niedziela, 7 maja 2017

Niedziela z fantastyką. Czarne anioły


Lato 2023 roku zapowiadało się wyjątkowo pięknie. Maj obfitował w liczne deszczowe dni, a teraz, na początku czerwca słonko wyjątkowo rozpieszczało mieszkańców Berlina. Hans Kutschera zajął swoje miejsce w przedziale pierwszej klasy pociągu zwanego, jak wiele lat temu, Latającym Ślązakiem. Zamierzał dojechać nim do Breslau, by stamtąd udać się autobusem do Waldenburga. Był tam profesorem Uniwersytetu Górniczego imienia Karola Maya, który funkcjonował od trzech lat, czyli od ponownego objęcia administracją niemiecką tego opuszczonego wcześniej przez Boga, przemysł i ludzi miasta. Wykładał na nim ekonomię. Rozsiadł się wygodnie. Zanosiło się na to, że będzie podróżował sam w przedziale. Ale w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu otwarły się drzwi z korytarza i zajrzała przez nie młoda dama.

− Przepraszam, czy można się dosiąść? – zapytała nienaganną mową Goethego.
− Jawohl, bitte – odparł profesor Kutschera – a dokąd pani jedzie?
− Nach Bytom – odparła zapytana, w dodatku używając nieaktualnej już nazwy miasta, co wywołało grymas niechęci na twarzy pytającego.

Zastanawiał się nad zainicjowaniem dalszej konwersacji, jednak kolejne czynności młodej damy skutecznie go do tego zniechęciły. Panna, na oko mniej więcej w wieku studenckim, wyjęła książkę i zatopiła się w jej lekturze. Profesor z łatwością odczytał nieznane mu nazwisko autora książki – Norman Davies – ale tytuł był już dla niego czarną magią. Zrozumiał jednak, że w tym przypadku chodziło o pozycję napisaną po polsku. Spróbował wyobrazić sobie, co mogły oznaczać słowa „Boże igrzysko”, ale po paru minutach odpuścił.

− Pewnie jakiś romans – pomyślał. Pamiętał, że rok temu pewna paniusia z Dortmundu napisała książkę pod jakże znamiennym tytułem „Dziewictwo stracone w gimnazjum”. Był niemal przekonany, że ta Polka, mająca co prawda świetny akcent, czyta coś podobnego.

− A co niby mogłaby czytać? – upewnił się w myślach. Patrząc na współpasażerkę, która zatopiona w lekturze, cała jednak promieniała blaskiem młodości i szczęścia, zaczął fantazjować nad tym, kim ona jest, dokąd jedzie i w jakim celu.

− Pewnie jest córką jakiegoś polskiego geszefciarza i studiuje na Uniwersytecie w Berlinie. Prawdopodobnie jakąś socjologię lub inne bzdury. A może zarabia na studia opiekując się starszymi ludźmi lub sprząta berlińskie mieszkania. Bije od niej jakiś dziwny blask. Pewnie właśnie opuściła swojego chłopaka. Te Polki to urodziwe i cwane bestie. Pewnie dorwała jakiegoś Haralda, albo Thomasai chce go teraz zmusić do małżeństwa. Wraca właśnie do domu, wioząc swoje szczęście i kasę wydębioną od narzeczonego. Jednak Adolf swego czasu – pomyślał z sentymentem – miał dużo racji, zakazując mieszanych małżeństw. Ach, ci Polacy – kontynuował wątek w myślach – jakże są niewdzięczni. Dopiero wprowadzona na powrót kilka lat temu na Pomorzu, Mazurach, w Wielkopolsce i na Dolnym oraz Górnym Śląsku niemiecka administracja zaczęła dźwigać te ziemie z zapaści. Co oni w ogóle sobie myśleli? Że otaczający ich świat umorzy ich długi? Niemcy uratowali te ziemie przed całkowitym unicestwieniem przez bandę dzikusów ze Wschodu. Czy ci durni Polacy myśleli, że świat im odpuści zaciągnięte zobowiązania? Nie było przecież innej metody, jeśli polski rząd zachował się tak bezczelnie oświadczając, że nigdy nie będzie w stanie spłacić długów. Na szczęście potomkowie Goethego wkroczyli w odpowiednim momencie i zabezpieczyli swoje roszczenia. Gdyby stało się inaczej, mieszkancy ziem zamieszkałych przez Polaków pisałyby dziś cyrylicą. A ta banda już się buntuje. Ponowne otwarcie kopalń w Waldenburgu i na Górnym Śląsku, odtworzenie zdolności produkcyjnej hut i koksowni, to wszystko nie byłoby możliwe bez właściwych administratorów.

