sobota, 5 grudnia 2020

Narciarstwo i narciarz w Polsce. 3 boomy, 2 kryzysy. Każde pokolenie boomu jest inne


Na ścianach w barze przy dolnej stacji kolei na Skrzyczne na odcinku Szczyrk-Jaworzyna (przy kasach) znajdziemy zdjęcia i daty budowy oraz ... demontażu historycznych już kolei linowych w masywie Skrzycznego. Te, co funkcjonują obecnie, to koleje nowe i nowoczesne, niemniej najczęściej (choć nie jest to regułą) postawione w śladzie starych.

Niemniej od dawna planowałem tekst na temat kondycji narciarstwa w Polsce oraz próby identyfikacji typowego narciarza, bo pod takowego biznes narciarski się "ustawia".

Boom nr 1 - sportowy

Z pierwszym boomem narciarstwa w Polsce, który z racji wieku mam prawo pamiętać, mieliśmy do czynienia na przełomie lat 70. i 80. ub. wieku. Był to okres rozwoju wielu stacji narciarskich, w tym głównie Szczyrku, Korbielowa, Wisły, Ustronia, Zwardonia i wielu innych. Na ten rozwój wpływ miało stawianie tzw. wyciągów górniczych - robiły to rozmaite kopalnie z myślą o rozrywce górników oraz - co wyszło po latach (szczególnie w Szczyrku i Korbielowie) - z naruszeniem pewnych procedur i bez poszanowania praw własności nieruchomości.

Niemniej we wspomnianych latach narciarstwo (głównie w południowej Polsce) stało się sportem powszechnym, a zawody o mistrza szkoły - normalnością. Narty jako sport nie były drogie. Sprzęt był produkowany przez polskie firmy. Narciarz jeździł w dziwacznych (z dzisiejszej perspektywy) kombinezonach, na nogach miał regle, a do regli przypięte polsporty. Za każdy wjazd się płaciło w budce stanowiącej kasę i bramkę wyciągową (takie budki stały przy każdym wyciągu) gotówką za dany przejazd. Charakterystyczne dla czasów (bo narciarstwo było popularne) były w niektórych miejscowościach (Szczyrk) podwójne kolejki rozdzielane żelaznymi (stałymi) barierami: krótsza dla posiadacza książeczki "G" (czyli górników) oraz dłuższa dla reszty populacji.

Typ dominujący narciarza? 

Aby go określić, trzeba opisać, jak to narciarstwo wówczas wyglądało. Otóż:

  • Wśród urządzeń wyciągowych absolutnie dominowały tzw. orczyki (z krótkim ... orczykiem, w przeciwieństwie do długich austriackich). Wjazd był niezwykle trudny, gdyż wymagał umiejętnego doboru pary (nierówność wagi powodowała problemy), znaczących umiejętności narciarskich ze względu na nierówne i często oblodzone tory narciarskie do wjazdu. A orczyki zbudowane przez kopalnie jechały dość szybko, moim zdaniem ok. 4-5 m/s. Wjazd wymagał też kondycji, gdyż niektóre orczyki miały długość powyżej kilometra, w tym te najdłuższe w Polsce: z Czyrnej na Halę Skrzyczeńską i (porównywalne długością) z Hali Skrzyczeńskiej na Małe Skrzyczne.
  • Orczyki były luksusem. Gdzieniegdzie trafiały się tzw. wyrwirączki, czyli dostawało się takie urządzenie wraz z pasem (przypinanym do ciała do pasa) i następnie to urządzenie należało wpiąć do będącej w biegu liny.
  • Koleje linowe też były, choć było ich niewiele. I nie wiem, czy wjazd nimi był łatwiejszy niż orczykiem, gdyż przeważnie mowa o kolejach z krzesłami ... jednoosobowymi (Skrzyczne, Czantoria), na których najczęściej należało odpiąć narty i trzymać je na kolanach, nawet jeśli powodowało to przemoknięcie ciuchów.
  • Trasy prowadziły przez polany, zwężenia, między domami, a czasem ... między drzewami. Dość powiedzieć, że szczyrkowskie "Bieńkula" i "FIS" były najszerszymi trasami w kraju.
  • Nie znano jeszcze wówczas pojęć "sztuczny śnieg" oraz "ratrak". Muldy na trasach, zwłaszcza trudnych, sięgały czasem 2 m. Stąd znana nam do dziś nazwa trasy "Golgota".
  • Same narty były proste (bez promienia skrętu, nieprofilowane), bardzooo dłuuugie, czasem nawet 230 cm, a główna technika jazdy polegała na zsuwaniu się przy zachowaniu równoległości nart. Doceniano (styl) trzymanie nart jak najbliżej siebie. Stąd dziś wielu "starych" narciarzy jeździ na tzw. carvingach w sposób nieco śmieszny - nie wykorzystując ich naturalnej pomocy do skrętu lub wykorzystując w bardzo ograniczonym zakresie. Znam mnóstwo takich "przypadków".
W efekcie powyższego typem dominującym narciarza był (z dzisiejszego punktu widzenia) narciarz doskonały, w sensie umiejętności. Stąd też nie znajdziecie dziś wśród narciarzy w wieku od ok. 50 l. wzwyż takiego, który miałby problem z jakąkolwiek górą. Nikt wówczas nie kwestionował, że należy umieć zjechać z każdej góry i - co dziś nie do pomyślenia - należy umieć wjechać każdym typem wyciągu.

Erste kryzys - kapitalizm


Ten swoisty boom został zakończony ... gospodarką rynkową. Nastał (w Polsce dziki) kapitalizm. Wąska grupa się bogaciła, przeciętny człowiek zubożał lub w ogóle stracił pracę. Zakłady pracy porzuciły swoje ośrodki wypoczynkowe, a w konsekwencji także stacje narciarskie. Narciarstwo przestało być modne. Szczyrk i Korbielów zostały skomasowane w tzw. Gliwickiej Agencji Turystycznej (GAT). Do tego doszły problemy własnościowe i w ogóle związane z prawem. Gdzieś tam okazało się, że wyciągi zbudowano bez pozwolenia, a jeszcze gdzieś - że na gruntach pani Zosi lub pana Staszka. Pani Zosia i Pan Staszek chcieli "miliony" (przypominam, że milionerem w Polsce był każdy obywatel przed dewaluacją złotówki), a stacje były "biedne". Do tego doszły ... otwarte granice, które otwarły przed bogatszym obywatelem katalog stacji alpejskich. Z czym do ludzi? Boom się skończył. Na nartach zostali tylko biznesmeni, jeżdżący zresztą zasadniczo do ... Kaprun i Zell am Zee. W każdym razie narciarstwo masowe w Polsce umarło. Ostało się tylko narciarstwo elitarne.

Boom nr 2 - krzesełkowy


Czarna Góra k. Lądka-Zdroju

Boom nr 2 związany był z kilkoma czynnikami go wspierającymi, w tym m.in.
  • bogaceniu się młodych ludzi (późniejszych tzw. "frankowiczów") w korporacjach;
  • wynalezieniu nart carvingowych
    Narty carvingowe

oraz
  • dostępności taniej oferty noclegowej, żywieniowej i karnetowej w tzw. "bliskiej" zagranicy, tj. głównie na Słowacji.

Ja ten drugi boom nazywam "krzesełkowym" - od głównego nośnika atrakcyjności stacji w owym czasie. Wyrastało nowe pokolenie narciarzy, głównie młodych ludzi. Ale młodzi nie mieli ochoty jeździć w "skansenach narciarstwa" - jak postrzegano Szczyrk i Korbielów. Ono sami uważali siebie za niezwykle nowoczesnych i pragnęli nowoczesności. Byli też w miarę bogaci, ale na polską miarę tego bogactwa. Był to zalążek tzw. "klasy średniej", przy czym dysproporcja zarobków do tzw. "Zachodu" była bardzo duża.

Na polskiej zapaści infrastrukturalnej najbardziej skorzystała ... Słowacja. "Słowackim Szczyrkiem" śmiało można było nazwać Wielką Raczę k. Oszczadnicy, ośrodek i miejscowość leżącą w zasadzie na granicy z Polską, tuż obok Zwardonia. O ile się nie mylę, to z Gliwic odchodziły nawet regularne busy na Raczę. Atrakcją Raczy były ... dwa krzesła: stare na Lalikach i nowe na Dedowce, z czasem doszło i trzecie na Marguszce, z kolei to dwuosobowe na Lalikach wymieniono na najnowocześniejszy wyciąg w okolicy - kombinację sześcioosobowych krzeseł i ośmioosobowych gondol.

Zuberec. Rohacze

Z czasem słowacki Zuberec i okolice pod Zachodnimi Tatrami stały się "słowackim Zakopanem".  

Ale i w Polce (powoli) zaczęła się poprawiać infrastruktura. W Wiśle na miejscu starego orczyka Wróblonki powstała w miarę nowoczesna (jakże by nie było: z czteroosobowym krzesłem) stacja Nowa Osada. Pan Pruski na Stożku wymienił orczyk na dwuosobowe krzesło. Wrócił do łask projekt "Austrii w Polsce" na Czarnej Górze k. Lądka-Zdroju, gdzie postawiono dwa nowe czterosobowe krzesła. Niewyprzęgane (czytaj: o dużej przepustowości, ale wolne), ale liczyło się to, że to krzesło, nie orczyk. Poszerzano trasy, czasem wytaczano nowe. I powstał (stale się rozwijający) największy wówczas w kraju ośrodek w Białce Tatrzańskiej.

Czasy charakteryzowało jedno: stacja narciarska, aby zostać doceniona przez konsumentów, musiała mieć dwa elementy na składzie:
  • kolej krzesełkową;
oraz
  • dobrą knajpę!

W konsekwencji powstał też nowy typ narciarza. Po raz pierwszy nastawiony nie na wysiłek i przygodę, lecz na wygodę. Nowy model nart (koniecznie carvingowych), nowy model kombinezonów (wszystko pod kolor), nowe auto (produkcji koreańskiej składane w Polsce), więc i nowoczesna stacja docelowa. Niemniej większe znaczenie miał typ wyciągu, niż sama trasa. To na tym boomie powstało mnóstwo takich stacji jednotrasowych: do góry wysoce wydajne (duża przepustowość) nowoczesne urządzenie, na dół jedna (czasem wąska) trasa, na której narciarze bliscy są wzajemnego, hmmm, zadeptania. Nie wiem czy to dobre słowo, ale Państwo wiedzą o co chodzi. Wymienię zaledwie kilka takich stacji: Zwardoń Mały Rachowiec, Wspomniana Nowa Osada, Świeradów, itp. Na Słowacji liczba corocznie stawianych kolei krzesełkowych była niesłychana (kilkanaście co najmniej), a niektóre były stawiane w tak mało popularnych drzewiej miejscach (Orawski Zamek, Witanowa), że ich przyszła rentowność mogła budzić wątpliwości. Wystarczył kawałek polany i tam ... stawiono kolej krzesełkową.

Nowy model narciarza oczekiwał ... nowoczesności. Stacje musiały się bić o niego nowościami, bo tam, gdzie przez rok lub dwa nie powstał ani nowy wyciąg, ani nowe trasy, narciarz ten nie przyjeżdżał. Był on natomiast ciągłym testerem nowości. O dziwo, biznes narciarski się do tego dostosował, czasem nawet ... bez większej racjonalności.

Zweite kryzys - kredyt we franku i euro na Słowacji


Boom ten zniknął jeszcze szybciej niż poprzedni. Zakończył go tzw. "kryzys finansowy" 2008 r. w połączeniu z ... wprowadzeniem waluty euro na Słowacji. O ile drzewiej Słowacja była rajem cenowym dla Polaków, o tyle nagle to Polska stała się rajem zakupowym dla Słowaków. Po prostu Słowacy po wdrożeniu euro przyjęli u siebie europejskie ceny - bo tak nowocześniej. Cóż. Europejscy narciarze nie nadjechali, nawet Słowaccy pokochali nagle austriacki Stuleck (80 km od Bratysławy), zamiast (droższych) rodzimych Chopoka bądź Tatrzańskiej Łomnicy.
Stuhleck pod Wiedniem

W kraju też jakoś tak powoli zaczęło ubywać w portfelu tej naszej małej klasy średniej, więc ubyło też narciarzy. Wiele ośrodków zostało z kredytami (z tytułu szybko rozwijanej infrastruktury), a bez klientów.

Boom nr 3 - niebieskotrasowy


Od jakiegoś czasu mamy w Polsce boom nr 3. Jeszcze mamy, bo nie wiemy, jakie będą skutki koronawirusa i jego reperkusji gospodarczych. Wraz z tym boomem, nieco podobnym do 2., ale jednak innym, wyrósł jeszcze inny typ narciarza: ja go nazywam "niebieskotrasowym".

Dlaczego?

Otóż dziś mamy do czynienia z narciarzem delikatnym, tym różniącym się od tego z poprzedniego boomu, że dla niego narty ... są tylko dodatkiem do:
  • spotkania z koleżankami i kolegami;
  • fajnych ferii;
  • basenów i hoteli SPA.

Drzewiej dla narciarza najważniejsze były jednak mimo wszystko narty. Teraz obserwuję zadziwiające zjawisko szturmu na wyciągi młodych ludzi w modnych okresach i ... kompletnego zlewania tematu w okresach niemodnych. W poprzednich sezonach w Szczyrku (mam stały karnet):
  • nie dało się jeździć (z powodu tłumu i kolejek) w przerwie międzyświątecznej ani w ferie, ale tylko ... w określonych godzinach, gdyż rano do 11:00 było pusto (nowy narciarz lubi się wyspać) i po 14:00 robiło się pusto;
  • od zakończenia ferii na trasach robiło się pusto, a kolejki do wyciągów kompletnie znikały;
  • kolejki znikały też w dni śnieżne, i (zwłaszcza) w dni szczególnie mroźne;
  • póki działały orczyki (jeszcze takowy jeden się ostał) - było one kompletnie zlewane, jeździło się więc na nich bez kolejki, podczas gdy do gondoli stało się chyba z pół godziny.

Pojawiło się nieznane wcześniej zjawisko "jazdy bez umiejętności jazdy": na "jakoś się uda". Pojawiły się tabuny młodych ludzi pędzących na swoich carvingach bez ładu i składu, ale też bez ... kijków. Kto ich tak nauczył, nie wiem doprawdy. Niemniej "moda" jest zadziwiająca i zadziwiająco powszechna.

Ot, po prostu narty stały się jedną z wielu (a najważniejszą w życiu) rozrywką młodego pokolenia, obok kina, siłowni, meczu, zakupów, bądź ... jazdy na rowerze. Ot, stacja narciarska nie rywalizuje o konsumenta już tylko z inną stacją narciarską, rywalizuje z Cinema City, promocjami w Silesia City Center, czy parkiem linowym.

Pojawiło się też nieznane wcześniej zjawisko dyskryminacji (przez narciarzy) trudniejszych tras. Ideałem nowego narciarza jest trasa ze Zbójnickiej Kopy, kto zna, ten wie o co kaman. 
Trasa ze Zbójnickiej Kopy


Niestety w ślad za taką dyskryminacją (wieczorny podział ilości narciarzy na trasy niebieską i czerwoną miał się zwykle jak jeden do pięciu) narciarzy, trudniejsze trasy są też dyskryminowane przez stacje - są przygotowywane w ostatniej kolejności lub wcale. Np. trasa czarna na Soszowie nie "chodziła" już chyba od 5-6 lat, a TMR z największą możliwie wrogością traktuje swoje kultowe trasy, czyli "Bieńkulę" i "Golgotę". 

Stąd dziś stacje najlepiej zarabiają na niebieskich trasach obsługiwanych przez nowoczesne i wygodne gondole (preferowane) lub krzesła oraz w czasie świąt i ferii. W marcu ... to stacje najchętniej by się zamknęły. Dziś "stary" (lepiej jeżdżący) narciarz jest dyskryminowany, a trasy przygotowuje się jak autostrady: ma być łagodna, szeroka i równa. Ot, znak czasów, myślę, że przejściowych.

Dziś narciarz nowy z boomu nr 3 na muldach na starej "Golgocie" lub w lesie na starym "Ondraszku" by się chyba zabił. 

Stąd chyba już nigdy nie zostanie odrestaurowana kultowa "Sahara" na Szyndzielni - chyba najostrzejsza niegdyś trasa w Polsce.

Stąd zamknięta od lat jest czarna trasa na Nosalu. 
Stąd...

Ciekawe, czy koronawirus znów wpłynie na powstanie nowej epoki narciarskiej?

6 komentarzy:

  1. Bardzo trafne spostrzeżenia. To prawda, zaraza niebieskotrasowa tak się rozpanoszyła np. w Szczyrku, że płakać się chce i serce krwawi patrząc na kultową Golgotę i wspaniałą Bieńkulę leżącą od lat odłogiem. No tak, ale ja jestem z sortu tych "doskonałych" i nam nic nie straszne, nawet śnieg padający w poziomie ;). Jest nadzieja, że skoro p. Cura rozesłał link, to może do TMR dotrze, że to my starzy weterani jesteśmy ich najwierniejszym targetem i może w tym sezonie w końcu nam też coś zaproponują. Trasa z Kopy jest blamażem dla ośrodka, który mógł śmiało konkurować z wieloma wymagającymi aplejskimi trasami (nie długością, ale przynajmniej poziomem trudności). Rozumiem, że dla każdego coś miłego, więc miło by było mieć wybór, a nie tylko naśnieżone 3 niebieskie trasy. No, ale póki co cieszymy się że w ogóle otworzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odbieram nowego narciarza jako "zarazy niebieskotrasowej", choć przyznam, że czasem niektóre zachowania mnie irytują, zwłaszcza te niebezpieczne: jazda bez kijków, zatrzymywanie się grupowe na środku trasy, ściganie się z aplikacją prędkościową na smartfonach przy niewielkich umiejętnościach jazdy, wpadanie na narciarzy i pretensje do nich, że "zajechali drogę". Mam wrażeniem, że ludzie ci kompletnie nie znają zasad poruszania się na stoku, tzw. "kodeksu FIS". Ale też dzięki tym narciarzom "niebieskotrasowym" biznes się kręci, choć też mnie wkurza odwracanie się d... do klientów wymagających ... narciarsko! Może to wyjść docelowo stacjom bokiem.

      Usuń
    2. Jeszcze jest aspekt finansowy: trasę niebieską wystarczy pokryć warstwą ok. 30 cm śniegu i jest super, na trasie czarnej potrzeba czasem nawet metra!

      Usuń
    3. Zupełnie nie miałam na myśli narciarzy (chociaż z powyższymi uwagami zgadzam się w pełni), lecz ogólne rozpanoszenie się tras niebieskich w ośrodku, który ma taki (marnowany) potencjał. Od lat obserwujemy, że trasy bardziej wymagające są po prostu "olewane". Ludzie garną się do jeżdżenia po nich, nawet napis "trasa zamknięta" nie odstrasza, choć może jest jakimś alibi dla gestorów ośrodka. Zaczyna mnie wkurzać na maksa, to że nie można sobie tam już zupełnie pojeździć (tak jak to kiedyś było). Ze Szczyrku zrobili ślizgawkę dla dzieci, gdyby nie to że i tak tu mieszkam i mam górę pod nosem, to chyba bym tam nie jeździła - a już na pewno nie, gdybym miała tu przyjechać 200 albo 300 km. Poza tym, jeśli ośrodek chwali się 23 km tras, to niech je też naśnieży, a jeśli to mu za drogo, to niech się przyzna, że udostępnia tylko 3 max 4 trasy i niech nie wymaga od narciarzy takiej kasy za te udostępnione 6 km tras - w Alpach można za 30 Euro dziennie (średnia karnetu tygodniowego) nieźle poszusować po dziesiątkach kilometrów tras. Pozdrawiam i do zobaczenia na stoku :)

      Usuń
    4. Zobaczymy, jak będzie. Na razie na 3 zimy po modernizacji mieli dwie słabe i jedną dobrą - przy dobrej Golgota chodziła może miesiąc, a Bieńkula może 2 tygodnie. W marcu - mimo świetnych warunków - te trasy zamknęli. Niemniej 800 zł za sezon jeśli się ma blisko (razem z jazdą wieczorną) - to nadal oferta do akceptacji. Ale "dzięki" tym sezonówkom, nie muszą się tak starać - choć to myślenie nieperspektywiczne.

      Usuń
  2. Co za smutny artykuł. "Dziki kapitalizm" i marudzenie, że ktoś gorzej jeździ czy później wstaje. No naprawdę epokowe odkrycie, że najwiecej ludzi bierze wolne w ferie - nawet nie dlatego, że chce ale po prostu musi ze względu na dzieci. Ot takie dziaderskie marudzene i opowiadanie jak to kiedyś było. Kiedys pewnie na snowboardzistów narzekałeś :D

    OdpowiedzUsuń