czwartek, 31 grudnia 2020

Jest wiele rzeczy, które robić wolno, ale nie można

 "W ogóle dużo jest na świecie takich rzeczy, których robić nie wolno, ale można" - rzekł Józef Szwejk na temat zbombardowania pociągu Czerwonego Krzyża.

[Jarosław Haszek. Przygody dobrego wojaka Szwejka. Bellona 2017. Str. 605]

— Nie wolno, ale można — rzekł Szwejk

"Jest wiele rzeczy, które robić można, ale nie wolno" - mawia nam obecnie nasza kochana władza - ustami premiera i ministra zdrowia.

Godziny policyjnej nie ma, nie zdążymy opublikować ustawy

Wydano rozporządzenie o zakazie przemieszczania się bez ważnej przyczyny w noc sylwestrową. Tyle, że po refleksji (i prawdopodobnie rozmowie z prezydentem) premier przyznał, że nie da się go wprowadzić skutecznie prawnie bez ogłoszenia stanu wyjątkowego, gdyż art. 52 ustawy zasadniczej, mówi, że "Każdemu zapewnia się wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu". 

Po jakimś czasie premier zamilkł, a wypowiedział się sam minister zdrowia, czyli dziś ktoś chyba nawet ważniejszy niż premier. I rzecze on, że nieważne, iż rozporządzenie jest bezprawne, ważne, że policja będzie wypisywać skierowania do Państwowej Inspekcji Sanitarnej, a ta najpierw ściągnie pieniądze z konta, a potem ... obywatel może się dochodzić.

Policja będzie kierować sprawy do PIS, potem można się odwoływać

Jest więc nawet nie że śmiesznie, jest ... strasznie. Trudno to zdiagnozować inaczej niż totalnym brakiem poszanowania prawa i jakości tworzenia tegoż prawa.

O co w tym wszystkim chodzi? Otóż chodzi o to, aby:

1. Ludzie się władzy bali i jej rozkazy wypełniali, a nie dochodzili, czy są one słuszne, prawidłowo wprowadzone, itp. Tak się zresztą dzieje. Ludzie zasadniczo się do wielu z tych obostrzeń stosują, a wspomniana policja szaleje, vide: mandaty za mycie samochodu w marcu i za jazdę z dzieckiem na sankach parę dni temu. Zresztą niedawno żartowałem, że jazda na sankach będzie zakazana. Naprawdę nie sądziłem, że rząd mój żart weźmie na poważnie.

2. Chodzi też o test, na ile można sobie z zastraszonym społeczeństwem pozwolić. Jak test wypadnie pozytywnie, to potem będzie już znacznie gorzej. Każde zagrożenie bezpieczeństwa (jak teraz choroba, wkrótce może złe zamiary militarne jakiegoś kraju lub zagrożenie trzęsieniem ziemi) zostanie wykorzystane do dalszego ograniczania praw obywateli oraz działań już całkowicie bezprawnych, ale "słusznych w narodowym interesie".

Obym się mylił! 

A moim zdaniem nie będzie tak źle. Czy ludzie myślący rozsądnie już w ogóle wyparowali z terytorium Rzeczpospolitej Polskiej? Nie sądzę. Oni na razie milczą. Milczą nawet wewnątrz władzy (prezydent, wielu posłów, senatorów i europosłów). 

Ale jestem niemal pewien, że jak przedstawiciele handlowi władzy (mowa o ludziach wystawionych na strzał, na dziś to premier i minister zdrowia) się już całkowicie ośmieszą (a są temu bliscy), wówczas ogłosi się konkurs na praca.gov.pl (portal ... wniosków o pomoc covidową) na nowych sprzedawców, może tym razem rozsądniejszych. 

A że są bliscy całkowitej kompromitacji, nie ulega to wątpliwości. Władza, która zamyka trasy narciarskie (wg kodu PKD), ale zapomina zamknąć wyciągi do tych tras (inny kod PKD) i naraz lepi mandaty za jazdę na sankach na zamkniętych dla narciarzy stokach - delikatnie mówiąc - nie budzi poważania społecznego. Otwartym i nierozstrzygniętym prawnie pozostały pytania: 

— Czy można wejść i zjechać po trasie narciarskiej na skiturach?

— Czy można wjechać kolejką i zejść pieszo po trasie?

Myślę, że jak władza nie przestanie szaleć (a trudno obecne jej działanie nazwać inaczej niż szaleństwem), to należy pamiętać, że Polacy historycznie nie są tak pokorni, jak obywatele państw zachodnich. A właśnie zabierany wielu rokadom jest chleb do życia (pozamykane interesy lub ograniczona działalność, nie wiadomo na jak długo). Z kolei w marcu, kwietniu, najdalej w maju (zależy od terminu złożenia wniosków) wygasną zobowiązania pomocowe firm w zakresie zatrudnienia. Jeśli do tego czasu władza dalej będzie eksperymentowała z godzinami policyjnymi i zamkniętymi szkołami (ktoś musi się dziećmi opiekować i te dzieci ... uczyć), uczelniami (zamknięto w domach ludzi w najbardziej nastawionym na relacje międzyludzkie wieku), knajpami (z czego utrzymać nieruchomości i pracowników), może jej już nie być tak łatwo, jak z tą godziną policyjną w sylwestra.


wtorek, 29 grudnia 2020

Zakaz uprawiania sportu i rekreacji

Ruch i świeże powietrze: zakazano!

 Odnosząc się do wcześniejszego posta dodam pytanie:

— Dlaczego Mateusz Morawiecki i jego rząd tak nienawidzi sportu i rekreacji?


Z mojego punktu widzenia jest tak:

  • Od marca mam zamkniętą salę, na której z kumplami graliśmy w piłkę.
  • Ok. 10 marca pozamykały się ośrodki narciarskie, z których korzystam. Otwarły się po pewnych zawirowaniach i przy pewnych ograniczeniach w grudniu, ale od wczoraj znów są zamknięte.
  • W marcu rząd zamknął nawet możliwość spacerów po parkach i lasach.
  • Basen kryty "u mnie" jest praktycznie od marca nieczynny - z drobną przerwą, gdy korzystanie z niego było mocno utrudnione.
  • Basen odkryty "u mnie" w ogóle w bieżącym roku nie został otwarty.
  • Gdyby mi przyszło do głowy skorzystać z siłowni - te biznesy również zostały zamknięte.
No cóż. Na razie jeszcze (!) wolno chodzić po górach, ale nie wiadomo jak długo. Zresztą zimą to chyba można chodzić na skiturach (zakup takiego sprzętu to nie lada wydatek, a wypożyczalnie ... zostały zamknięte rozporządzeniem), bo normalnie na butach (nawet dobrych) po śniegu i lodzie to, hmmm, odrobinę niebezpieczna sprawa, czasem nawet jak na moje standardy.

Czasem dochodzę do wniosku, że celem Mateusza Morawieckiego jest zmuszenie mnie do oglądania telewizji Jacka Kurskiego. No cóż, bywa, że się staram, ale na dłuższą metę telewizor mnie nudzi. 

Przyznam, że wobec zaistnienia świąt nastawiłem się nieco telewizyjnie:

— Kochanie, opanowuję telewizor, dawaj pilota, mam ochotę na coś pełnego seksu, przemocy i akcji — rzekłem.

Tyle, że zamiar ten okazał się niewykonalny. Mamy pewnie z pięćset programów, niemniej w święta żaden z nich nie emitował niczego pełnego seksu, przemocy i akcji. Dominowała telewizja "rodzinna", co należy tłumaczyć na język polski tak: "dla mężczyzny nieoglądalna".

Oddałem więc grzecznie pilota żonie, a ona - zadowolona i usatysfakcjonowana moją naiwnością - wzięła się z zapałem za oglądanie tych nieoglądalnych szmir o miłości.

Generalnie to dla mojego zdrowia zakazano mi ... się ruszać. Dla uzupełnienia: nie ma futbolu w telewizji, a filmów o miłości nie jestem w stanie oglądać pod dowolną karą. Mam też wrażenie graniczące z pewnością, że wszystkie książki już przeczytałem w czasie marcowego zamknięcia nas w domach. Nie mam więc kompletnie co robić w wolnym czasie, a nie da się przecież cały czas pracować. To znaczy, może tak robić kobieta (zwłaszcza nastawiona na karierę), ale mężczyzna musi (z naciskiem na słowo: musi) przecież jakoś odpocząć. Tylko jak? Nie mogę robić ... nic. Trudno o większy absurd.
Sorry Winnetou, ale ta telewizja jest nudna

(Nie)legalność nakazów i zakazów


Pojawiają się coraz powszechniej pytania o legalność wprowadzonych zakazów i nakazów. Moim zdaniem cześć z nich jest legalna, hmm, pośrednio - dzięki istniejącym ustawom, czyli póki ktoś nie sprawdzi ich zgodności (a raczej: niezgodności) z konstytucją, np. zakaz prowadzenia określonej działalności. 

Natomiast część jest ewidentnie nielegalna - tam, gdzie wydano rozporządzenia bez ustawy, np. jakiekolwiek zakazy przemieszczania się po terytorium Polski.

Zresztą po analizie zapisów ustawy zasadniczej moim zdaniem w ogóle wszystkie te:

  • ograniczenia działalności gospodarczej,
  • zakazy przemieszczania się,
  • nakazy pozostawania w pomieszczeniach zamkniętych,
  • nakazy noszenia określonej odzieży, czyli masek (a czemu nie różowych sweterków, sorry - nie widzę różnicy)
są wprowadzone z naruszeniem prawidłowej legislacji wobec braku stanu wyjątkowego

Wprowadzone ustawy, na bazie których wychodzą rozporządzenia, już nie mówiąc o rozporządzeniach wydanych bez ustawy, są bowiem ewidentnie niezgodne z konstytucją. Konstytucją nadającą szereg praw obywatelskich i gospodarczych, które mogą być ograniczone tylko w warunkach stanu wyjątkowego

Wszystkie te nakazy i zakazy są więc legalne tylko i wyłącznie do momentu, póki ktoś nie zapyta o ich zgodność z ustawą zasadniczą Trybunału Konstytucyjnego.  Są na razie legalne, istnieje bowiem prawne domniemanie konstytucyjności wprowadzanych ustaw - nawet tych z nią absolutnie niezgodnych. 

Trybunał jest, jaki jest, ale jeśli ktoś zada mu pytanie w tej sprawie, on po prostu nie będzie miał wyjścia: stwierdzi niekonstytucyjność tych obostrzeń. 

Tak jak nie miały wyjścia sądy uchylające z mozołem te sanepidowskie kary i policyjne mandaty. 

Niemniej z sanepidowskimi karami jest gorzej z punktu widzenia ukaranego: są one ewidentnie niezgodne prawnie (patrz wyżej), ale decyduje tu tryb nakładania. Jeśli policja nie wystawia sama mandatów, ale kieruje je do PIS (Państwowa Inspekcja Sanitarna), a ta PIS najpierw ... zabiera pieniądze z konta, a potem ... możesz się sądzić w WSA. Tam wygrasz, może za rok, może za dwa. 

Reasumując powiem, że w całej tej hucpie więc chodzi o to, aby ludzie się bali i do tych obostrzeń się stosowali. Jeśli bowiem się będą stosowali, to pytanie o legalność ich wprowadzenia stanie się drugoplanowe, wręcz nieistotne. Zresztą można wyczuć i czasem władza sama puści farbę, że ona wie (jak z godz. policyjną w sylwestra), że to wszystko jest niezgodne z obowiązującym w Polsce porządkiem prawnym, ale fajnie jakby się społeczeństwo zastosowało. A w sumie to to są przecież zalecenia, na co przytaczam dowód na fotografii ze stacji narciarskiej (niżej). Tak jak zalecenie stanowią godziny dla emerytów oraz zakaz wyjścia tychże emerytów poza tymi godzinami. Nie można bowiem tych praw ograniczać bez złamania konstytucji, która głosi równość obywateli wobec prawa oraz zakaz dyskryminacji ze względu na wiek, stan zdrowia (stąd wszelkie "przywileje szczepionkowe będą też ... niezgodne z prawem) i parę innych kwestii.

Jest jeszcze inna kwestia. Otóż normalny obywatel nie ma czasu, siły i pieniędzy, aby dochodzić się państwem, czy ono swoje prawa wprowadziło w sposób zgodny z zasadami legislacji, czy nie. I pewnie, póki te restrykcje są dla niego w miarę znośne, po prostu jakoś się do nich zastosuje lub będzie udawał, że się stosuje. Decyduje tu też matematyka. Emerytów posłusznie stosujących się do tych "zaleceń" i wierzących we wszystko TVP jest ok. 10 mln karnie głosujących sztuk, a przedsiębiorców prowadzących swoje biznesy (w dużej mierze w warunkach tej narodowej kwarantanny już nieprowadzących) jest zaledwie ok. 2 mln sztuk - czytaj: głosów.

Decyduje też własność. Państwo jest dziś właścicielem wielkich firm i pracodawcą w tych firmach (banki, energetyka, gazownia, kopalnie, teraz nawet gazety lokalne) oraz urzędach, wojsku, pośrednio też szkołach - choć tu wiele do powiedzenia mają też samorządy. Nie ma więc znaczenia, czy np. nakaz szczepień będzie zgodny z prawem, czy nie (a moim zdaniem to dyskryminacja ze względu na stan zdrowia, ponadto występuje znacząca niezgodność z RODO), bowiem i tak wszyscy w tych firmach i instytucjach zależnych od państwa karnie wykonają to, czego pracodawca od nich oczekuje, a czego z pewnością nawet nie napisze w poleceniach.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Suma wszystkich strachów. Czy znamy jeszcze słowo "ryzyko"?


Ludzie wybierali polityków po to, aby na ich różne strachy znajdowali różnego rodzaju "szczepionki": 

dobre słowo, 

przepisy bhp w miejscach pracy (pisał o tym znakomicie Clarkson), 

ograniczenia prędkości na drogach, 

obowiązek jazdy w zapiętych pasach w samochodach (a przecież i tak jest mnóstwo ofiar wypadków drogowych), 

informacja że w ogóle są czuwają nad naszym bezpieczeństwem, 

zwiększone wydatki (np. na służbę zdrowia - one nigdy nie poprawiają jakości usług, przeważnie toną w biurokracji i zasilają wynagrodzenia tych samych ludzi nadal wykonujących tę samą pracę - ale to temat na inny artykuł),

a teraz prawdziwe już szczepionki na straszną pandemię. 

Polityk nigdy nie powie, że "możesz zachorować, umrzeć i sumie jest to ... normalne", polityk zawsze "szuka lekarstwa na duszę wyborcy". Polityk nie powie wyborcy, że jego postulaty pełnego zapewnienia jego bezpieczeństwa są bezsensowne i z góry skazane na porażkę. Polityk musi działać. Tak jak działa nasza władza zamykając sklepy meblowe lub otwierając sklepy meblowe – w zależności od tego, czy ktoś odpowiednio silny politycznie lub kapitałowo (Ikea) się zbuntuje lub nie. Ale nie można powiedzieć, że „oni nic nie zrobili” – i to jest najważniejsze.

Gdzie jest granica? Ile wolności ludzie dadzą sobie zabrać w zamian za "gwarancję bezpieczeństwa"? Ile nielegalnego prawa dadzą sobie wprowadzić i jak długo - mimo wspomnianej nielegalności - będą tego "prawa" przestrzegać? Bo okazuje się, że te w wielu przypadkach te wprowadzane zakazy społeczne były i są nielegalne (np. wszelkie zakazy podróżowania, sprzedaży fajerwerków, limitu gości we własnym domu) i stanowią tak naprawdę… zalecenia…

Ile wolności? Okazuje się, że chyba dużo...

Czy my, ludzie XXI w., wykreśliliśmy w ogóle z naszej encyklopedii słowo „ryzyko”?




środa, 23 grudnia 2020

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia


Wesołych Świąt Bożego Narodzenia życzę:

  • mojej rodzinie, krewnym;
  • moim koleżankom i kolegom;
  • moim pracodawcom, zleceniodawcom, współpracownikom;
  • moim studentom;
  • czytelnikom moich książek;
  • czytelnikom moich artykułów na tym blogu;
  • czytelnikom moich artykułów do czasopisma Controlling i Zarządzanie;
  • energetykom;
  • bumarowcom;
  • narciarzom;
  • księgowym;
  • i wszystkim, których pominąłem.

A tym, którzy zamykają nam wokół biznesy, skazują nas na naukę, pracę i życie zdalne, zabierają nam zarobki, nie pozwalają mi prowadzić szkoleń, nie pozwalają mi w ogóle uprawiać sportu, nie pozwalają mi wychować kolejnych pokoleń narciarzy, chcą na nas przymusowo testować produkty medyczne ... niech Bóg wybaczy!

Bo ja im nie wybaczę!

Wkrótce pożegnamy rok Szwejka i powitamy rok Stalina. Dobrze nie jest, ale nie trzeba tracić nadziei — jak mawiał Cygan Janeczek w Pilznie

 


Nie da się inaczej nazwać mijającego roku - to był rok Szwejka. 

W końcu nie da się pewnych wypowiedzi, zwłaszcza telewizyjnych (bez względu na tzw. opcję) nazwać inaczej niż bałwanieniem do kwadratu. Rząd nas też nauczył, że jest wiele rzeczy, których robić nie wolno, ale można: zakaz wychodzenia z domu, zakaz robienia zakupów w określonych godzinach, zakaz wstępu do lasu - te wszystkie pomysły były lub są bezprawne, ale ... ludzie generalnie się do nich zastosowali.

Jarosław Haszek był mistrzem operowania słowem. W swojej epoce był wyśmiewany za knajpiacki styl wypowiedzi, ale dziś już wiemy, jak inteligentne były jego frazy oraz czasem całe dłuższe opowieści.

Nie da się bowiem krótko opisać historii z książką Die Sünden der Väter stanowiącą bazę szyfrów armii austrowęgierskiej, próby flirtu porucznika Lukaša w Kiraly Hidzie (wówczas Węgry, dziś - w wyniku układu z Trianon - Austria), będącego w czasach wojny jednym wielkim bajzlem. Nie da się krótko opisać sylwetki porucznika Duba, nazwanego przez Szwejka wicepierdołą bo do pierdoły brakowało mu pięćdziesiąt procent. Nie da się też krótko opisać sylwetki feldkurata Katza, który razem ze Szwejkiem przepili do spółki monstrancję, a przepiliby i samego Pana Boga, gdyby im się udało dać Go komukolwiek w zastaw

Tak się nieszczęśliwie składa, że mieliśmy w 2020 r. wyjątkową okazję dotknąć sami szwejkowskiej rzeczywistości. Ja sam czasem czułem się jak w filmie fantastycznym, gdyż m.in.:

  • Świat w marcu zgłupiał dla jednego z wielu wirusów grożących człowiekowi i nie odgłupiał się do tej pory.
  • Zabrano nam tyle aspektów wolności i tyle możliwości spędzania zarówno wolnego jak i służbowego czasu, że jakby nam to ktoś wróżył rok wcześniej, wyrzucilibyśmy takiego proroka za drzwi.
  • Polski rząd postanowił walczyć z polskim górnictwem, polskim rolnictwem, polskim przedsiębiorcą i teraz nawet z większą częścią polskiego społeczeństwa, która zadaje pytania odnośnie jakości szczepionki i w konsekwencji ... nadal cieszy się znaczącym poparciem społecznym.
A to tylko część głupot 2020 r., który uraczył nas skeczami na żywo.

Dla nieznających się na rzeczy dam kilka diagnoz bieżących i kilka rad na trudną rzeczywistość:


Niech się dzieje (...) co chce, denerwować się nie trzeba, bo każde zdenerwowanie szkodzi zdrowiu. [Str. 351]

Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. [Str. 351 - przypominam, że głoszący tę tezę z takim przekonaniem poszedł na szubienicę, bo przekazano go sądowi wojskowemu.]

Wojak ten w cywilu był parobkiem, głupi i gburowaty, chciwie pochłaniał wszystko, o czym nie miał najmniejszego pojęcia, a ideałem jego było wierne wysługiwanie się za łyżkę strawy.
(...) Chociaż kapral miał w cywilu do czynienia przeważnie z wołami, to jednak zrozumiał, że kpią sobie z niego. [Str. 325-326]

W domu tym zbierało się dzień w dzień towarzystwo oficerskie. Był to najlepszy dom rozpusty, niedostępny dla szeregowców i jednorocznych ochotników. Prości żołnierze i ochotnicy jednoroczni chodzili do "Domu Róż". [Str. 363-364]

— Niektóry Madziar nie winien, że Madziar.
— Jak to nie winien?! — irytował się Vodiczka. — Każdy winien. [Str. 373]

— Jednym słowem — rzekł Szwejk — dobrze nie jest, ale nie trzeba tracić nadziei, jak mawiał Cygan Janeczek w Pilznie, kiedy w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym zakładali mu stryczek na szyję za podwójne morderstwo. [Str. 394]

— Nie martwmy się o nic — rzekł Szwejk. — Wszystko ułoży się jak najlepiej, tylko pamiętać trzeba o tym, że w sądzie nigdy nie należy mówić prawdy. [Str. 395]

— Zwrócono mi uwagę, że pan strasznie pije. Zresztą, kto spojrzy na pana czerwony nos, ten od razu widzi, z kim ma do czynienia.
— To z Karpat, panie oberlejtnant, tam trzeba było pić. [Str. 414]

— No to idź, złoty człowiecze, ale zapamiętaj sobie przez całe życie, że to nieładnie z twojej strony i że porządny ordynans kompanii nigdy nie powinien być tam, gdzie jest potrzebny. [Str. 428]

Do batalionu został przydzielony stary medyk Welfer. Umiał pić i bić się, a medycynę miał w małym palcu. Przestudiował swój fach na różnych uniwersytetach austriacko-węgierskich, a praktykę odbywał w najróżniejszych szpitalach, ale doktoratu nie zrobił po prostu dlatego, że w testamencie jego stryja była klauzula nakładająca na jego spadkobierców obowiązek wypłacania Fryderykowi Welferowi rocznego stypendium tak długo, póki ów Fryderyk Welfer nie otrzyma dyplomu lekarskiego. Spadkobiercy byli wściekli. [Str. 502]

Komendant stacji westchnął, bo generał ani pomyślał, że trzeba zapłacić za befsztyk i butelkę wina. Znowuż będzie musiał wszystko zapłacić sam. Takie wizyty zdarzają się po kilka razy dziennie. Poszły już na to wagony siana, które kazał przesunąć na ślepy tor i sprzedał je firmie Lowenstein, wojskowym dostawcom siana w taki sam sposób, w jaki sprzedaje się żyto na pniu. Intendentura znowu kupiła te dwa wagony siana od firmy Lowenstein, ale dowódca stacji dla pewności pozostawił je dalej na ślepym torze. Nie było wiadomo, czy nie przyjdzie mus znów odsprzedać je tej firmie. [Str. 538]


Tyle o roku Szwejka, który mija.


Niestety, wszystko wskazuje na to, że czeka nas rok Stalina, z godziną policyjną na dzień dobry, z przymusem szczepień, z dalszymi ograniczeniami wolności, może nawet jak w Związku Radzieckim trzeba będzie mieć bumagę na jakąkolwiek podróż między miastami, kto wie... 


niedziela, 20 grudnia 2020

Zostań w domu! Nie wychodź, to niebezpieczne! COS dla wymagających


— Zostań w domu — mawia nam telewizja - i ta rządowa i ta nierządowa.

— W etapie odpowiedzialności nigdzie nie wyjeżdżajmy — namawia nas sam premier.

— W górach jest niebezpiecznie — chce nam powiedzieć minister zdrowia. I dodaje — Narty to siedlisko wirusa.

W ślad za tym na kilka raptem otwartych stoków mamy codzienny najazd MO oraz sanepidu.

No cóż. Ja postanowiłem dla Was Czytelników zaryzykować zdrowie i życie i sprawdzić na własne oczy te niebezpieczeństwa. Było strasznie, ale na szczęście już wróciłem przed ... komputer. Ufff, żyję.

A było niełatwo. Pomysł z COS-em od 8:00 był ryzykowny: niedziela i mało otwartych stoków równa się tłok — myślałem. Rankiem na dole powitała mnie mgła:


Ale po kilkuset metrach wjazdu mgła tworzyła już podłogę:


A na wysokości 950 mnpm narciarzy przywitał ... dywanik. COS-owi udało się przygotować co prawda tylko jedną trasę, ale za to ... czarno-czerwoną - konkretnie FIS u góry i Kaskadę w drugiej części trasy. Razem to ok. 1,5 km wymagającego i ciekawego zjazdu, z różnicą poziomów ok. 300 m. Na razie to ... chyba najlepsza otwarta trasa w Polsce:





Niemniej widok w dół był interesujący:


A u góry tradycyjnie piękne widoki, choć nietypowe jak na grudzień i jak na 1250 mnpm. Śnieg jest tylko na trasie:








Charakterystyczne było to, że przy nieotwartej żadnej trasie niebieskiej mało było narciarzy słabo sobie radzących, zresztą w ogóle narciarzy (jak na tak piękną niedzielę) było na tyle niedużo, że w zasadzie kolejek do kolejki nie było, no może w szczytowym okresie na 5 minut. Spowodowało to zmianę planów u mnie, gdyż początkowo zamierzałem pojeździć rano i udać się do domu, jak czas oczekiwania zrobi się nieznośny. Nie zrobił się. Może też dlatego, że w covidowej rzeczywistości górna kolej jeździła ... szybko - nie tak jak zwykle. 

piątek, 18 grudnia 2020

Relacja z inauguracji 10-dniowego sezonu. Rząd osiągnął swój cel: budzi strach!


Nie da się uciec od polityki włażącej butami w życie ludzi lubiących ruch i sport. Rząd postanowił (moim zdaniem bezprawnie) nas pozamykać w domach i wychować. Stał się naszą panią w przedszkolu, która grzecznym dzieciom da lizaka, a niegrzecznych pośle do kąta.

Stacje narciarskie zrzeszone w stowarzyszeniu PSNiT popełniły błąd przedszkolaka biznesowego. Postanowiły zaufać drugiej stronie i uznały, że się dogadały. Zaczęły się też stosować zarówno do potrzebnych, jak i do kretyńskich ograniczeń. No i zostały zrobione w - hmmm - wała.

Nie da się jednak ukryć, że swymi absolutnie nieprzewidywalnymi decyzjami (choć ja spodziewałem jakichś restrykcji na narodzie, który ... nie chce się szczepić już zamówioną szczepionką) rząd osiągnął przynajmniej jeden cel: ludzie się go boją, a już w szczególności się go boją jacykolwiek przedsiębiorcy. Nie wiadomo kogo, nie wiadomo pod jakim pretekstem i nie wiadomo kiedy rząd jeszcze pozamyka.

Trzeba też przyznać, że konferencje premiera i ministra zdrowia budzą niekłamane zainteresowanie. Jak długo demokracja [Demokracja? To zwykła komuna!] żyje w Polsce, żadna konferencja premiera, już nie mówię jakiegokolwiek ministra, nie budziła takiego zainteresowania. Naród te konferencje ogląda z wypiekami na twarzy (głównie ze złości, ale co z tego) i niezwykłą uwagą. Czasem analizowane jest nawet każde słowo.

W tej parodystycznej rzeczywistości pojechałem rano na inaugurację sezonu (10-dniowego w tym roku) narciarskiego w ... stolicy polskiego narciarstwa. Jak było?

Po pierwsze nie sprawdziła się prognoza pogody. Miało być lekko mroźno i słonecznie, było mglisto i na pewno powyżej zera stopni wg skali Celsjusza. Ludzi było ... umiarkowanie dużo, jak na ten dziwny sezon. Już o godzinie 8:00 rano parking nr 1 był prawie pełen. Przed wejściem do gondoli pojawiły się znane mi już z Wisły zawijasy z plastikowych płotków.


Ponadto są ograniczenia dotyczące ilości ludzi wjeżdżających gondolami. Jakby ktoś nie chciał ich przestrzegać, to ok. godz. 11:00 na stok przyjechali ... tajniacy z MO. Przyjechali co prawda milicyjnym samochodem (całkiem fajny pickup), ale przebrali się w cywilne ciuchy narciarskie. Co tam się działo później, wolałem nie sprawdzać. Za porucznika Borewicza MO przynajmniej ścigała przestępców, teraz poluje na ludzi, którzy zdejmą maskę do wypicia piwa.

Ale dzięki ograniczeniom gondola przynajmniej jechała wreszcie ... szybko. To niebywałe w tej lokalizacji, gdzie jakiś kije w kąt menedżer zalecał zmniejszanie prędkości tak, aby nowoczesne wyciągi jeździły wolniej niż te stare czterdziestoletnie orczyki.

A na Hali Skrzyczeńskiej powitał narciarzy tradycyjny kamieniołom po wyjściu i beznadziejna widoczność. Na szczęście kolej na Zbójnicką Kopę ruszyła od rana.




A na samej górze (tj. Zbójnickiej Kopie) widać było jeszcze mniej niż niżej.


Trasa ze Zbójnickiej Kopy była zwężona, aczkolwiek wydawała się naprawdę dobrze naśnieżona. Była też nieźle przygotowana, poza tradycyjnie beznadziejnie wąskim i niedośnieżonym dojazdem do wyciągu - tj. ostatnim 100 metrom trasy.

wtorek, 15 grudnia 2020

Dla prawników. Wstęp



Na blogu był już cykl zatytułowany "Dla studentów" i dotyczył w głównej mierze zagadnienia wykładanego przeze mnie dla WSKZ: tj. wyceny przedsiębiorstw i zaawansowanych finansów. 

Tym razem dostałem "zlecenie" na wykład dla cór i synów Temidy pt. "Ekonomia dla prawników". Ponieważ wykład jest krótki, materiały uzupełniające zostaną zamieszczone na tym blogu.

Na starcie w dzisiejszym "Wstępie" wyjaśnię podstawową różnicę między ekonomistą i prawnikiem. Otóż:

a) ekonomista opiera swoje wyniki analiz (dowody) na założeniach;

b) prawnik opiera swoje opracowania na dowodach, czyli dokumentach potwierdzających fakty, w tym opiniach biegłych czytanych zero-jedynkowo: przedsiębiorstwo zyskało lub straciło na danym przedsięwzięciu.



Tymczasem biegły (będący ekonomistą) opiera często swoje opinie na umiejętnym doborze miar zysku (wynik na sprzedaży, z kosztami pośrednimi lub bez, EBIT, EBITDA, zysk brutto lub netto) oraz umiejętnym doborze założeń do analizy (poziom kosztu kapitału inwestora, ryzyka inwestycji, czasu życia inwestycji, przyszłe ceny sprzedaży, poziom przyszłych kosztów).



Idealnym przykładem myślenia prawnego dominującego nad ekonomicznym było przyjęcie kilka lat temu w sektorze energetycznym (budowa nowych elektrowni węglowych o mocy ok. 1000 MW w kilku miastach Polski) tzw. ścieżek cenowych, czyli przewidywań kształtowania się w przyszłości (często na okres nawet 25-30 lat) cen sprzedaży energii elektrycznej na rynku. Oczywiście przyjęte wówczas ścieżki cenowe dziś są mocno zdezaktualizowane.

Tymczasem ekonomista raczej zakłada, że przyszłość jest nieznana, w związku z czym opiera się na bieżących parametrach (często na bazie danych historycznych - z uwzględnieniem wahań koniunkturalnych) skorygowanych o zdarzenia o dużej dozie przewidywalności oraz po prostu przyjmuje w swych analizach pewien poziom ryzyka odchyleń od planu. 

Więcej w następnych materiałach.

niedziela, 13 grudnia 2020

Czytanie książek. Jest trochę lepiej. Czy to efekt pandemii?

Stacja Biblioteka w Rudzie Śląskiej - Chebziu

Biblioteka Narodowa opublikowała coroczny raport dotyczący czytelnictwa Polaków. Najnowszy raport dotyczy 2019 r.

Zdaniem Bilbioteki Narodowej:  "Znamy już najnowsze wyniki badań czytelnictwa. Jak wynika z raportu Biblioteki Narodowej, w 2019 roku można odnotować trwałe zatrzymanie spadku czytelnictwa, a nawet niewielki wzrost deklaracji czytelniczych. Jest to w pewnej mierze wynik dobrej koniunktury, która pozwoliła na wzmożone zakupy nowości książkowych, ale również podsycania zainteresowań czytelniczych przez ekranizacje, seriale czy gry komputerowe. Niewątpliwie znaczącą rolę w kształtowaniu gustów czytelniczych mają prestiżowe nagrody literackie, jak Nagroda Nobla dla Olgi Tokarczuk."

Moim zdaniem Biblioteka Narodowa pominęła w tym opisie tzw. "efekt pandemii". 

"Zostań w domu!" — namawiał nas rząd oraz telewizja. No to coś w tym domu trzeba było robić.

"Przecież nie będę rozmawiał z  domownikami!" — pomyślał niejeden Polak i sprawdził ... zasoby własnej biblioteki. Ja sam przyznam ze wstydem (bo dziś czytanie książek to strata czasu, a ten czas można by było wykorzystać na coś pożytecznego, już nie mówię robotę), że sam mocno zawyżyłem normę: królowa Agata (Christie), król Jarosław (Haszek), prawnik John (Grisham) oraz as wywiadu Frederic (Forsyth) - wykonałem ponowny przegląd tych zbiorów. Leciały i lecą też w aucie audiobooki Joe Alexa. Przede mną jeszcze samochodziarz Jeremiasz Urzędniczysyn (Jeremy Clarkson) - i lista ulubionych autorów (nie licząc książek historycznych) zostanie odzapomniana. 

Ale do rzeczy. Oto graficzne przedstawienie stanu czytelnictwa w Polsce:

Źródło: Biblioteka Narodowa

Wysunąłem kiedyś tezę, że wraz ze ... wzrostem liczby studentów ... gwałtownie spadł odsetek wśród Polaków ludzi czytających książki - czytaj: "prawdziwej inteligencji". 
Niemniej korelacja jest: więcej studentów - to mniej ludzi czytających, mniej studentów - więcej ludzi czytających

Dlaczego tak jest, Bóg raczy wiedzieć.

Teraz studentów ubywa:

Źródło: Studencka Marka

No cóż. Jest, jak jest. Natomiast jest parę elementów niebudzących optymizmu:

  • Od paru lat odsetek ludzi regularnie czytających książki (to "prawdziwa inteligencja") jest taki sam i wynosi ok. 9 proc. Należy dodać: zaledwie 9 proc.
  • Chciałoby się rzecz, że "nieważne co czytają, ważne, że w ogóle cokolwiek czytają". Ale lektura tytułów najpopularniejszych książek od lat budzi zdumienie, albo "Harry Potter", albo "Pięćdziesiąt twarzy Greya", albo burdelmama Blanka Lipińska i jej "360 dni". W 2019 roku do pieca dołożyła Olga Tokarczuk ze swoją Nagrodą Nobla. Cóż, jedni ją lubią, inni nie - nie są to jednak (w przeciwieństwie do twórczości pani Blanki z "Zatoki Sztuki") pozycje łatwe. Są ambitne, choć są one w dużej mierze (co obniża ich ocenę, ale nabija "licznik") mocno ideologiczne.
  • Uznanie budzi nadal bardzo wysoka pozycja w rankingu Henryka Sienkiewicza i Adama Mickiewicza. Mam jednak nadzieję, że wynika to z samodzielnej chęci do sięgnięcia po te lektury (nie wykluczam), a nie z ... przymusu szkolnego.
  • Cieszy mnie odrodzenie kryminałów (Mróz, Bonda) - i to rodzimych. Obawiam się, że nie są to pozycje na poziomie króla Artura (Conan-Doyle'a), ale też nie czepiajmy się. Zastanawia natomiast powrót po latach do czołówki niejakiego Orwella. A może jednak nie powinien zastanawiać ... 
  • Niestety w krajach ościennych ludzie czytają więcej. Np. u Czechów lub Austriaków wcześniejszy spadek czytelnictwa nie był tak spektakularny jak u nas. Jak to wygląda obecnie? Brakuje mi w raporcie takiego aktualnego benchmarku.
    Biblioteka w Admont

Pełny raport jest dostępny TUTAJ

środa, 9 grudnia 2020

Media polskie przestają być niemiecke ... bez specustawy. Zrobili to inteligentnie

Media polskie powoli przestają być niemieckie, a zaczynają być polskie. Stają się przy okazji państwowe, ale to inny temat...

I zrobiono to sprytem, nie łomem. Nie będzie awantury międzynarodowej, ani interwencji zarządzającej naszym krajem metodą własnych opinii pani ambasador. Władza po prostu te media ... kupiła. Zrobiła to w ramach normalnej transakcji biznesowej. Zagrała inteligentnie.

Osobną kwestią pozostaje totalna etatyzacja gospodarki i w konsekwencji budowanie narodowych "czeboli" - na wzór koreański lub nawet hinduski (koncern "Tata" produkujący wszystko, co żyje). Ale to temat na odrębny artykuł, jak tylko przypomnę tezę, że "za protekcjonizm zawsze na końcu płaci konsument". Tak się powoli dzieje - vide wdrażany od 1 stycznia projekt "opłaty mocowej" w energetyce.

Ale do rzeczy. Do tej pory wdrażanie "polskiej racji stanu" (cokolwiek to oznacza - bo każdy może mieć przecież inne jej wyobrażenie) odbywało się raczej metodą młota niż metodą głębszej myśli. Coś na zasadzie:

— My tu mamy rację moralną i jeśli jakieś przepisy przeszkadzają w tej racji moralnej to należy je zmienić, obejść lub po prostu zlekceważyć. Bóg i historia jest z nami!

Racja to może i słuszna, nie oceniam. Ale, gdy się potem okazuje, że Bóg i historia są z nimi, ale naród, właśni posłowie i pani ambasador reprezentująca kraj zza oceanu - niekoniecznie, wówczas trzeba było nocą wprowadzone prawo zmieniać bladym świtem, nie publikować wprowadzonych przez siebie przepisów lub ich nie procedować dalej (nazywa się to zamrażarką), mimo, że nie przeszły całego procesu legislacyjnego.

Tymczasem okazuje się, że nie trzeba młotem, wystarczy myślą. Otóż ostatnio  miały miejsce na polskim rynku medialnym trzy wydarzenia:

1) Transakcja przygotowawcza

"Przejmujemy kontrolę nad spółką Ruch, obejmując 65 proc. jej akcji" - poinformował prezes PKN Orlen Daniel Obajtek. Spółka zamierza rozwijać segment usług kurierskich oraz wprowadzić nowe formaty gastronomiczno-sklepowe.

2) Transakcja właściwa

Spółka PKN Orlen S.A. kupuje 100 procent udziałów w spółce Polska Press, wydawcy mediów regionalnych i lokalnych. Zgodę na transakcję musi jeszcze wydać Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. 

3) Transakcja pośrednia

Telewizja Polsat zawarła z Bauer Media Group przedwstępną umowę nabycia Grupy Interia. Finalizacja transakcji wymaga jeszcze zgody Prezesa UOKiK na dokonanie koncentracji. - Jesteśmy podekscytowani ogromną skalą możliwości i synergii, jakie stwarza ta inwestycja - powiedział Mirosław Błaszczyk, prezes zarządu Cyfrowego Polsatu i Polkomtela. Finansowanie transakcji zostanie przeprowadzone w całości ze środków własnych Telewizji Polsat. Jej wartość to 422 mln zł.

No i dokonała się znacząca repolonizacja mediów bez ogłaszania jakiejś "ustawy repolonizacyjnej mediów", którą by pani ambasador na pewno skrytykowała, czego się nasza władza boi bardziej, niż gniewu oszukanych górników. Może dlatego, że górnicy jeszcze w tym oszustwie się nie zorientowali...

No i prawdopodobnie wkrótce będzie miała miejsce kolejna (na razie hipotetyczna) transakcja, może za pół roku, może za rok. Pofantazjujmy:

4) Transakcja uzupełniająca

Koncern energetyczny PGE/Tauron/Energa/Enea/niewłaściwe skreślić nabywa pakiet kontrolny akcji Zespołu Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin (w skrócie ZEPAK). Zadowolenie z transakcji wyrazili zarówno były już właściciel grupy ZEPAK Zygmunt Solorz (czy jak tam on się naprawdę nazywa) oraz wypowiadający się dla zrepolonizowanej prasy lokalnej nowy minister aktywów państwowych - Piotr Patkowski.

A zarządzanie Orlenem będzie niełatwe: produkcja paliw, handel hurtowy paliwami, stacje benzynowe będące dziś także sklepami, koncern energetyczny z elektrowniami i 3 mln klientów na stanie, teraz jeszcze dochodzi dystrybucja prasy oraz redagowanie gazet lokalnych.

Jak oni się tam na tym wszystkim znają?

Nie zazdroszczę, podziwiam!