Hans Kutschera musiał jednak przyznać, że po aneksji polskich terenów Unia Europejska nieco zmieniła kurs wobec przemysłu. Miał w ręku dokument z berlińskiej konferencji, na której zapisano, że węgiel kamienny stanowi przyszłość Unii Europejskiej i będzie wspieranym paliwem energetycznym, uznanym za najbardziej ekologiczne źródło. Wiedział, że powstaną projekty, które przekierują środki finansowe na organizację nowych kopalń i elektrowni węglowych. Dzięki temu Wydział Górniczy Uniwersytetu im. Karola Maya w Waldenburgu go zatrudniał.

* * *

Profesor Kutschera zdziwiłby się, gdyby wiedział, że jego rozmyślania odznaczały się pewną intuicją, ale jednak patrząc na to z drugiej strony, kompletnie się mylił. Anna Lisa Wiescholek, wnuczka znanego przemysłowca Andreasa Muellera, była od urodzenia obywatelką Niemiec i czuła się Niemką, mimo swego nazwiska. Zawdzięczała je buntowniczemu charakterowi swej matki, która spotkawszy na swej drodze życia przystojnego gastarbeitera, natychmiast wzięła z nim ślub. Ojciec zdążył przyprawić matkę o ciążę, po czym bezczelnie zginął w wypadku samochodowym. Matka od dwóch lat też już zresztą nie żyła, a rak w swym ostatnim stadium okazał się okropny. Anna Lisa faktycznie studiowała na Uniwersytecie Berlińskim. Ale nie socjologię, ani nic podobnego, lecz matematykę. Język polski znała, ale nie dzięki naukom ojca, gdyż tego nie miała okazji poznać, lecz dzięki swojej własnej woli. Uczyła się go od wielu lat. Postanowiła go opanować nie z powodu własnych korzeni, lecz tylko i wyłącznie dlatego, że otoczenie uważało, że jest to język nie do opanowania. Zresztą historia Polski ją fascynowała i jednocześnie zdumiewała, stąd zainteresowanie Daviesem. Faktycznie miała narzeczonego. Faktycznie jechała do niego. I do swego dziadka, przy okazji. Jechała mianowicie na własny ślub ( trzeba trafu!) z człowiekiem narodowości polskiej, Ślązakiem z Rudy. Jej wybrankiem nie był bogaty Niemiec, lecz zakochany w niej i w swojej pracy młody pasjonat techniki hutniczej, laureat jakichś licznych nagród przyznawanych za wybitne osiągnięcia w zakresie wynalazczości, Jerzy Nowok, zwany przez otoczenie Jorgiem. Anna Lisa poznała swojego przyszłego męża pół roku wcześniej na bankiecie firmowym zorganizowanym przez dziadka. Zagięła od razu parol na nieco zmieszanego młodego człowieka. To ona przejęła inicjatywę i teraz jedzie założyć biały welon. Ona też wybrała kościół odpowiedni na tak wspaniałą chwilę. Kościół, którego ołtarza strzegą dwa czarne anioły. Jakże piękne będę fotografie z uroczystości, zrobione w takim miejscu! Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.

* * *

W tym samym czasie, dziadek Anny Lisy, po śmierci rodziców jej najbliższy pozostały przy życiu krewny, chodził niezmiernie strapiony. Nie opuszczał go strach. Co prawda po rozmowie z proboszczem podjął wszelkie możliwe środki ostrożności, ale nadal nie mógł spać spokojnie. W zasadzie nie sypiał dobrze od momentu pierwszej z nim rozmowy, odbytej dwa miesiące przed planowanym ślubem. Pamiętał ją doskonale.

− Wiem, wiem, pańska córka pragnie ślubu w tym miejscu. Chciałbym być bardzo delikatny, ale wie pan, my jakiś czas temu, hmmm, jakby to powiedzieć, od czasu…, no … ponownego … odzyskania… pfu… waszego nadejścia, nie udzielamy tu ślubów – powiedział wiekowy proboszcz Jojko – Nasza parafia wie doskonale, że uruchomił pan z powrotem tę zamkniętą przed laty hutę w przysiółku Kaufhaus. Zresztą nasi parafianie mają o panu doskonałe zdanie. Ale mimo wszystko…− nie dokończył.
− Proszę księdza – rzekł z rozpaczą Mueller – proszę wziąć
pod uwagę, że mogę wesprzeć parafię na przykład drobną cegiełką na remont i na cele parafialne.
− Nie o to chodzi.
− A o co?
− Widzi pan, problem jest, że tak powiem, innej natury. Proszę mnie źle nie zrozumieć, on jest trochę z pogranicza wiary i … zabobonu. Widzi pan, my byśmy bardzo chcieli udzielić tego ślubu, ale… się boimy.
− Dlaczego?
−To przez te anioły. One nie pozwalają.
− Ksiądz sobie ze mnie kpi?
− Nic podobnego. Ale mówię panu, co opowiadają ludzie i co nas zmusiło do zaniechania udzielania sakramentu małżeństwa. Od czasu … hmmm… przejęcia, udzieliliśmy trzech ślubów. Nie, to złe sformułowanie. Chcieliśmy udzielić trzech ślubów. Pierwszy wypadek był smutny, ale nie zrobił na nas wielkiego wrażenia. Pan młody padł jak kłoda, idąc do ołtarza w celu … no wiadomo, w jakim celu. Werdykt: nagły zawał. Zdarza się. Ale tydzień później był kolejny planowany ślub. Wie pan, jeden wypadek - przypadek. Ale dwa takie same wypadki? Ludzie zaczęli przenosić uroczystości. Po kilku miesiącach jakaś para uparła się, zupelnie tak jak pana wnuczka i ten młody człowiek. Trzeci wypadek. Tym razem, jak wykazała sekcja, pęknięty tętniak panny młodej skutecznie załatwił sprawę. Państwo są pierwszymi od dłuższego czasu zainteresowanymi. Chętnie byśmy przyjęli, ale … boimy się.
− A czy zastanawialiście się nad przyczyną? Może da się
to wytłumaczyć? Musi się dać …
− No…, jest pewna teoria.
− Jaka?
− Tylko proszę się ze mnie nie śmiać.
− Nie zamierzam, usłyszałem już tyle, że nic mnie nie zdziwi.
− Brak miłości.
− Co?
− Otóż ludzie wywąchali, że w każdym z trzech przypadków miłość jednego z narzeczonych, trzeba trafu, że tego, co, hmmm… padł przed ołtarzem, była pozorna. W pierwszym przypadku rodzina zmusiła narzeczonego do stawienia się w kościele, bo panna młoda była, no wie pan. W drugim i trzecim przypadku chodziło o znaczne różnice majątkowe i próby ich wyrównania. W każdym z nich przez inną stronę, raz męską, raz damską. I nie ukrywam, że tym razem właśnie najbardziej obawiam się podobnego scenariusza.

Andreas podzielał wówczas zdanie księdza proboszcza. Jego wnuczka miała zostać naprawdę bogatą dziedziczką, a i teraz niczego jej nie brakowało. Jej narzeczony był zdolnym człowiekiem, absolutnie biednym i absolutnie zakochanym w swojej dziedzinie zawodowej i pracy, ale czy był zakochany w Annie Lisie? Był bardzo przystojny i kariera stała przed nim otworem, ale dopiero w przyszłości. Być może w przyszłości. Nie żeby całkowicie uwierzył w wygłoszone przez tego księdza brednie. Ale dla spokoju jego i swojej własnej duszy przeprowadził dyskretne, choc bardzo drobiazgowe śledztwo. Poza tym wzmógł własną obserwację. Nie było wątpliwości. Ten młody człowiek całkowicie zgłupiał również na punkcie wnuczki Andreasa. Ponadto, jak wykazało śledztwo, był takim dziwakiem, że kompletnie nie rozumiał wartości pieniędzy. Zastosowano kilka dyskretnych prowokacji i każda dała wynik negatywny.

Po kilku tygodniach udał się ponownie z wizytą do księdza. Ten wysłuchał relacji.
− Dobrze – rzekł wreszcie – zgadzam się na ten wyjątek.
On udowodni reszcie parafian, że jeśli dusze narzeczonych są czyste, wówczas gniew aniołów im nie grozi.

Mężczyźni rozstali się w dobrym nastroju, ale nie ukoiło to lęku Andreasa. A co będzie, jeśli ten ślub też zakończy się katastrofą? Jeśli mimo długiej obserwacji, okaże się, że ten młody człowiek chce ożenić się dla kariery?
− Przecież to bzdury – rzekł sam do siebie.

* * *

Schlesische Zeitung: „Nagły i śmiertelny atak apopleksji podczas ślubu w Sanktuarium św. Józefa w Rudzie”

* * *

Nekrolog epatował swoją bezwzględnością: „1 lipca 2023 roku zmarła nagle w wieku lat 23 ukochana wnuczka właściciela Friedenshuette, Andreasa Muellera, Anna Lisa Wiescholek. Kondolencje składają łączący się w rozpaczy ze swoim chlebodawcą pracownicy zakładu”.

* * *

− Jak to możliwe? – pytał z rozpaczą młodego wikarego Kowola proboszcz Jojko.
− To proste – odparł wikary – obaj poddaliście analizie niewłaściwą osobę. Zwróciliście uwagę nie na te czynniki ryzyka, co trzeba. On kochał ją na zabój. A ona… chyba po prostu chciała wziąć piękny ślub z przystojnym mężczyzną, najlepiej na tyle egzotycznym narodowościowo, aby stanowiło to rodzaj buntu i złamania obowiązujących stereotypów. Była dumna z siebie, swojej odwagi i wyboru drogi innej niż ta zazwyczaj praktykowana. Chciała pięknie wyglądać na zdjęciach i zrobić coś szalonego. Ale tak naprawdę nie kochała go. Zresztą, przecież miała to w genach. Wiele lat temu podobnie postąpiła jej matka. To tyle. Aż tyle i tylko tyle. Niestety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz