sobota, 29 września 2018

Tylko księgowi(e) nie strajkują

Dzisiejszy Dziennik Zachodni przynosi następujące wieści:

"We wtorek odbędzie się wielka manifestacja służb mundurowych. (...) W manifestacji ma wziąć udział nawet 20 tysięcy policjantów, strażaków, funkcjonariuszy straży granicznej oraz służby więziennej [oraz celno-skarbowej] z całego kraju. (...) Mundurowi domagają się podwyżek o 650 zł." Dalej z artykułu dowiadujemy się, że mundurowi dodatkowo domagają się zniesienia limitu wieku emerytalnego (55 lat) i w zasadzie ten postulat ... już został zaakceptowany.

Cóż, niedawno w Warszawie strajkowało około 20 tysięcy pracowników ZUS-u. Wcześniej o "swoje" walczyli górnicy, lekarze rezydenci (cokolwiek ten neologizm oznacza), pielęgniarki i opiekunowie osób niepełnosprawnych.

Strajki być może dziwią zadufanych w sobie przedstawicieli rządu, ale tak naprawdę dziwić ich (i kogokolwiek innego) nie powinny. Strajki są efektem przyjęcia określonego systemu, gdzie państwo działa ekspansywnie na gospodarkę (regulacje, repolonizacje i inne przejęcia) oraz w konsekwencji obiecuje obywatelom, że o nich zadba. Ot, taki Gierek (lub Francja) współczesnych czasów. No i obywatele, skoro nie są durniami, też powoli uczą się reguł tej gry. Wiedzą, że ich sukces nie wynika dziś z ciężkiej pracy, bo tylko kretyni ciężko pracują, tylko z odpowiednio głośnego domagania się podwyżek, dopłat lub zasiłków. Widzą, że jedni (górnicy) już swoje wywalczyli i nie chcą być gorsi. Więc walczą o "swoje".

Paradoksalnie strajki wynikają też z ... dobrej sytuacji gospodarczej i dobrej sytuacji na rynku pracy, gdzie mamy rekordowo niskie bezrobocie. Mamy rynek pracownika. Pracownicy (trzeba trafu: głownie sektora publicznego) nie boją się dziś o to, że utracą pracę. Nie boją się, więc ... mają odwagę strajkować. Chcą wykorzystać to dziejowe pięć minut, bo za chwilę przecież może znów wrócić z całą swoją brutalnością ... rynek pracodawcy. I wówczas strajków nie będzie, bo strajkujących będzie kim zastąpić, co pewnie każdy kapitalistyczny pracodawca chętnie wykona.

Kto jeszcze nie strajkował? Księgowi! Kto na pewno nie będzie strajkował? Księgowi! Dlaczego? Otóż problem jest wielowątkowy, ale diagnoza łatwa do sformułowania.

Po pierwsze księgowych, a może raczej księgowe, bo zawód jest mocno sfeminizowany, załatwił swego czasu minister poprzedniego (i, trzeba trafu, obecnego też) rządu - Jarosław Gowin. Otwarcie zawodu było iluzją możliwości łatwego dorabiania przez kobiety. Skończyło się założeniem działalności księgowej przez ... sprzątaczki lub fryzjerki.

Po drugie księgowe (tak chyba należałoby pisać) załatwiły się same. Otóż one same ... rozmnożyły się jak przez pączkowanie. Gdziekolwiek nie splunąć, można dziś trafić na księgową, na dobrą sprawę sam mam takową w domu. Najpierw rzuciły się na szkoły, co w zasadzie kobiety przywykłe do rywalizacji robić zawsze potrafiły, w przeciwieństwie do młodych mężczyzn w 90 proc. marzących, aby zostać ... piłkarzami. A potem absolwentki liceów, szkół i uczelni ekonomicznych oraz różnej maści kursów księgowych masowo rzuciły się do uprawiania buchalterii.

Efekt? Dziś żaden księgowy nie ogłosi strajku. Na rynku pracy księgowych oraz na rynku usług księgowych mamy bowiem nadal rynek pracodawcy oraz zamawiającego. Jak którejś księgowej nie podoba się praca za najniższą krajową lub "usługa all inclusive" dla firmy za 200 zł miesięcznie, to "sto innych czeka za bramą". Ot, piękne wspomnienie kapitalisty w innych branżach, akurat w księgowości nadal jest rzeczywistością.

Co zrobić w tej sytuacji? W sumie sprawa jest prosta: nie trzeba robić nic wielkiego, wystarczy tylko odczekać jakieś ... 20 lat. Skoro zawód księgowej jest dziś nieopłacalny, to parcie na licea, szkoły i uczelnie ekonomiczne oraz różnej maści kursy księgowe będzie malało. I za jakieś 20 lat zawód księgowej znów uzyska należny szacunek, a wynagrodzenia za tę pracę staną się więcej niż godziwe. Mówimy w końcu o sprzedawaniu jakże trudnej wiedzy w połączeniu z jakże wielką odpowiedzialnością. Księgowej też się coś z życia należy. W końcu księgowa, też człowiek z krwi i kości. Jak o pewnym przypadku śpiewał Kaczmarski:
Metamorfozy sentymentalne

Co było do udowodnienia.
Znalezione obrazy dla zapytania: autostop

czwartek, 27 września 2018

Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie

Ta pani nie ma gdzie schować uciążliwych papierków
Od najbliższego poniedziałku 1 października nastąpi normalność. Będzie się można poruszać samochodem po Polsce bez wożenia ze sobą uciążliwych dokumentów: dowodu rejestracyjnego i kwitu ubezpieczenia

Nastąpi coś, co w cyfrowym świecie winno mieć miejsce już co najmniej od kilku lat. Dziś można wejść na koncert z cyfrowym biletem, podobnie na mecz piłkarski, można nawet kupić wizę turecką bez wychodzenia z domu. Na Węgrzech obowiązuje nawet cyfrowa opłata za autostrady i nie trzeba tam żadnego kwitu. A w samochodzie podlegającym powszechnej rejestracji, przeglądom i ubezpieczeniom trzeba było wozić jakieś papierki.

Człowiek wolny nie wozi papierków. Człowiek zniewolony, jak w komunizmie, nie może się poruszać bez bumagi. Dla mnie to zasadnicza różnica.

Oddając królowi, co królewskie, nie sposób nie dostrzec, że problem nie został rozwiązany kompleksowo. Trzeba jeszcze mieć przy sobie prawo jazdy, choć, szczerze mówiąc, nie wiem po co. Przecież w dzisiejszym cyfrowym świecie...

środa, 26 września 2018

Ekonomia inna niż w Polsce. Real ... bierze kredyt na budowę stadionu

Nowe Bernabeu. Zdjęcie: www.stadiony.net
Jak informuje portal Stadiony.net:

"Zgodnie z przewidywaniami udało się i Real otrzymał od swoich socios zielone światło: z 1097 głosujących aż 1017 osób zgodziło się, by Real zwiększył dług do 575 mln € na maksymalnie 35 lat.
(...)
Ani suma, ani data nie są przypadkowe. Przebudowa Bernabeu ma bowiem kosztować nie 400 mln € – jak planowano jeszcze w 2014 roku – a 525 mln € (ok. 2,25 mld zł).
(...)
Z kolei lwia część finansowania ma pochodzić z kredytu zaciąganego na 20-30 lat, zależnie od ostatecznych ustaleń i podpisanej umowy. Podczas niedzielnego zgromadzenia Florentino Perez zapewnił, że roczna rata za przebudowę stadionu nie powinna przekraczać 25 mln € rocznie (a więc ok. 4% przychodów), podczas gdy wzrost wpływów z tytułu nowych powierzchni komercyjnych przyniesie dodatkowe 150 mln € rocznie. Przy takich przychodach Real zamierza stać się pierwszym klubem świata z rocznym wpływem ponad 1 mld €!"

Komentarz:

Z naszego, polskiego, punktu widzenia artykuł jest niezrozumiały. Gdyby Real miał siedzibę w Warszawie lub Zabrzu, nie musiałby on zaciągać żadnego kredytu. Stadion być może i by powstał na kredyt, ale byłby to kredyt zaciągnięty przez miasto, zgodnie z obowiązującym modelem:

"PRZYCHODY PRYWATNE - KOSZTY PAŃSTWOWE!"

poniedziałek, 24 września 2018

Trzy cechy piłkarza

On już ma kontrakt w Zagłębiu Lubin. Jemu się udało!
Mój serdeczny kolega po jakimś fascynującym meczu polskiej ligi stwierdził, że w najlepszych zachodnich ligach piłkarz posiada trzy niezbędne do zrobienia kariery cechy (łącznie):

a) szybkość,
b) technikę,
c) motorykę.

W tych nieco gorszych ligach akceptowalne jest posiadanie dwóch z ww. cech, czyli np. piłkarz bez szybkości obroni się, jeśli ma dobrą technikę i motorykę.

Natomiast w polskiej lidze właściciele są zachwyceni kontraktując piłkarza wyróżniającego się tylko jedną z ww. cech. Ot, wystarczy, że jest szybki (Mazek), ma technikę (Starzyński) lub motorykę (Janoszka) i może liczyć na kontrakt nawet we wspieranym przez KGHM Zagłębiu Lubin, gdzie, jak wszyscy wiedzą, wypłaty są godne i płacone regularnie.

Powyższe zobrazowano niżej:


niedziela, 23 września 2018

Myśl już o nartach! Cz. II (ost.) - Inne górki w okolicy

Czasem bywa mroźno - zima dwa lata temu
Pisałem już o Szczyrku (nowa wyprzęgana sześcioosobowa kanapa 1700 m długości i 200 m przewyższenia, długość trasy ok. 2 km i 10 proc. nachylenia) oraz o Mostach (przeniesiona niewyprzęgana czteroosobowa kanapa 550 m długości i 150 m przewyższenia, trasy 600 m długości z nachyleniem 25 proc.).

Dziś o innych inwestycjach oraz o braku inwestycji w "zasięgu" narciarza z Katowic lub Krakowa.

Małopolska


Buduje się zupełnie nowa wyprzęgana (a więc szybka) sześcioosobowa kanapa w miejsce starej na Słotwinach w Krynicy na jednych z dwóch (dlaczego nie ma wspólnego karnetu?) ośrodkach. Jest to związane ze zmianami właścicielskimi. Oprócz kanapy buduje się też chodnik w koronach drzew, coś znanego już z Bachledovej Doliny.

Ponadto powstaje nowy ośrodek narciarski w Piwnicznej. Nie, nie Sucha Dolina. Górka nazywa się Kicarz. Będzie czteroosobowe wyprzęgane krzesło, będą trasy, w tym takie naprawdę ostre. Inwestorzy sporo ryzykują, bo w zasięgu odległości i czasu dojazdu jest raczej tylko narciarz krakowski, a ten, jak wszyscy wiedzą, lubi tylko łagodne polanki, vide Białka. Ponadto w polskich warunkach śniegowych dużo trudniej jest utrzymać ostrą trasę. Ale pożyjemy, zobaczymy.

Polskie Sudety


Tu niestety słychać tylko o jednej nowości. Powstanie nowe czteroosobowe krzesło w Zieleńcu. Stąd przyjazna słabszym narciarzom stacja awansuje do chyba najlepszej w Polsce "małej karuzeli". Liczba wyciągów, tras i wariantów zjazdów już i tak jest tam imponująca. Tylko ta długość, a raczej jej brak...

Słowacja


Kiedyś boom inwestycyjny, potem (po wprowadzeniu euro) posucha, od kilku lat inwestycje ruszyły, ale ... tylko te konkretne. W najbliższym sezonie "królem nowości" okaże się Żdiar, gdzie mają powstać dwie nowe koleje, w tym budowa jednej już dobiega końca. I, co ważne, dotyczy stacji ulubionej przez polskich narciarzy. W Bachledovej Dolinie stara "trójka" zostanie zastąpiona szybką gondolą. Ponad 1500 m długości wyciągu i ponad 260 m przewyższenia to naprawdę niezłe parametry. Wyciąg będzie obsługiwał popularną i widokową niebieską trasę o długości ok. 1900 m i nachyleniu ok. 15 proc. Pewnie znacząco skróci czas przebywania w powietrzu, zamiast na trasie.

Jeseniky


Jesenicki "Zieleniec", czyli Karlov, wzbogaci się o dwa nowe czteroosobowe krzesła. Jedno zastąpi popularną dwójkę (Mysak), a drugie zwykłe wyciągi. Karlov stanie się najpopularniejszą na południe od Opola stacją z łagodnymi trasami świetnie nadającymi się do nauki jazdy, ale przy okazji też do "zwiedzania". Liczba tras jest tam imponująca, tylko górki, niestety, nie da się powiększyć. Nowe wyciągi będą miały ok. 600 m długości i ok. 150 m przwyższenia, co zasadniczo odpowiada tamtejszym standardom. Aczkolwiek Mysak obsługuje też jedną z dłuższych tamtejszych tras (ok. 1500 m).

Tam, gdzie (niestety) o nowościach nic nie słychać


Nic nam nie wiadomo o jakichkolwiek postępach w Brennej, w Koniakowie na Ochodzitej, o powrocie narciarstwa na Szyndzielnię. Te miejsca wymierają narciarsko i po kilku latach pewnie nie będzie już co tam sprzątać, a na trasach wyrosną chałupy.

Nic też nie słychać o zakończeniu któregokolwiek ze sporów w Zakopanem (Butorowy, Gubałówka, Nosal), ani o uruchomieniu wybudowanej parę lat temu kanapy w Korbielowie. Zakopane już jest iluzją miejsca dobrego na narty (chyba, że jako sypialnia Białki), Pilsko umrze za chwilę. Oby coś w tej materii się zmieniło.

Niepokojące wieści napływają też z Wisły, gdzie dalej położone stacje narzekają na rentowność interesów. A z nieznanych nam powodów w jednej ze śląskich agencji nieruchomości wystawiono na sprzedaż ON Soszów. Dziwne, bo to jeden z lepszych wiślańskich ośrodków. Ale, jak już pisałem wcześniej, nie znamy kulis sprawy.
Narciarz przy górnej stacji krzesła pod chatą Paprsek
Chata Paprsek

sobota, 22 września 2018

Jesień. Czas na SKM? A skądże. Myśl już o nartach! Cz. I - Beskid Śląski

Nastaje jesień - i kalendarzowa i rzeczywista: mamy za oknem istotny spadek temperatury. Czy w związku z tym mamy teraz czas na SKM*? A skądże. Trzeba się przygotować do sezonu ... narciarskiego. Przygotowanie winno polegać na rozsądnej aktywności fizycznej oraz śledzeniu, co też na rynku narciarskim się dzieje.

*) SKM - popularna (niegdyś) na Śląsku forma spędzania wolnego czasu, od siednąć sie, klachać i maszkiecić! (tłum. siedzieć, gadać i jeść).

Dla narciarzy ze Śląska mamy dwie dobre wiadomości. Dwie nie stanowią jakiegoś nadmiaru, ale nie narzekajmy:
  • Pierwsza dobra wiadomość jest taka, że wszystko wskazuje na to, iż w nowym sezonie narciarskim znacznemu rozwojowi ulegną górne partie Szczyrku. Wybudowana zostanie nowa kolej linowa (już prawie stoi w całości) z Hali Skrzyczeńskiej nieco w lewo od dotychczasowego wyciągu na Małe Skrzyczne. Do tego powstanie nowa, bardzo łagodna, trasa. Ponadto została już praktycznie poszerzona trasa z Małego Skrzycznego. Tamże "pójdzie" też nowy wyciąg talerzykowy. Dzięki nowemu "krzesłu" wreszcie nastąpi realne połączenie dwóch ośrodków narciarskich, o ile ... Ondraszek na Skrzycznem zyska naśnieżanie. Przebudowane zostaną też zasady ruchu narciarskiego na Hali Skrzyczeńskiej, gdzie krzyżowały się tłumy zjeżdżające trasą, wysiadające z gondoli i oczekujące na orczyk. W ogóle pomysł z inwestycją w górne (czytaj: łagodne) partie ośrodka jest przedni. Dobrzy narciarze liczą na to, że ruch narciarski związany z nauką jazdy oraz lekką rekreacją przeniesie się właśnie tam i odciąży trudniejsze trasy. Ponadto zagospodarowanie górnych partii góry, gdzie śniegu jest zazwyczaj więcej, a temperatury niższe, oznacza dłuższy sezon narciarski. Co jeszcze w ośrodku TMR? Kolejna moim zdaniem pozytywna zmiana: zdemontowano orczyki na Julianach. Stąd widać, że właściciele zorientowali się, że nie można góry i tras zapchać narciarzami, jak to zrobiono np. na Kotelnicy. Wystarczy jeden konkretny wyciąg. Może lepsza zima zmieni to myślenie, ale na razie chodziły i tak tylko trasy naśnieżane, w dodatku czasem na duży kredyt (kamienie i przetarcia).
 
Szczyrk. Orientacyjny przebieg nowej kolei linowej (na czerwono)

  • Druga dobra wiadomość jest taka, że w dziś czeskich Mostach, ośrodku bardzo popularnym wśród śląskich narciarzy, budują też nową kanapę. Co prawda taką z odzysku, ale nie czepiajmy się. Czteroosobowe krzesło jest tym, co przywróci ośrodkowi należną rangę lidera wśród miejsc treningowych. Bo Mosty dysponują krótkimi (po 600 m), ale za to bardzo treningowymi trasami. Ot, taka mała karuzela, szczególnie popularna do jazd wieczornych (17-21). Czteroosobowe krzesło zastąpi starą "pomę".

Mosty. Orientacyjny przebieg nowej kolei linowej (na czerwono)

piątek, 21 września 2018

Grupa Żywiec dowodem na niestabilność prawa podatkowego


Najpierw suchy komunikat:

"Grupa Żywiec może zapłacić ok. 68 mln zł kary po kontroli podatkowej w związku z "niewłaściwym ujęciem w rozliczeniach podatkowych". Około 47 mln zł wynikać będzie z tytułu podatku dochodowego od osób prawnych oraz 21 mln zł z tytułu odsetek - szacuje Żywiec."

Potem wytłumaczenie ze strony producenta najcenniejszego napoju dla mężczyzn na świecie:

"Spółka nie zgadza się z ustaleniami protokołu, gdyż w opinii zarządu wnioski ŚUCS zawarte w protokole nie znajdują uzasadnienia na gruncie obowiązujących przepisów prawa, a także dotychczasowego orzecznictwa sądów administracyjnych dotyczącego spraw o zbliżonym stanie faktycznym i prawnym. Dodatkowo, spółka jest w posiadaniu indywidualnych interpretacji prawa podatkowego wydanych w imieniu Ministra Finansów potwierdzających zasadność podjętych przez spółkę działań" - czytamy dalej.

Komentarz: 

Sprawy nie znamy. Ale jeśli "spółka jest w posiadaniu indywidualnych interpretacji prawa podatkowego wydanych w imieniu Ministra Finansów [pis. oryginalna] potwierdzających zasadność podjętych przez spółkę działań", to mamy do czynienia z wybitną niestabilnością prawa, a raczej niestabilnością podejścia do prawa skarbowego. A później rząd się dziwi, że … firmy boją się inwestować. To ja się dziwię, że rząd się dziwi.

Co teraz? Pewnie Żywiec pójdzie do sądu, ale najpierw urząd zablokuje mu konta. Firmę przejmie konkurencja, która w dodatku wzbogaci się ekstra ... za 10 lat, gdy zostanie wydany korzystny dla firmy wyrok. Fantazja? Być może tak, ale czy na pewno?

środa, 19 września 2018

Pomponik ekonomiczny. Jak trudno się rozstać z ... kredytem

Jak donosi Pomponik o rozstaniu pewnej znanej pary celebrytów:


"Rok temu Olga i Sebastian zaręczyli się, a niedawno kupili na kredyt 100-metrowy apartament na warszawskim Wilanowie wart około miliona złotych.

Lokalizacja wymarzona. Para mogła korzystać z licznych ścieżek rowerowych, tras spacerowych oraz nadwiślańskich plaż. Pod koniec roku miał odbyć się ślub.

Nieoczekiwanie jednak rozstali się. - To dwa bardzo silne charaktery, ale starali się znaleźć kompromis. Jednak nie spodziewali się, że w wielu sytuacjach będzie im tak trudno go osiągnąć - zdradza informator "Na Żywo".

W mieszkaniu obecnie mieszka aktor - Olga wróciła do swojego starego lokum. Dzięki ogromnemu kredytowi na mieszkanie tak szybko jednak o sobie nie zapomną..."

A mówiła babcia: 
"Dobry zwyczaj,
nie pożyczaj!"



Kredyt na wieczność

Rok temu Olga i Sabastian zaręczyli się, a niedawno kupili na kredyt 100-metrowy apartament na warszawskim Wilanowie wart około miliona złotych.
Lokalizacja wymarzona. Para mogła korzystać z licznych ścieżek rowerowych, tras spacerowych oraz nadwiślańskich plaż. Pod koniec roku miał odbyć się ślub.
Nieoczekiwanie jednak rozstali się. - To dwa bardzo silne charaktery, ale starali się znaleźć kompromis. Jednak nie spodziewali się, że w wielu sytuacjach będzie im tak trudno go osiągnąć - zdradza informator "Na Żywo".
W mieszkaniu obecnie mieszka aktor - Olga wróciła do swojego starego lokum. Dzięki ogromnemu kredytowi na mieszkanie tak szybko jednak o sobie nie zapomną...


Czytaj więcej na https://www.pomponik.pl/plotki/news-olga-boladz-i-sebastian-fabijanski-zostali-z-ogromnym-kredyt,nId,2631987,nPack,2#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

sobota, 15 września 2018

Bohater jednego transferu

Dawid Janczyk już wydaje biografię. A mógł być gwiazdą kadry
"– Stoczyłem się. A mogło być tak pięknie. Wtedy myślałem że życie mam u stóp. Latem 2007 roku wyjechałem do CSKA Moskwa – Legia sprzedała mnie za ponad cztery miliony dolarów. A ja nie miałem jeszcze skończonych 20 lat. Dziś wiem, że tamten transfer był największym błędem w życiu. Woda sodowa uderzyła mi do głowy. Byłem sam jak palec. Kiedyś nie lubiłem pić, więc potem zapijałem samotność wódką. Ona wypełniała mi czas – wspomina czas w Rosji."

W.Pawłowski przebojem wkradł się do składu Lechii. We Włoszech przepadł

Chyba kupię książkę Dawida. Piłkarzem nigdy nie był wybitnym, ale może być ciekawa. A spojrzenie Legii na ww. transfer na pewno jest inne: to było mistrzostwo świata. Sprzedano piłkarza nawet nie pierwszego składu za "ponad cztery miliony dolarów". Cieszył się klub, cieszył się pewnie menadżer, a zawodnik rzucony na głęboką wodę, jak można się było tego spodziewać, utonął. Ilu takich bohaterów jednego transferu, choć nie tak spektakularnego, też utonęło? Wielu: Sandomierski, Pawłowski, Piech, Starzyński, Kosecki, Żyro. Byli gwiazdami naszej ligi. Wyjeżdżali z nadziejami. Wielu z nich wróciło do Polski z podkulonym ogonem. Żaden nie jest dziś wielką gwiazdą.

Szybkość nigdy nie była atutem F.Starzyńskiego. To wyklucza sukces poza Polską

W interesie klubów jest sprzedawać piłkarzy z zyskiem. Zwłaszcza tych, którzy nie decydują o sile zespołu. Kiedyś Janczyk, dziś Szymański. Legia była bliska sprzedania tego drugiego do CSKA Moskwa za kolejne miliony. I była bliska zrobienia piłkarzowi ... niesamowitej krzywdy. Niech on najpierw potwierdzi w kolejnym sezonie swą klasę w Polsce (bo jest od tego jeszcze daleko), a wówczas będzie mógł zacząć marzyć o zagranicy. Zacząć marzyć. Bo teraz by z pewnością zginął sportowo.

Sebastian Szymański parę razy dobrze kopnął piłkę i już Legia chciała go dobrze sprzedać

Siedem (a może pięć) lat tłustych, siedem (a może pięć) lat chudych

Po niczym tak dobrze nie widać cykli koniunkturalnych w krajowej gospodarce, jak po stopie bezrobocia. Patrząc dokładnie na dane publikowane przez GUS można dostrzec ... pięć lat tłustych i ... pięć lat chudych. Odwracając wykres uzyskujemy dane na temat koniunktury; zatrudniają - jest dobrze; zwalniają - źle, ot, banał:


Dziś jesteśmy na szczycie cyklu koniunkturalnego (piąty rok z rzędu spadku bezrobocia). Potwierdzają to też niemal wszelkie inne statystyki, w tym także dochody państwa z podatków oraz dochody całkowite (w tym niepodatkowe). Moim zdaniem to znacznie lepszy indykator, niż wzrost/spadek produktu krajowego brutto:


Analizując wykres, nie da się nie zauważyć, że dane za ostatnie dwa lata (a i z trzecim rokiem może być podobnie) wyglądają, jak na reklamie braveranu. Widać też, że wcześniejsze wzrosty nie były tak spektakularne, a w 2013 r. zanotowaliśmy nawet spadek dochodów budżetowych. Gdyby z wykresu zdjąć efekt podaży (w zasadzie produkcji) pieniądza, mielibyśmy odwrotność stopy bezrobocia, aczkolwiek z lekkim przesunięciem w czasie. Co potwierdza wniosek wcześniejszy.

Co takiego zwykle dzieje się na szczycie koniunktury? Otóż zwykle udaje się ... wszystko. Nawet najgłupsze pomysły okazują się "midasami". Ale tym razem tak nie jest. Przedsiębiorstwa prywatne nie inwestują. Przedsiębiorstwa prywatne nie wydają pieniędzy bez sensu. Przedsiębiorstwa prywatne chyba pamiętają poprzedni kryzys, i w konsekwencji unikają zadłużania się.

W związku z powyższym za "midasowe" pomysły wzięło się państwo: milion samochodów elektrycznych, lotnisko marzeń, budowa "czempionów narodowych" w gospodarce, miliardy na piłkę nożną - to wszystko pojawiło się w przestrzeni publicznej. Problem w tym, że są to pomysły strategiczne wiążące nas na wiele lat. I daj Boże, aby dobra koniunktura została z nami na te wiele lat. Ale - niestety - analiza danych historycznych każe nam szykować się na gorsze czasy: trzeba zacząć "zbierać orzechy", jak czynią to wiewiórki przed zimą. One wiedzą, że inaczej tejże zimy nie przetrwałyby.


czwartek, 13 września 2018

Im więcej pieniędzy władujesz w dany projekt, tym większego gniota otrzymasz w zamian

Cytuję za Interią:

"Czy polskie kluby piłkarskie rokrocznie będą rosły w siłę i przestaną być chłopcami do bicia w europejskich rozgrywkach? Ogromne pieniądze w nasz futbol planuje wpompować m.in. będący spółką Skarbu Państwa Totalizator Sportowy - wynika z informacji Pulsu Biznesu.

Mowa o potężnym zastrzyku gotówki, liczonym w kwocie 1,5 mld zł, który byłby inwestycją w infrastrukturę, system szkolenia oraz monitoring piłkarzy. Jak wynika z informacji dziennikarzy, chodzi o wieloletni projekt odbudowy polskiego futbolu, z udziałem poważnych sponsorów.”

Projekt własny autora


Należało się spodziewać, że po słabych MŚ w wykonaniu naszej reprezentacji oraz po pucharowej, bardzo spektakularnej, eurowtopie w wykonaniu naszych klubów rząd zajmie się tematem. W końcu piłka nożna jest rzeczą ważniejszą, niż jakaś tam zwykła polityka, a często staje się też tej polityki przedmiotem. Jak i teraz. Problem w tym, że rząd wybrał chyba ... najgorsze z możliwych rozwiązanie. Moim zdaniem, i zdaniem wielu moich rodaków, polska piłka nie cierpi raczej na NIEDOBÓR KASY, ona raczej cierpi na NADMIAR KASY. Aby podnieść poziom polskiej piłki raczej nie należy już niczego DAWAĆ, należałoby raczej coś ZABRAĆ.

Gdyby bowiem piłkarzom zabrać święty spokój i ich nieprzystające do poziomu kontrakty, działaczom z kolei zabrać łatwo wyżebraną kasę w swoich miastach i firmach zależnych od państwa, wówczas oni wszyscy ... musieliby wziąć się naprawdę do pracy. Jedni zacząć trenować, a drudzy zacząć rozsądnie liczyć pieniądze.

Ale to niewykonalne, w końcu kibole, to też wyborcy, i to całkiem karni.

Tymczasem pisałem parę lat temu w Międzynarodowych Standardach Rachunkowości:

"Wyasygnowanie dużych pieniędzy na na kontrakty piłkarzy, na projekt artystyczny, na budowaną drogę czy na projekt biznesowy wcale nie oznacza, że dzięki temu zminimalizujemy ryzyko i zwiększymy swoje szanse na sukces. Namacalne przykłady daje nam rynek muzyczny i rynek filmowy. Gwiazdami rocka pamiętanymi przez pokolenia zostali przecież ci, którzy niegdyś grali w garażach "za piwko i chleb", zresztą część z tych dinozaurów koncertuje do dzisiaj, jak na przykład Babcia Kozidrak, czy Dziadek Staszewski. A pompowanie milionów w nowe gwiazdy przynosi katastrofalne skutki. Podobnie w przemyśle filmowym: filmy oscarowe z roku na rok są coraz podlejsze."


No i moje przemyślenia dziś potwierdza opisana przez Wprost afera ze start-upami:

"Wydane 15 mld zł [na start-upy] nie wpłynęło w zauważalny sposób na podwyższenie innowacyjności polskiej gospodarki.
(...)
Patent - na przekręt, nie na wyświetlacz - jest niezły: prace przy tego typu projektach trwają zwykle wiele lat, trudno je weryfikować i są obarczone ryzykiem niepowodzenia."


sobota, 8 września 2018

Włosi. Życie to teatr. Cz. III (ost.) - Jedzenie oraz sycylijskie lenistwo i niechęć do reguł

Jedzenie. Inaczej niż w Polsce (str. 121-135)


"Porażająca większość Włochów, bo aż dziewięćdziesiąt procent (...) lubi i stawia na pierwszym miejscu kuchnię włoską. Co tłumaczy tak przykry dla niektórych gastronomicznych kosmopolitów niedostatek w tym kraju restauracji etnicznych - sushi, kebabów, dań francuskich. Pięćdziesiąt trzy procent Włochów woli kupować wyroby lokalne, aż czterech na sześciu nie weszło nigdy do restauracji oferującej kuchnię inną niż włoska.
(...)
Kuchnia to dobro narodowe i ulubiony temat rozmów - wszyscy opowiadają o tym, co zjedli, jedzą lub zjedzą.
(...)
Gdy w niektórych krajach gotujący mężczyźni postrzegani są nieraz jako dziwacy, tutaj na kuchni zna się - i nie ukrywa tego - każdy.
(...)
Tematy kulinarne poruszane są w kościele i parlamencie, pociągu i biurze, to przecież sprawa równie ważna jak polityka i piłka nożna.
(...)
Cały sześćdziesięciomilionowy kraj wymienia się przepisami.
(...)
Dla jedzenia zrobi się wszystko, no może prawie wszystko. Odległość nie stanowi wielkiego problemu. Wieczorne wypady "na rybkę" z Bolonii nad Adriatyk nikogo nie dziwią.
(...)
Gastronomiczna stałość Włochów jest zadziwiająca. Kiedy raz pokochają, pozostają wierni. Bardziej lodziarni, niż kobiecie, ale to już inna kwestia.
(...)
Kraj kulinarnie idealny ma jednak swoje minusy. Dla cudzoziemców jest nim przede wszystkim ... brak tolerancji. (...) Włochy to kraina gastronomicznych talibów. W kuchni i restauracji obowiązuje dyktatura. Tradycja ściśle określa co można jeść, kiedy i z czym. Ktoś, kto postąpi inaczej, zostanie uznany za cudzoziemca. Czytaj: osobę upośledzoną kulinarnie; nieznającą włoskiej kuchni i włoskiego (czyli najlepszego z możliwych) stylu życia.
(...)
Makaron, nawet ten najdłuższy, jemy tylko widelcem. Pomaganie sobie łyżką to wymysł diabła (niemieckiego) i dowód na naszą stołową ignorancję. Jeśli jednak chcemy do końca czerpać przyjemność z dań, to nic nam w tym, na szczęście, przeszkodzić nie może. Wycieranie chlebem resztek sosu z talerza świadczy bowiem o nas jak najlepiej."

Sycylijskie lenistwo (str. 25)


"Na Sycylii nie ma znaczenia, czy robi się źle, czy dobrze: grzech, którego my, Sycylijczycy, nie wybaczamy nigdy, to po prostu to, że w ogóle coś się robi.
(...)
Co najmniej od dwudziestu pięciu wieków nosimy na barkach ciężar obcych nam cywilizacji. Wszystkie one pochodziły z zewnątrz, żadna nie była przez nas poczęta, żadnej nie daliśmy własnej nazwy; (...) od dwóch tysięcy pięciuset lat jesteśmy kolonią."

Reszta w książce Brzozowskiego.

Włosi. Życie to teatr. Cz II - Motoryzacja

We Włoszech jest "nieco" inaczej niż w Niemczech (str. 114-116):

"Włosi prowadzą świetnie, mają to chyba we krwi.
(...)
Każdy, kto jeździł we Włoszek samochodem, wie, że najważniejsze jest zaufanie. Do siebie jako kierowcy. "Patrz przed siebie i pozwól, żeby inni uważali na to, co masz za sobą", ta rada pomaga prowadzić w miarę all'italiana: zmieniać pas z kierunkowskazem włączanym w ostatniej chwili (lub wcale), naciskać klakson w każdej możliwej sytuacji, nie zauważać znaków stopu, parkować jak najbliżej celu, niezależnie od tego, czy stoją tam już w podwójnej linii inne samochody.
(...)
Mimo to płacący mandaty należą do mniejszości, co nie dziwi, gdy się wie, że osiemdziesiąt procent ukaranych w ten sposób odwołuje się i czeka, choć wymaga to (odwołanie, nie czekanie) pewnego wysiłku. (...) Należy (...) zapłacić trzydzieści siedem euro i wysłać podanie z pięcioma kopiami mandatu listem poleconym (dodatkowe koszty) lub dostarczyć całą tę dokumentację osobiście do sądu.
(...)
W większości siedzą w nich [tzn. samochodach - MS] samotni kierowcy - trudności komunikacyjne nie nauczyły jeszcze Włochów "dzielenia" się autem z sąsiadami czy rodziną, choć w tym ostatnim przypadku wchodzą w grę także inne względy. Wystawanie godzinami w korkach na obwodnicy czy miejskich ulicach jest uciążliwe, ale bardziej prestiżowe niż tłoczenie się w metrze. [patrz mój art.: Artykuł z 14 lipca - MS]
(...)
Oczywiście są jeszcze piesi, oni jednak doskonale dostosowali się do włoskich reguł drogowych. Nie przechodzą, tylko przełażą przez ulicę, udając równocześnie, że do poruszania na piechotę zmusiły ich wyjątkowe okoliczności, ale w pełni solidaryzują się z prowadzącymi krajanami."

PS. W kolejnym odcinku będzie o jedzeniu we Włoszech - bardzo mocno regionalnym. Co nasunęło mi pewną refleksję po wizycie w pewnej galerii handlowej w Warszawie, która - jak myślę - niczym nie różni się od innych tego typu placówek w kraju. Na piętrze znalazłem strefę restauracyjną, a tam kuchnia ... tajska, wietnamska, KFC, McDonald's, specjalności ukraińskie (co nie dziwi, skoro i tak wokół niemal wszystkie kelnerki to Ukrainki), skandynawskie ryby, itd. Około 20 różnych smaków i marek, w tym żadnej ... kuchni polskiej. Zero. Null. Nic. Schabowego, jajecznicę na boczku, golonko lub żurek to sobie można w domu upichcić. Zgroza!

środa, 5 września 2018

Pomóc, czy nie pomóc? Afera GetBack

"Jesteśmy ofiarami oszustw instytucji finansowych w tym banków, które podstępnie i bezprawnie pozbawiły nas oszczędności. Pracownicy banków oraz innych instytucji pośredniczących w sprzedaży obligacji spółki GetBack, dla osiągnięcia korzyści majątkowej własnej i swojego pracodawcy/mocodawcy, w niezgodny z prawem sposób oferowali i sprzedawali obligacje spółki GetBack S.A. Łączna liczba poszkodowanych w aferze to ponad 9 tys. osób fizycznych w całym kraju – czytamy w liście Stowarzyszenie Poszkodowanych Obligatariuszy GetBack do Marcina Warchoła, wiceministra sprawiedliwości."

Czy rząd powinien się zajmować pomocą poszkodowanym w tej aferze? Czy rząd w ogóle powinien ingerować w złe decyzje inwestycyjne firm i społeczeństwa? Teoretycznie nie, ale... Co ale? Ale jeśli afera dotyczy okiwania inwestorów na 3 mld zł, problem - jakby od tego nie uciekało - ma też państwo.

Czy państwo powinno pomóc ofiarom bezpośrednio? Wydaje się, że nie. Za to państwo powinno stworzyć mechanizmy pozwalające postawić oszustów w gorszej sytuacji prawnej, niż oszukanych. Ponadto państwo powinno wprowadzić mechanizmy utrudniające działanie oszustów w przyszłości (dobre prawo).

Państwo nie może natomiast zrekompensować strat klientom Getbacku. W końcu mieliśmy do czynienia z wtopą na obligacjach korporacyjnych - czyli pożyczkach wobec spółek prawa handlowego. A spółki prawa handlowego nieustannie bankrutują. Jeśli natomiast państwo pomogłoby ofiarom GetBacku, wówczas po pomoc materialną mógłby się zgłosić chyba każdy inwestor, który stracił na giełdzie. A straciło doprawdy wielu. W końcu giełda to hazard. Wówczas mogłoby stać się tak, że po pomoc państwa przyjdą także nałogowi hazardziści, ci - co stracili małą kasę na automatach oraz ci - co stracili wielką kasę w kasynach. Czy państwo powinno rekompensować straty bywalcom kasyn? Wolne żarty. No właśnie!