wtorek, 21 sierpnia 2018

Malarz odkrywa Amerykę. Diagnoza

Jaka duża piłka! Jak ciężko ją złapać!
Malarz odkrywa Amerykę


"- Może nasza piłka jest po prostu słaba i staramy się czarować, że jesteśmy potęgą, że nasza reprezentacja fajnie gra, że piłka klubowa fajnie wygląda? Może tak naprawdę inni idą do przodu, a my stoimy? Może to jest to, a może to my znowu daliśmy ciała. Wydaje nam się, że możemy wygrać, że przeciwnik nam nic nie zrobi, a okazuje się inaczej. To bardzo boli - podkreślił bramkarz Legii."

Fajnie, że dziś w Warszawie zaczęto dostrzegać problem, który istnieje w naszej lidze od lat, a widoczny jest jak na tacy co najmniej od lat sześciu. Problem dostrzeżono dopiero wówczas, jak Legia dostała kulki od mistrza Luksemburga.

Praprzyczyna sytuacji


Jest lato 2012 r. Śląsk Wrocław (ówczesny mistrz Polski) dostaje najpierw wciry w kwalifikacjach Ligi Mistrzów ze szwedzkim Helsinborgiem (0-3 i 1-3) oraz następnie w kwalifikacjach Ligi Europy z Hanowerem (3-5 i 1-5). Ruch Chorzów kompromituje się w starciu z Victorią Pilzno (0-2 i 0-5), Lech Poznań przegrywa z AIK Solna (0-3 i 1-0) a Legia przegrywa z Rosenborgiem (1-1 i 1-2). Wyniki te uznano wówczas za klęskę. Dziś powiedzielibyśmy, że nasze drużyny odpadły godnie po walce z dużo silniejszymi rywalami. Wcześniej naszpikowana nadziejami Legia (Kosecki, Łukasik, Żyro) przegwizdała prawie pewne mistrzostwo. A obok tej warszawskiej "młodzieży" w składzie Legii widniała gwiazda - Danijel Ljuboja. Dziś wiemy, że piłkarz ten dostał od sztabu szkoleniowego prawo ... opuszczania treningów. I mimo tego był najlepszym zawodnikiem naszej ligi. W finale PP jednym zwodem potrafił zakręcić dwóch obrońców Ruchu.

Później było prawie dobrze, choć prawie czyni pewną różnicę


Czy to przyniosło naszej lidze jakąś refleksję? Nie. Po roku Legii nie udało się znów awansować do Ligi Mistrzów (1-1 i 2-2 ze Steauą), ale było blisko. Na osłodę Legia dostała fazę pucharową Ligi Europy (pięć porażek pod rząd bez strzelonej bramki i jedno zwycięstwo na pożegnanie) i garść eurosrebrników. Na nasze podwórko - kasę całkiem niezłą. W Warszawie wzruszeniem ramion skwitowano kompromitacje Lecha (0-1 i 2-1 z Żalgirisem Wilno), Śląska Wrocław (1-4 i 0-5 z Sewillą) i Piasta Gliwice z Karabachem Agdam (1-2 i 2-2). A w lidze gwiazdą został niejaki Dani Qiuntana - pozyskany przez Jagiellonię z ... III ligi hiszpańskiej. Kto by wówczas pomyślał, że ten kierunek transferowy z tego poziomu rozgrywkowego wejdzie później na trwałe do specyfiki naszej ligi (Górnik Zabrze i Wisła Kraków w poprzednim sezonie!).

Po dwóch latach było jeszcze lepiej i jeszcze bliżej dla warszawiaków. Legia już rozjechała w zasadzie Celtic Glasgow (4-1 i 2-0), ale zapomniała o klątwie Smudy, głoszącej, że "nigdy nie bierz baby do autokaru!". Efekt? Walkower po kompromitującej zmianie w ostatniej minucie wygranego boju o Ligę Mistrzów! Na osłodę: znów Liga Europy i awans do kolejnej rundy. W sumie nieźle. W tle (niezauważalnym dla warszawiaków) Lech skompromitował się po raz kolejny odpadając z jakimś Stjarnanem (0-1 i 0-0), Zawisza planowo przegrał z Waregem (1-2 i 1-3), a niespodziewanie dobrze zaprezentował się Ruch Chorzów docierając niemal do Ligi Europy, u wrót rozbił jednak o Metalista Charków (0-0 i 0-1).

Po trzech latach mistrz Polski Lech Poznań rozbił się w boju o Ligę Mistrzów (1-3 i 0-1 z FC Basel), ale na osłodę zagrał (całkiem przyzwoicie) w Lidze Europy. Legia także zagrała w Lidze Europy i to (trzeba przyznać) - bez większych kompromitacji. W tle skompromitowała się jednak Jagiellonia (0-0 i 0-1 z Omonią Nikozja), jako-tako odpadł Śląsk (0-0 i 0-2 z IFK Goeteborg).

Po czterech latach dla warszawiaków było już bajecznie. Legia w Lidze Mistrzów! To nie żart, to rzeczywistość. Tamże kulki niemiłosierne od Borussii Dortmund (14 bramek zainkasowanych w dwóch meczach), kulki na wyjeździe od Realu (1-5, ale prasa ... chwaliła Legię), ale poza tym całkiem nieźle. Z tak wysokiego poziomu Warszawa nie zauważyła kompromitacji Cracovii (0-2 i 1-2 z Tetowem z Macedonii), Piasta (0-3 i 0-0 z IFK Goeteborg) oraz porażki Zagłębia Lubin z drużyną o kompletnie nieznanej nazwie z Norwegii (1-2 i 1-1).

Po pięciu latach kulki na wszystkich frontach. Legia obrywa od Astany (1-3 i 1-0) w eliminacjach Ligi Mistrzów i od Tyraspolu (1-1 i 0-0) w eliminacjach Ligi Europy. Jagiellonia od jakiejś Gabali (1-1 i 0-2), a Lech Poznań i Arka Gdynia odpadają po bardzo wyrównanych bojach z Utrechtem i z drużyną o niewymawialnej nazwie z duńskiego Herningu. Ot, wypadki przy pracy. Źle rozpoczęty sezon i tyle.

No i nadszedł bieżący sezon i znamienna data: 16 sierpnia. Liga hiszpańska i liga niemiecka jeszcze nie wystartowały, a polskich drużyn ... już nie ma w europejskich pucharach.

Wypadki przy pracy?


Wypadki przy pracy? Nie, skądże! To systemowe wciry otrzymywane od lat sześciu, które jednak zostały dostrzeżone przez telewizję, PZPN, prasę i działaczy klubowych dopiero wówczas, jak problem ze zdwojoną siłą dotknął Legię. Drugi rok bez fazy grupowej w pucharach to kompromitacja mistrza Polski. Przegrana z mistrzem Luksemburga ponadto "otwiera oczy niedowiarkom". Nie da się już przykryć problemów, jeśli tak dobrze opłacana i tak reklamowana drużyna dostaje kulki od piekarzy, i to bez cudzysłowowa.

Co teraz? Teraz zbiorą się mądre głowy i będą debatować. Oby nie wydebatowali jeszcze wyższych budżetów i jeszcze wyższych pensji dla piłkarzy. Tymczasem wielcy sportowcy i wielcy ludzie rodzą się z Polsce w bólach i tam, gdzie nie ma milionów. Albo za ... cudze pieniądze. Andżelika Kerber, Andrzej Bargiel, całe grono lekkoatletek i lekkoatletów - oto przykłady niedościgłe dla naszych gwiazd futbolu. Ale za to pensje naszych gwiazd futbolu są z kolei niedościgłe.

Kto za ten burdel płaci? W pewnym stopniu biznesmeni prywatni (Mioduski, Filipiak, Kulesza), w znaczącym państwo (stadiony), w bardzo znaczącym samorządy (stadiony, utrzymanie drużyn) i firmy państwowe (KGHM, PGG, Energa). "Jesteś tego warta!" - głosiła swego czasu pewna reklama. Czy nasi piłkarze są tego warci?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz