czwartek, 16 maja 2019

Nie taki dziki kapitalizm


Ciekawe zdania, całkowicie przydatne do głównej tezy niniejszego dzisiejszego artykułu, mimo mojego odrębnego zdania na inne kwestie poruszane przez autora, zawarł w tekście do dzisiejszego Faktu dr Jarosław Kuisz. Cytuję:

"Domknęła się pewna epoka naiwnych marzeń. To epoka pewnego mitu - nazwijmy go mitem Zachodu - który stanowił jeden z najważniejszych rozdziałów w historii III RP. I w ogromnym stopniu wpływał tak na naszą politykę, jak i codzienne wybory przez 30 lat.
(...)
Postkomunistyczny mit Zachodu mobilizował mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej do wielkich reform gospodarczych, prawnych i społecznych. Niemal bezdyskusyjnie jednoczył większość obywateli, których zasadniczym doświadczeniem było ubóstwo i brak wolności."

Ale:

"Pokolenia młodych Polaków, już wychowanych w niepodległej Rzeczpospolitej, a także w Unii - nasze pokolenia niepodległości - czasem przecierają oczy ze zdumienia.
(...)
Po drugie, w niepodległej Polsce, wyrosło całe pokolenie obywateli. Na naszych oczach zachodzi koniec pokoleń podległości."

Teskt dra Kuisza dotyczy polityki i społeczeństwa, ale ma też ogromny związek z zachowaniami gospodarczymi oraz z podejściem obywateli (a w konsekwencji i rządu) do gospodarki. Legło w gruzach nadmiernie optymistyczne mniemanie, że "wolny rynek to najlepsze co może się zdarzyć i wyreguluje on wszystkie wypaczenia, gdyż obowiązuje prawo popytu i podaży". Dziś już wiemy, że Polakom nie spodobało się to "prawo popytu i podaży", gdyż kojarzy się im kolejno:

  • z zamykanymi zakładami pracy;
  • z likwidacją połączeń kolejowych;
  • z likwidacją połączeń "pekaesowych";
  • z emigracją dzieci do Wielkiej Brytanii;
  • z ciężką pracą za trudne do wyżycia pieniądze;
  • z kredytami we franku szwajcarskim, które rosną w miarę spłacania.
Co prawda można jeszcze znaleźć mnóstwo ludzi, którzy twierdzą, że "wystarczy wyeliminować wypaczenia" aby triumfalnie powrócić do "wolnego rynku". Ale na dziś nasze pokryzysowe społeczeństwo wyraźnie ten dogmat odrzuca i w razie potrzeby jest gotowe zagłosować ... kartą wyborczą. Na dziś każda partia promująca na powrót "dziki" kapitalizm (w tym walutę euro) z pewnością przegra wybory, bez względu na inne kwestie, w tym obyczajowe, społeczne, tożsamościowe.

Dekadę temu wszystko można było wytłumaczyć "rynkiem" i koniecznością "konkurencji". Polacy kupowali, że jest jak jest, bo tak być musi i takie są prawa ekonomii. Dziś już kupować "tę bajkę" przestali. Przestali z powodu społecznej i lekko - trzeba to przyznać - "gierkowskiej" - polityce gospodarczej polskiego rządu. Przestali także z powodu takiego, że ... podobną politykę prowadzi ten niegdyś wymarzony Zachód.

Dziś już wiemy, że nie wszystko da się przeliczyć na przychody i koszty, przynajmniej bezpośrednio - czytaj: bez kosztów społecznych. 
"Na najlepszych trasach liczy się pasażerów, na pozostałych dotacje" - to wypowiedź operatora ... czeskiego prywatnego przewoźnika kolejowego. Na rynku zdecydowanie bardziej zliberalizowanym niż polski. Ot, na trasie Ostrawa-Praga się zarabia, a na trasie - dajmy na to - Tabor-Czeskie Budziejowice - zarabia "inaczej". Wiele przedsięwzięć i przedsiębiorstw istnieje bowiem nie tylko po to, aby przynosić zyski właścicielom, one przynoszą także zyski społeczne."

Skutki wielu lat polityki stricte "ekonomicznej" (nie do końca takiej ekonomicznej, bo nie uwzględniała wszystkich czynników, w tym kosztów społecznych). W 1990 r. polska kolej przewiozła 789,9 mln pasażerów (de facto jest to liczba przejazdów), w ubiegłym roku - 310,3 mln. Czeska kolej przewiozła w ubiegłym roku 179,2 mln pasażerów. Polska liczy 38,4 mln mieszkańców (dane z ub.r.), Czechy - 10,6 mln. Po uwzględnieniu liczby mieszkańców czeski rynek jest więc o 50 proc. "lepszy" od polskiego; wychodzi mniej więcej 30 przejazdów na osobę w roku w Czechach w relacji do 20 w Polsce.

Nauczyliśmy się, że ten kapitalizm nie musi być taki "dziki". Nauczyliśmy się, że w rozsądnych gospodarkach odbywa się pewne "sterowanie" tymże kapitalizmem. Tak się dzieje na przykład we Francji odznaczającej się znaczną monopolizacją produkcji i usług oraz jawnym promowaniem francuskich wyrobów. Tak się też dzieje w Niemczech, które wszelkimi sposobami dbają w funkcjonowanie i rozwój swoich firm produkcyjnych - po to zresztą ściągnęły 1,7 mln imigrantów. Po to też promują walutę euro - jako stabilizatora opłacalności niemieckiego eksportu. To w Niemczech, nie np. w Grecji, ma się odbywać produkcja. Grecji się co najwyżej pożyczy pieniądze na sadzenie oliwek tam, gdzie na pewno wyschną i przymknie potem oko na malowanie pól na zielono (autentyk!). Hipokryzja z tym związana została posunięta tak daleko, że oficjalnie "walczący z globalnym ociepleniem i brudnym węglem" Niemcy są ... największym producentem węgla brunatnego w Europie.

Dziś już wiemy, że likwidacja kopalń w Wałbrzychu zdewastowała miasto ekonomicznie i społecznie. Wiemy, że podobne skutki miały problemy huty szkła w Krośnie, czy producenta autobusów w Sanoku. Wie to też rząd i tak obawia się "gniewu już raz wykiwanego społeczeństwa", że poszedł totalnie w ... drugą stronę. 

Dziś mamy wspieranie górnictwa bez jakiejkolwiek próby głębszej restrukturyzacji poprzez "zmuszenie" firm energetycznych do gigantycznych dopłat ze skutkiem w postaci problemów z ceną (czytaj: wysoką ceną) energii elektrycznej. Rząd boi się teraz tak tej rynkowej ceny, że próbuje jej wzrost zatrzymać ustawą, po raz kolejny nowelizowaną. 

Dziś mamy państwową monopolizację górnictwa energetycznego (PGG), górnictwa węgla koksowego (JSW), energetyki (cztery podobne do siebie koncerny państwowe), dostaw paliw dla stacji (Orlen) i kilku innych gałęzi. I społeczeństwo te procesy "kupuje" bez większych emocji i akceptuje. W ślad za tym idą oczywiście oczekiwania "aby to rząd zapewnił godziwą płacę" (vide: strajk nauczycieli) oraz "aby to rząd zbudował fabryki". I rząd ... zamierza - przynajmniej częściowo - spełniać te oczekiwania.

Zresztą jest w tym część racji. Najpierw jest "projekt", a potem "biznes". Tak jest w wielu miejscach, nie tylko u nas w kraju. Rząd austriacki wsparł tamtejszych górali w budowie ośrodków narciarskich i pensjonatów lata temu. Dziś jest to samoistny biznes. Polskim pomysłem z kolei była Dolina Lotnicza, w dodatku współpracująca z Politechniką Rzeszowską. Skutek: produkcja black hawków oraz august - helikopterów światowej jakości. Strefa ekonomiczna w Gliwicach przyciągnęła najpierw firmę Opel, a teraz - jest tam całe mrowie producentów różnych wyrobów. Do powstania miejsc pracy musi nastąpić jakieś działanie i musi je wywołać jakiś impuls. Często jest to impuls rządowy albo samorządowy.

W tle jest jednak refleksja, czy nasze myślenie nie idzie za daleko w tym protekcjonizmie. Dziś to bowiem rząd decyduje, czy rozwinie się lotnisko w Modlinie, czy w Radomiu. Za tym pójdą z pewnością miejsca pracy bezpośrednio i w otoczeniu. Ba, dziś rząd chce budować w ogóle nowe "lotnisko marzeń" między innymi (bo nie tylko) w tym celu, aby ... rozwijała się firma LOT. To przykład działania nie do końca ekonomicznego i - szczerze mówiąc - z niewielkim bonusem społecznym. W końcu większość Polaków lata z Enter Airem (dynamicznie rozwijająca się polska linia prywatna), Wizz Airem, Ryan Airem lub innymi czarterami.

Ale w podsumowaniu można napisać, że dziś (nie tylko w Polsce) wolny rynek oraz globalizacja są w odwrocie, a coraz mocniej rękoma rozpycha się protekcjonizm. Ale "za protekcjonizm zawsze płaci konsument", o czym już niegdyś pisałem tutaj!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz