sobota, 15 grudnia 2018

Teksty o ekonomii z czasów dekoniunktury niestety po części nadal aktualne. Cz. II - Legalny hazard


06.08.2012

Rozdział 8 – Polska giełda legalnym hazardem

W
 każdej społeczności jakiś wcale niemały odsetek osób ma skłonności do różnego rodzaju nałogów. Jednym z nich, lecz chyba najmniej piętnowanym jest hazard. Jest to jednak nałóg równie szkodliwy, zwłaszcza społecznie, jak alkoholizm, palenie tytoniu czy narkomania.

Polski hazardzista ma szereg możliwości, może udać się do kasyna, spędzać życie przy „automatach”, przerżnąć wypłatę w pokera, czy postawić wszystkie oszczędności na zwycięstwo Jagiellonii Białystok nad Podbeskidziem Bielsko-Biała lub zainwestować parę złotych dzienne w toto-lotka. Część z tych czynności może teraz wykonywać nie wychodząc z domu, dotarły bowiem do nas internetowe kasyna i internetowe zakłady bukmacherskie, działające na zasadzie nie do końca legalnej, gdyż ich strony internetowe są zarejestrowane gdzieś na Kajmanach. Ale sieć jest przecież międzynarodowa. Trapią mnie przy okazji wątpliwości, jak wyglądałoby dochodzenie swoich należności w razie sporu prawnego lub innych kłopotów, dajmy na to wygranego miliona złotych, przed jakimś zamorskim sądem?

Dlaczego hazardzista para się takim właśnie hobby. Większość osób powie, że przecież liczy na wygraną, ma nadzieję, że przechytrzy los i on wyjdzie do przodu a mityczni „inni”  stracą. Zresztą większość hazardzistów spędza czas wolny od hazardu, to znaczy ten w trakcie pracy zawodowej, przyjęć rodzinnych, czy nawet porannego golenia / malowania paznokci niewłaściwe skreślić na opracowywaniu niezawodnego „systemu”, który mu pomoże właśnie los przechytrzyć.

Niestety w zasadzie nigdy się to nie udaje i nie jest to niespodzianka, bo inaczej wszelkie kasyna, zakłady bukmacherskie, czy toto-lotki zamiast trzepać zyski, ogłosić musiałyby bankructwo.

Moja teoria na temat tkwienia w nałogu hazardu jest nieco inna. Moim zdaniem hazardzista wcale nie gra po to, aby wygrać, to tylko ściema dla otoczenia.  On tak oczywiście wszystkim tłumaczy, ale rzeczywiste motywy są inne, co więcej on sam nawet niespecjalnie wierzy w tą mityczną wygraną. Hazardzista gra po to aby … grać, on po prostu czerpie przyjemność z samej gry, tak jak piłkarz amator (czyli taki który płaci za granie, a nie taki któremu płacą) gra po to aby … sobie pograć. Przy okazji oczywiście chce wygrać każdy mecz, lecz nie to jest dla niego najważniejsze. Dla niego istotne jest cotygodniowe rozgrywanie spotkań. Ja to wiem, bo sam w takich meczach uczestniczę.

Jeśli Wasz ojciec / dziadek / matka / babka / syn / córka / mąż / żona niewłaściwe skreślić para się hazardem, przypuszczam, iż nie będziecie do końca zadowoleni, w dodatku możecie być narażeni na żądania „pożyczek”, „datków” i innych form wyciągania od Was kasy na realizację tego hobby.

Jest jednak forma hazardu, która w ogóle nie jest piętnowana społecznie, co więcej nie jest ona nawet źle widziana przez najbliższe otoczenie, a przez znaczną grupę osób uczestniczący w niej nałogowiec jest postrzegany jako osoba wielce zaradna. Tą formą hazardu, moim zdaniem praktycznie nie różniącą się niczym od wcześniej wskazanych jest … gra na giełdzie.

Oczywiście uczestnik tej zabawy będzie się tłumaczył, że jego inwestycje przynoszą zyski, a nawet jeśli tak nie jest teraz, to posiadane w portfelu fantastyczne papiery z pewnością w przyszłości osiągną jakieś niebotyczne kursy. Oczywiście dla drobnych ciułaczy efekt zawsze jest taki sam, jak przy dajmy na to ruletce. Tak jak gracz nie wygra w dłuższej perspektywie z kasynem, bo inaczej świat stanąłby na głowie, tak samo nasz rodzimy inwestor giełdowy nie ma szans przechytrzyć rekinów finansjery. On może oczywiście zostać podpuszczony i „zyskiwać” przez chwilę, ale na dłuższą metę efekt będzie taki, jaki być musi.
Jak ktoś ma wątpliwości czy amator może zwyciężyć zawodowca i jaki jest mechanizm „podpuszczania” polecam dwa filmy fabularne świetnie relacjonujące clou tego problemu, rodzimy „Wielki Szu” i zagraniczny „Wall Street”.

Polski parkiet ponadto nie zachęca do inwestowania, co zresztą widać po odpływie kapitału i obecnej relacji cen akcji do ich wartości księgowej, która w ¾ spółek jest poniżej cyfry jeden. Świadczy to o bardzo niskim zaufaniu inwestorów w zakresie realizacji przyszłych zysków.

Dlaczego tak jest? Złożyło się na ten stan rzeczy kilka czynników, z których kluczowe są dwa:

Po pierwsze - Kompletny brak związku kursu akcji z kondycją przedsiębiorstwa

Myślą Państwo, iż inwestor giełdowy z wypiekami na twarzy oczekuje na publikacje informacji sprzedażowych, marketingowych, organizacyjnych oraz sprawozdań finansowych przedsiębiorstwa, którego akcje ma w portfelu. No tak powinno chyba być, ale dziś nie ma chyba ani jednego takiego naiwnego, który jeszcze wierzy w jakąkolwiek korelację tych danych z kursem „rynkowym”. Wydaje się, iż mają oni rację, bo ja jej też nie widzę.

Znam przedsiębiorstwa, których akcje w momencie kłopotów finansowych poszybowały w górę o kilka tysięcy procent, aby w momencie kiedy sytuacja się już stabilizowała spaść na samo dno. Zapewniam, iż nie są to przypadki pojedyncze.

Nie wiem, czy jest pod tym „drugie dno” ale jestem w stanie sobie wyobrazić taką małą zmowę między na przykład dwoma akcjonariuszami, dajmy na to Tomkiem i Krzysiem, możliwej do zrealizowania przy pierwotnej małej płynności papierów. Akcje są na starcie warte na przykład 5 zł. Krzysiek wystawia maklerowi polecenie zbycia partii papierów po minimum 8 zł, Tomek innemu maklerowi polecenie kupna po maksimum 10 zł, ustalamy więc nowy kurs na 9 zł. Aby jeszcze dodatkowo rozkręcić rynek na następny dzień ciotka Krzysia handluje na podobnej zasadzie z ciotką Tomka ustalając kurs na 12 zł.

Efekt jest taki, iż nasza spółka staje się w ciągu dwóch dni najlepszą lub jedną z najlepszych inwestycji na parkiecie. Zaczynamy łapać „frajerów”. Rozkręca się marketing „szeptany”, jeden inwestor poleca drugiemu nasze papiery. No i dzieje się: 15, 20, 40, 80, 100, a może i 200 zł. Udało nam się zbudować klasyczną „piramidę” w dodatku bez specjalnego wkładu własnego. Teraz tylko trzeba przed końcem dopływu tego strumienia gotówki sprzedać akcje jakimś zachwyconym spółką „inwestorom”. Potem niech sobie cena wraca do 5 zł.

Trudno też dostrzec jakikolwiek związek kursu z pozytywnymi informacjami, całkiem przecież niedawno notowania naszego rodzimego giganta miedziowego KGHM spadły znacząco na wieść o … udanym zakończeniu negocjacji w zakresie kupna kanadyjskiej spółki górniczej QUADRA. Dla akcjonariuszy świetnie ostatnio prosperującego podmiotu powinna to być informacja bardzo dobra, spółka bowiem postawiła na dywersyfikację działalności, czym zabezpieczyła się przed przyszłymi wahaniami koniunktury. Ale oni sami odczytali to inaczej. Wydaje się, iż głównym czynnikiem nurkowania notowań była obawa części inwestorów, iż jak kasa poszła na przejęcie, to braknie jej na … dywidendę. Uzyskaliśmy dowód zwycięstwa myślenia krótkoterminowego nad strategicznym.

Po drugie - Zachowanie akcjonariuszy większościowych

Zostańmy przy naszym kochanym KGHMie, gdzie właścicielem większościowym jest Skarb Państwa. Instytucja ta jeszcze całkiem niedawno wypuściła spółkę na giełdę licząc na pozyskanie kapitału od mniejszościowych akcjonariuszy i szczerze ich do tej inwestycji namawiając. Problem tyko polega na tym, iż nie przewidziała ona, że przedsiębiorstwo będzie tak … rentowne. W 2011 roku miedziowy gigant przy sprzedaży na poziomie mniej więcej 20 miliardów złotych zanotował zysk netto na niebotycznym poziomie 12 miliardów, osiągając rentowność w okolicach 60 procent. Niesłychany wyczyn. Nie do końca spodobało się to głównemu właścicielowi, to znaczy ucieszyły go zyski, ale w nastrój żalu wprawiła konieczność podzielenia nimi w razie wypłaty dywidendy z pozostałymi akcjonariuszami.

Aby tego podziału uniknąć, wymyślono i wprowadzono tak zwany „podatek od KGHMu”, bo jak inaczej nazwać obciążenie związane z wydobyciem miedzi, którą w Polsce wydłubuje z ziemi praktycznie tylko ta spółka lub podmioty od niej zależne. Zyski zostały więc skonsumowane głównie przez jednego akcjonariusza ze szkodą dla pozostałych. Takie harce także nie budują zaufania do giełdy.

Jeśli więc Wasz ojciec / dziadek / matka / babka / syn / córka / mąż / żona niewłaściwe skreślić para się formą „inwestowania nadwyżek finansowych” na przykład w papiery notowane na naszym parkiecie, miejcie się na baczności i zabezpieczcie swoje oszczędności. Schowajcie je do skarpety. Szczerze wam to radzę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz