sobota, 3 sierpnia 2019

Zasady zarządzania przedsiębiorstwem. Controlling czy kontrola? I controlling, i kontrola

 
     Joe Alex (Maciej Słomczyński). Powiem wam jak zginął:

"— Mam do ciebie niewielką prośbę.
— Prywatną?
— Nie.
— To ciekawe — powiedział Joe Alex. — Mamy dwadzieścia minut do rozpoczęcia przedstawienia, muszę jeszcze po drodze kupić kwiaty. Gdzie po ciebie podjechać?
— Nigdzie — brzmiała spokojna odpowiedź. — Jestem w barze naprzeciw twoich okien, a jeżeli odsłonisz firankę, zobaczysz przed tym barem czarny samochód. Za kierownicą siedzi pyzaty młody człowiek w szarym kapeluszu. Nazwisko jego brzmi Jones i jest on sierżantem.
— To znaczy, że jesteś w tej chwili na służbie, prawda?
— Jestem tylko słabym człowiekiem — roześmiał się Parker.
Ale Joe znał go zbyt długo, aby nie wiedzieć, że Ben prędzej strzeliłby sobie w głowę ze służbowego pistoletu, niżby miał użyć służbowego samochodu dla prywatnych celów.
— Zaraz zejdę! — odłożył słuchawkę."

   
  Ferderick Forsyth. Negocjator:

"Jednak z Związku Radzieckim ludzie, którzy ustanawiają prawa, wcale nie uważają, że powinny się one stosować również do nich."



Wszelkie podręczniki ekonomii, ale napisane przecież w warunkach zachodniego rozwiniętego kapitalizmu, mówią, że controlling jest narzędziem decentralizacji zarządzania. Mówią, że kontrolowanie ludzi nie ma sensu, że dużo kosztuje, że systemy kontroli są niezwykle czasochłonne i nieskuteczne. Mówią, że zamiast kontrolować, należy wdrażać narzędzia motywujące (pozytywnie) do po prostu do wydajnej pracy. Czyli nie ma sensu szpiegować ludzi, czy przypadkiem nie jeżdżą służbowymi samochodami na obiadki do kochanki, wystarczy po prostu wyznaczyć im odpowiednie cele, rozliczyć ich z realizacji tychże celów i na końcu godnie im za to zapłacić.

Niegdyś tłumaczyłem mojej lepszej połowie, interesującej się zasadniczo sportami, w których albo jacyś chudzielce skaczą w przepaść (skoki narciarskie), albo jacyś gladiatorzy w plastronach ryzykują na co dzień utratą zdrowia i życia (żużel):
— Dziś prawdziwi mężczyźni nie idą na wojnę, tylko robią w korporacjach czelendże asap na dedlajny!
— Tak, tak... — jakoś kompletnie nieprzekonująco odnosiła się do tego lepsza połowa.

— Tak, tak... — podobnie ja kiwam głową z niedowierzaniem, chłonąc te mądre controllingowe korpometody. I nawet zaczynam w nie trochę wierzyć, póki nie trafi się nam taki temat, jak podróże pana marszałka. Przy tej okazji widać wyraźnie, że bez pewnej dozy kontroli nawet komuś tak ostrożnemu życiowo, jak prezesowi partii rządzącej, potrafią się wymknąć z krajobrazu pewne sprawy.


Wadą tych podręczników jest bowiem geografia.
Zostały napisane w krajach i środowiskach, w których ludzie zasadniczo już się dorobili, istnieje nadal pojęcie wstydu, a jakiekolwiek podejrzenie o malwersacje skutkuje natychmiastowym końcem kariery, czy to w polityce, czy to w korporacji. Generalne założenie jest takie, że trzeba być durniem do kwadratu, aby dla jakichś paru dolarów, euro czy złotych ryzykować utratę stałych godziwych dochodów, dobre imię i budowaną przez lata karierę. Tak jest w cywilizacji.


A w Polce? My po prostu chyba zbyt długo byliśmy członkiem socjalistycznego baraku i przyjęliśmy świadomie bądź nieświadomie radzieckie zwyczaje. Ukraść, oszukać, okłamać! — to była w tych parszywych czasach droga do sukcesu! Te zasady weszły tak głęboko na naszych umysłów, że przyjmujemy jakąś część z nich jako oczywistość. Dowody? Proszę bardzo:
  • W przedsiębiorstwach socjalistycznych pracownicy radzili sobie sami z zaopatrzeniem w potrzebne towary. Z fabryki cukru wynoszono cukier, z fabryki elektroniki - kable, ze sklepu z mięsem - wieprzowinę tylnymi drzwiami. Tak to pro prostu funkcjonowało. Dobrze, że nie mieliśmy zbyt wielu fabryk złota.
  • A już w nowych czasach znany mi jest przypadek dyrektora oddziału przedsiębiorstwa energetycznego, który stracił pracę za ... nielegalne podłączenie garażu do prądu. Czyli - mówiąc bez ogródek - za kradzież prądu. Za ile miesięcznie mógł on zaiwanić tego prądu, że mu się to opłacało? Może za 100, a może nawet za 200 zł? I dla tych kwot zaryzykował posadę z pensją odpowiadającą kilkukrotnej średniej krajowej. Ot, po prostu chyba niektórzy już się tak nauczyli dla sportu.
  • Znany mi jest przykład sytuacji w przedsiębiorstwie zlokalizowanym w krainie strukturalnego bezrobocia, gdzie szczęśliwcy, bo pracujący w tymże przedsiębiorstwie za całkiem godne wynagrodzenia, zorganizowali kilkunastoosobową szajkę zajmującą się wynoszeniem za płot elementów stalowych, aby zarobić parę złotych na złomie. Nie zarobili chyba zbyt wiele, co więcej, zyskali wolność od pracy i chyba nawet problemy z wolnością poza pracą na wniosek prokuratury.

— Więc co? Controlling czy kontrola?
Mądry menedżer wdroży controlling, ale absolutnie nie zapomni o kontroli. 

Bo bez jego kontroli podwładni są w stanie sami sobie zrobić krzywdę.

PS. Jak pewien marszałek, dla którego może to być koniec kariery. A przypominam - marszałek sejmu jest u nas drugą osobą w państwie i w razie jakiegoś nieszczęścia (tu spluwam dwukrotnie przez ramię) głowy państwa, on tę głowę państwa zastępuje. W Stanach jest to wiceprezydent, jak L. B. Johnson po J. F. Kennedym, w Polsce - marszałek, jak B. Komorowski po Lechu Kaczyńskim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz