozdawczości Finansowej.
Przy wyszukiwaniu różnic między IFRS a GAAP najłatwiej wskazać fakt, że dla tych pierwszych metoda LIFO (tak popularna w USA) jest… zabroniona.
IFRS działają oczywiście wg tych samych (opisanych wcześniej) kluczowych zasad rachunkowości, nie sposób jednak nie zauważyć, że w wielu miejscach mówią zupełnie innym językiem i wskazują na zupełnie inne metody postępowania, niż czyni to nasza ustawa o rachunkowości.
Najbardziej widoczny element (i jednocześnie „konik” IFRS) to metody wyceny aktywów trwałych. Po pierwsze, w IFRS króluje wartość godziwa, w ustawie — koszt nabycia. Po drugie, dalsze postępowanie z aktywami trwałymi to wg IFRS amortyzacja, ale przede wszystkim robienie testów na utratę wartości, zgodnie z ustawą zaś aktywa trwałe amortyzujemy.
Skrajne rozwiązania proponują te dwie legislacje w przypadku nabycia innego przedsiębiorstwa przez spółkę. Zgodnie z ustawą jeśli cena transakcji przekracza wartość aktywów netto nabywanej jednostki, powstaje tzw. wartość firmy (czytaj: nazwy), od tej pory ujawniana w bilansie w aktywach jako element wartości niematerialnych i prawnych. Aktywa te (podobnie jak inne trwałe) amortyzujemy. Jeśli jednak cena jest niższa niż wartość aktywów netto kupowanego przedsiębiorstwa, wówczas powstaje tzw. ujemna wartość firmy, ujawniana w pasywach jako rozliczenie międzyokresowe bierne (szczególny rodzaj zobowiązania). Tę wartość również rozliczamy w czasie, odnosząc ją systematycznie do wyniku finansowego (coś w rodzaju rozliczenia skutków transakcji).
Natomiast wg IFRS nie bierzemy do ustalenia skutków transakcji po prostu aktywów netto, lecz musimy od nowa wycenić wszystkie składniki aktywów i zobowiązań. Dopiero później w pierwszym przypadku (cena wyższa niż godziwa wartość aktywów minus godziwa wartość zobowiązań) należy skorygować kapitały własne nabywanego podmiotu (wycenione ceną transakcji) i również powstaje wartość firmy. Warto zauważyć, że standardy są tutaj dokładniejsze niż ustawa i przewidują ścieżki postępowania także w przypadku sukcesywnego przejmowania pakietu kontrolnego. Ale dalej jest ciekawie, gdyż Rada uznała, że przecież wartości firmy (nazwy) nie traci się sukcesywnie przez jakiś czas i bez ważkich przyczyn, w związku z czym zabroniła amortyzacji tych aktywów. Nakazała jednak wykonywać coroczne testy na utratę wartości. A co, jeśli cena nabycia jest niższa? Tu też jest inaczej niż w ustawie. Otóż zdaniem Rady nie ma czegoś takiego jak ujemna wartość firmy. Nie koryguje się kapitałów własnych nabywanego podmiotu i nie powstaje żadne rozliczenie międzyokresowe bierne. Ale przecież transakcję trzeba rozliczyć… No tak, ale z innej strony. W przedsiębiorstwie kupującym wykazuje się tak zwany jednorazowy zysk z okazyjnego nabycia, czyli kupna przedsiębiorstwa poniżej realnej wartości nabytych aktywów i zobowiązań.
Kolejnym „konikiem” IFRS jest ochrona akcjonariuszy mniejszościowych. Powoduje to między innymi konieczność:
  • szeregu ujawnień w informacji dodatkowej do sprawozdania finansowego, między innymi w zakresie zamierzeń przedsiębiorstwa, wynagrodzeń członków zarządu i rady nadzorczej, powiązań z innymi podmiotami, informacji o kluczowych umowach itp.,
  • wyodrębniania kapitału mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
  • wyodrębniania zysków mniejszości w sprawozdaniach skonsolidowanych,
  • wyliczania zysku na jedną akcję.
Ponadto instytucje odpowiedzialne za IFRS uparły się, że nie dopuszczą do publikacji „nieprawdziwych danych” przy transferze zysków lub strat do jednostek zależnych, co wpłynęło na fakt, że najtrudniejsze regulacje oraz najwięcej przepisów i interpretacji dotyczy konieczności sporządzania oraz sposobu prezentacji skonsolidowanych sprawozdań finansowych, czyli takiego ujęcia grupy kapitałowej[1], jakby stanowiła ona jedno przedsiębiorstwo. Ten element regulacji jest przeklinany przez kandydatów na biegłych rewidentów, maklerów oraz wszelkie inne osoby mające przed sobą konieczność zdania egzaminu dotyczącego IFRS oraz konsolidacji sprawozdań finansowych.
Dzieckiem IFRS są też tak rezerwy aktuarialne, czyli ujawniana w bilansie wartość potencjalnych przyszłych zobowiązań pracowniczych z tytułu niewykorzystanego urlopu za dany rok obrotowy, ewentualnych nagród jubileuszowych, odpraw emerytalnych czy nawet pośmiertnych. Uprawniony aktuariusz szacuje tutaj prawdopodobieństwo wystąpienia negatywnych zdarzeń, to znaczy na przykład otrzymania za cztery lata nagrody jubileuszowej przez pana Kowalskiego oraz odprawy emerytalnej dla właśnie przyjętej świeżo po studiach pani Nowak. Robiąc tak, bierze pod uwagę współczynniki rotacji w danych grupach wiekowych. Potem aktuariusz corocznie aktualizuje wartość tej rezerwy, biorąc pod uwagę przewidywane wskaźniki wzrostu wynagrodzeń w przedsiębiorstwie.
Eufemistycznie mówiąc, niektóre zarządy są „inaczej zadowolone” z istnienia wspomnianej rezerwy, zwłaszcza że próba przewidzenia skutków jej przeszacowania (wpływają na wynik finansowy) jest dla osób nieznających kuchni jej wyliczania z góry skazana na niepowodzenie.
IFRS zdobyły niezbyt dobrą sławę w ostatnich latach ze względu na lansowanie jako wzorcowego sposobu wyceny aktywów trwałych metody DCF[2], której efekty są bardzo uzależnione od przyjętych założeń. Krótko i zwięźle — jeśli spółka przewidywała optymistyczne założenia odnośnie do przyszłych zysków generowanych przez aktywa, wówczas były one wyceniane bardzo wysoko. Szczególne skutki przyniosły na przykład nadmiernie optymistyczne wyceny nieruchomości inwestycyjnych w Hiszpanii. DCF była zalecana przez ekspertów finansowych, czasem nawet jako jedyna metoda (sic!) również do wyceny nabywanych przedsiębiorstw. Skutki takiej polityki były niezbyt korzystne dla inwestorów. Dzisiaj praktycznie powraca się do sprawdzonych metod majątkowych z dodatkowym tylko (uzupełniającym) wsparciem DCF, na przykład na rynku polskim do łask wróciła przede wszystkim metoda skorygowanych aktywów netto (wartość godziwa aktywów minus wartość godziwa zobowiązań, wycenione po badaniu).
W zasadzie w praktyce stosuje się następującą mieszankę metod do ustalenia ceny sugerowanej:
  • 80% — wycena metodą skorygowanych aktywów netto,
  • 20% — wycena metodą DCF.
W tle czai się jeszcze inny „konik” IFRS. Jest on wynikiem istniejącego od lat w niemal każdym przedsiębiorstwie konfliktu między księgowym i kontrolerem finansowym. Wynika on (to znaczy konflikt) z faktu, że niemal w każdym przedsiębiorstwie granice między controllingiem i rachunkowością są wyznaczone w zupełnie nieostry sposób. Nie może jednak być inaczej. Teoretycznie controlling to „myślenie i analizy”, a księgowość to po prostu „ewidencja zdarzeń”. W praktyce obie dziedziny czerpią z tych samych źródeł i przetwarzają te same dane. Punktów styku nie da się uniknąć, chociaż ich liczbę można zmniejszyć, na przykład jasno określając odpowiedzialność za zarządzanie finansami i płynnością, ponieważ do tej dziedziny aspirują oba zawody (obie nauki).
Ale do rzeczy. Co to ma wspólnego z IFRS? Otóż okazuje się, że wiele. Twórcami zasad są członkowie Rady, niemal w komplecie wybitni przedstawiciele zawodu księgowego. Ludzie z trochę innymi cechami osobowości niż typowy buchalter (o czym w podsumowaniu rozdziału), bo inaczej nie doszliby tak wysoko, ale jednak bez dwóch zdań księgowi. Oni też postanowili zakończyć tę wojnę i wszelkie bitwy (odbywające się regularnie niemal w każdym przedsiębiorstwie), wprowadzając istotne elementy controllingu do księgowości poprzez sprawozdania finansowe, na przykład przedstawienie wyników w podziale na segmenty działalności[3]. Coś w rodzaju rozwinięcia myśli: „Co nam tu będą kontrolerzy tworzyć odrębne działy i odrębną naukę, po prostu wprowadzimy ten modny controlling do naszej pracy, i to my, księgowi, się wszystkim zajmiemy”. Tę tendencję (być może słuszną, ale bardzo trudną do realizacji w praktyce) można bez problemu zaobserwować w kolejnych nowych regulacjach. Tego typu myślenie może przynieść sukces tylko i wyłącznie wówczas, jeśli zmieni się profil osobowościowy osób odpowiedzialnych za księgowość (nie tylko rzetelna ewidencja, ale dużo myślenia, analiz i wyciągania wniosków). Takie zjawisko wymiany albo intensywnych szkoleń kadr można już zaobserwować w niektórych spółkach giełdowych w naszym kraju. Zaletą takiego kierunku działania jest skupienie wszystkich spraw finansowych w „jednej ręce”.


[1] Tu rozumianej jako spółka matka oraz wszystkie spółki zależne bezpośrednio bądź pośrednio. Spółki zależne to spółki kontrolowane; oczywiście jedną z przesłanek istnienia kontroli jest posiadanie ponad 50% udziału w kapitale, ale istnieją też inne, które wpływają na występowanie zależności mimo mniejszego zaangażowania w akcje.
[2] DCF (ang. Discounted Cash-Flow) — metoda zdyskontowanych przepływów pieniężnych, polegająca na zderzeniu ze sobą prognozy przyszłych wpływów i wydatków oraz następnie zdeprecjonowaniu z każdym kolejnym rokiem oddalonych w czasie wartości o ustaloną stopę dyskonta jako kosztu udzielonego inwestycji kapitału. Metoda służy między innymi do dochodowej wyceny aktywów trwałych, inwestycji, nieruchomości oraz przedsiębiorstw.
[3] Teoretycznie coś oczywistego i prostego, w praktyce wymaga najpierw określenia istotnych segmentów (co nie jest takie łatwe), później prowadzenia ewidencji przychodów i kosztów (zmiennych) w podziale na te grupy, co często wymaga rozwinięcia systemu informatycznego o nakładki controllingowe, rozliczenia kosztów niezwiązanych bezpośrednio z produktem (stałych) mądrym i dającym użyteczną informację kluczem i jeszcze rozsądnej analizy w postaci prostego i czytelnego raportu końcowego. Czysty controlling — bez żadnych wątpliwości.

Jesień z rachunkowością. Zasady amerykańskie: GAAP


Dziś o zasadach amerykańskich (rano) i europejskich (wieczorem).

Naturalna skłonność do poszukiwania zasad ujednolicających uniwersalne zasady rachunkowości. GAAP jako pierwsza próba stworzenia uniwersalnych zasad


Pierwszą próbę ujednolicenia reguł rządzących rachunkowością podjęto w USA. Spisano regulacje adresowane do wszystkich spółek notowanych na giełdzie, z założeniem możliwego stosowania ich również przez inne podmioty.
Powstał zestaw reguł i wytycznych, które nazywa się ogólnie przyjętymi zasadami rachunkowości (ang. Generally Accepted Accounting Principles, GAAP). Standardy obejmują reguły, normy i procedury stosowane w firmach podczas przygotowywania dokumentacji finansowej. Zasady te zostały wyznaczone przez Financial Accounting Standards Board, czyli FASB, oraz przez American Institute of Certified Public Accountants, czyli AICPA. Spółki notowane na giełdzie papierów wartościowych mają obowiązek stosować GAAP. Wymóg ten nakłada na nie amerykańska komisja papierów wartościowych i giełd (ang. Securities and Exchange Commission, SEC). Większość firm nienotowanych na giełdzie, organizacji typu non profit i podmiotów pozarządowych również przestrzega wytycznych zawartych w GAAP.
Intencja stworzenia jednolitej regulacji była następująca:
„GAAP powstały po to, aby publikowane informacje finansowe były bardziej przydatne dla inwestorów, wierzycieli oraz wszystkich tych, którzy podejmują decyzje na podstawie dokumentów finansowych spółek. Sprawozdawczość finansowa zgodna z wytycznymi […] ma również na celu skuteczniejsze informowanie kierownictwa firmy. Informacje te mają przełożyć się na poprawę wyników biznesowych firmy i pomóc w prowadzeniu wewnętrznej dokumentacji”.
Reguły ujęte w GAAP nie są jednak takie, jak wyobraża je sobie większość ludzi. Nie przybierają postaci nakazowej, na przykład: „Taki koszt należy ująć następująco” albo „Taki przychód należy zaksięgować tak i tak”. Są to raczej wytyczne i zasady, w związku z czym podlegają interpretacji i subiektywnym ocenom. Księgowi danej firmy muszą sami ustalić, jakie przełożenie ma dana zasada na działalność ich firmy. To bardzo istotny element sztuki finansów. Pamiętajmy, że księgowi i specjaliści od finansów starają się nakreślić obraz rzeczywistości za pomocą liczb. Obraz ten nigdy nie będzie dokładny ani idealny, powinien być jednak dostosowany do konkretnej sytuacji danego przedsiębiorstwa. GAAP pozwalają osiągnąć ten cel.
Są to jednak regulacje dość szczegółowe (w przeciwieństwie chociażby do IFRS). Gdyby wszystkie zasady i wytyczne GAAP przedstawić strona po stronie na papierze, podobno mogłyby liczyć nawet powyżej stu tysięcy stron. Księgowi, którzy stosują je do przygotowywania dokumentów finansowych, zwykle są ekspertami w wybranym obszarze rachunkowości, na przykład w amortyzacji. Do tej pory nie spotkaliśmy nikogo, kto przeczytałby cały katalog tych norm i uznawał się za eksperta w ich dziedzinie.
Czytając przypisy w sprawozdaniach finansowych spółek notowanych na giełdzie, można znaleźć zapisy dotyczące sposobu interpretacji wytycznych GAAP (tak naprawdę wypaczenia ich intencji). Poniżej przedstawiamy przykładowy przypis z dokumentów finansowych firmy Ford za 2010 r.:
„Zgodnie z amerykańskimi normami GAAP jesteśmy zobligowani do agregowania wszystkich aktywów i zobowiązań grup za okres, w którym dana grupa jest przeznaczona na sprzedaż. W ramach przygotowywania porównawczych zestawień bilansowych agregujemy również aktywa i pasywa istotnych grup przeznaczonych na sprzedaż ujętych w bilansie za poprzedni okres”.
Wow! To się nazywa żargon finansowy! Wszystko jasne, prawda? Taki sposób raportowania nie wynika jednak z regulacji, lecz jest reprezentatywny dla wielu podmiotów w każdej części świata (również w Polsce), gdzie komunikacją z otoczeniem (w tym akcjonariuszami) zajmują się ludzie będący specjalistami w dziedzinach finansowych, lecz posiadający swoistą cechę braku umiejętności napisania raportu „ludzkim językiem”. Wydaje im się, że użycie trudnych sformułowań świadczy o ich elokwencji i wiedzy, tymczasem odbiór niekoniecznie jest właśnie taki.
Nie da się jednak ukryć, że GAAP jako pierwsze poradziły sobie z usystematyzowaniem życia ewidencyjnego. W dalszej fazie na innych kontynentach w ślad za udaną syntezą z USA zaczęły rozpychać się łokciami IFRS[1].

Pewna słabość GAAP — nadużycia, w tym wyprzedaż zapasów i wycena aktywów metodą DCF


Standardy GAAP istnieją również po to, aby wszystko odbywało się zgodnie z obowiązującym prawem. Ludzie nieustannie poszukują nowych sposobów na obchodzenie reguł, taka już nasza natura. Warren Buffett, legendarny inwestor, słynie z publikowanych przez siebie ostrzeżeń związanych z tym procederem. Oto fragment napisanego przez niego klasycznego listu do swoich akcjonariuszy z 1988 r.:
„Niektórzy menedżerowie świadomie wykorzystują GAAP z myślą o oszustwie i defraudacji. Wiedzą, że wielu inwestorów i wierzycieli w ciemno akceptuje GAAP, traktując je niemal na równi z Biblią. W związku z tym ci szarlatani »kreatywnie« interpretują normy GAAP i księgują transakcje biznesowe w sposób technicznie zgodny z tymi standardami, lecz jednocześnie fundujący światu ekonomiczną iluzję. Dopóki inwestorzy — w tym rzekomo fachowe instytucje finansowe — będą przywiązywać dużą wagę do raportowanych »zysków«, które regularnie rosną, możemy mieć pewność, że część menedżerów będzie wykorzystywać GAAP do osiągania takich właśnie danych liczbowych. Nie będą się liczyć z tym, jak faktycznie kształtuje się sytuacja ich firm. Przez lata Charlie Munger [mój wspólnik] i ja zidentyfikowaliśmy wiele przypadków oszustw księgowych na olbrzymią skalę. Niewielu z tych ludzi zostało ukaranych, a wielu z nich w ogóle nie zostało napiętnowanych. Znacznie bezpieczniej jest dziś kraść duże kwoty za pomocą długopisu niż małe kwoty z bronią w ręku”.
Pomimo tego rodzaju nadużyć GAAP to swego rodzaju punkt odniesienia, katalog wytycznych stosowanych precyzyjnie przez większość, jeśli nie przez wszystkie firmy[2]. FASB i AICPA nieustannie modyfikują i aktualizują te normy, dostosowując je do nowych problemów. Można więc powiedzieć, że GAAP to żywy organizm, który ewoluuje z biegiem czasu[3].
Nie da się też ukryć, że GAAP ma słaby punkt w postaci możliwych nadużyć „zgodnych z prawem” przy stosowaniu tak popularnej w USA identyfikacji zapasów LIFO. Regularne stosowanie tej metody w przedsiębiorstwach produkcyjnych i handlowych oznacza, że na zapasach pozostają (ewidencyjnie, bo w rzeczywistości nie zawsze tak musi być) najstarsze produkty lub towary. Czasem dotyczy to zakupów dokonanych wiele lat temu, najczęściej po o wiele niższych cenach niż te obowiązujące obecnie. Te elementy, które zostały kupione po bieżących cenach, zgodnie z regułą wykazano jako koszty w pierwszej kolejności.
Teraz musimy sobie wyobrazić takie przedsiębiorstwo zarządzane przez „rezolutnych” prezesów. To oni bowiem wzywają szefa zaopatrzenia i wydają mu teoretycznie absurdalne polecenie: „Słuchaj, John, powstrzymaj się, proszę, w najbliższym czasie z zakupami — do odwołania”. Magazyn zostaje „wyczyszczony” do zera, a do ewidencji jako koszty współmierne do przychodów trafiają zakupy sprzed lat dokonane po bardzo niskich na dziś cenach. Zarząd osiąga papierowo „zyski” bez wielkiego wysiłku.

GAAP a sprawa polska


Tutaj w zasadzie sprawa jest prosta. GAAP nie są akceptowane przez przepisy polskie, co sprowadza się do tego, że jeśli komuś bardzo zależy, to może w swojej spółce zależnej nad Wisłą prowadzić równoległą do zgodnej z krajowymi regulacjami ewidencję. W praktyce dotyczy to bardzo niewielkiej grupy przedsiębiorstw, jeśli ktoś więc liczy na to, że zostanie poszukiwanym i cenionym na rynku pracy księgowym, gdyż wykształci się w temacie GAAP, to musi pamiętać o tym, że rynek na taką wiedzę i kompetencje jest w kraju bardzo wąski. Takie osoby, w dodatku ze znajomością krajowej specyfiki i krajowych reguł, mogą być jednak bardzo cenne dla potencjalnych filii firm amerykańskich.


[2] Oczywiście chodzi o większość w USA.
[3] Na stronie fragment pierwotnego tekstu rozdziału.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Jesień z rachunkowością. Co jest istotniejsze: wynik czy sytuacja majątkowa ukazana w bilansie?

Ciąg dalszy cyklu niżej.


Co jest istotniejsze: wynik czy sytuacja majątkowa ukazana w bilansie?



Standardowe sprawozdania finansowe spółek kapitałowych zawierają zawsze zarówno rachunek zysków i strat, jak i rachunek bilansu. Pojawia się pytanie, co jest ważniejsze:
a) zysk wypracowany w danym roku przez przedsiębiorstwo,
b) sytuacja majątkowa przedsiębiorstwa, czyli wartość aktywów i zobowiązań wykazana w rachunku bilansu?

Pewną podpowiedzią mógłby być fakt, że rachunek zysków i strat jest de facto rachunkiem podległym temu drugiemu lub — używając innego języka — będącym rozwinięciem jednej z jego pozycji, czyli wyniku netto w pasywach w kapitałach własnych. Po prostu wynik buduje kapitał, czyli jak już poznaliśmy z definicji, również wartość przedsiębiorstwa. W praktyce wynik jest jednak… efektem wyceny aktywów i zobowiązań. Cały proces biznesowy polega bowiem po prostu na stałej wymianie aktywów między przedsiębiorstwami, więc wymiana aktywów na więcej warte generuje zyski, a na mniej warte — straty.

Świat finansów nie znalazł jednak odpowiedzi na odpowiednią hierarchię a) i b). Ba, w praktyce jest tak, że w zależności od tego, gdzie prowadzisz biznes, otrzymasz inną odpowiedź. Europejskie spojrzenie chroni przede wszystkim wartość przedsiębiorstwa dla właścicieli, czyli wskazuje na bilans jako istotniejszy, z wszelkimi konsekwencjami. A te są takie, że często wynik za dany rok obrotowy jest niezrozumiały dla odbiorców (właścicieli, udziałowców, akcjonariuszy) wskutek dokonanych zmian w wycenie aktywów i zobowiązań.

Zupełnie inaczej na sprawę patrzą Amerykanie — tam obowiązuje tak zwany syndrom farmera. Otóż kwestia w tym, że przeciętny zjadacz steków i hamburgerów (w tym wspomniany farmer) jest zwykle… właścicielem największych amerykańskich przedsiębiorstw, takich jak Texaco, Ford, GM itp. W USA powszechnie zachęca się obywateli do uczestnictwa w grze giełdowej. Oczywiście są to zwykle właściciele mniejszościowi, drobni akcjonariusze, posiadacze pakietu z punktu widzenia firmy bez istotnego znaczenia. Ale są, a co więcej, mają prawo do informacji o tym, co się dzieje z ich inwestycją, czyli… przedsiębiorstwem. W odpowiedzi na zapotrzebowanie farmera (czyli akcjonariusza) taka spółka musi się z nim w jakiś sposób komunikować. Z nim oraz z milionami innych drobnych inwestorów, którzy byli tak naiwni (lub mądrzy), że kupili jej akcje. No i komunikuje się w sposób najlepszy z możliwych, publikując swoje sprawozdanie finansowe — dziś praktycznie na stronie internetowej. Zresztą nasze spółki notowane na krajowej giełdzie też tak robią. Taki farmer czyta to sprawozdanie finansowe (liczące wiele stron, w tym znaczną ilość wypełnioną finansowym żargonem i tabelami) i próbuje coś z niego zrozumieć. W rzeczywistości najczęściej szuka jednej pozycji. Rzecz jasna, chodzi tu o znalezienie w gąszczu tabel i liczb wyniku netto! Jeśli widzi tam zysk, i to odpowiednio wysoki, wówczas kiwa głową z zadowoleniem oraz poczuciem bezpieczeństwa i może spokojnie uruchamiać swojego pick-upa i rozpoczynać żniwa. Jeśli nie widzi zysku, lecz — używając żartobliwego języka — dostrzega zysk ujemny (czyli stratę), wówczas pewnie się zastanawia, czy nie zlecić swojemu maklerowi natychmiastowego pozbycia się tak niepewnych papierów. I cała reszta tej paplaniny niezrozumiałej dla normalnego zjadacza chleba interesuje go zdecydowanie mniej niż prognoza pogody na najbliższy weekend.

Twórcy standardów amerykańskich wyczuli tę sytuację. Poskutkowało to odpowiednią legislacją rachunkową, ukierunkowaną głównie na ochronę wyniku danego roku jako najistotniejszej informacji w sprawozdaniu. Jako ciekawostkę można podać, że amerykańskie firmy do wyceny zapasów powszechnie stosują metodę LIFO, argumentując to tym, że wykazuje ona wartości najmniej odległe czasowo od momentu zakupu. I farmer otrzymuje informację jak najbardziej bieżącą. Dla odmiany IFRS… zakazują stosowania metody LIFO, argumentując to możliwymi i występującymi w przeszłości nadużyciami, o czym powiemy sobie później. Jak już wcześniej wspomniano, polska ustawa o rachunkowości nie jest tak restrykcyjna dla metody. Widzimy tu jednak, że spojrzenie europejskie jest zupełnie inne od amerykańskiego.