sobota, 13 kwietnia 2019

Toalety, sklepy, promocje. Dyskryminacja ze względu na płeć

Życie ostatnio, tak z kilka dni temu, zmusiło mnie do przebywania przez niemal 3 godz. w wielkim centrum handlowym, zwanym nowocześnie hipermarketem. Po prostu w niektórych miastach stały się one uzupełnieniem dworców kolejowych, a ponieważ pogoda na zewnątrz nie zachęcała do jakichkolwiek spacerów zewnętrznych, to w oczekiwaniu na zgodny z rozkładem jazdy (tj., o dziwo, właśnie odległy o 3 godz.) transport trzeba było zwiedzić świątynię zakupów, aby "uszka się nie przeziębiły, a kark nie zlodowaciał".

Wnioski z tego traumatycznego przeżycia, którego niedogodności zmniejszyłem składając wizytę w absolutnie przepełnionej (jak wszystko wokół) baro-restauracji i przebywając tam niemal godzinę przy ... jednej kawie, są następujące:

  1. W hipermarketowej toalecie w godzinach szczytu odbywa się absolutna dyskryminacja ze względu na płeć. Kolejka do męskiej toalety była pomijalna, tymczasem do damskiej - taka jak za komuny, jakby mięso na kartki właśnie rzucili. Na moje oko: pół godziny jak nic. Albo było coś nie tak z projektowaniem hipermarketowych toalet (z uwzględnieniem pewnych, hmmm..., różnic) albo po prostu kobiety ... wszystko robią wolniej. Istnieje też teoria, że jak jedna pani (lub panna) już do wymarzonej kabiny się dostanie, to zrobi wszystko, aby ... inne panie (panny) czekały jak najdłużej. Bo jak wiemy, kobiety przecież ze sobą rywalizują. Ale o tym już było, w innym tekście na ... Dzień Kobiet.
  2. Kierując się wnioskami z p. 1 i przypominając sobie na pół godziny przed odjazdem rozkładowego pociągu o konieczności nabycia "napoju ratującego życie" na późniejszą drogę, wszedłem do hipermarketowego marketu spożywczego. Tamże były dwie kolejki, tym razem niedyskryminacyjne, bez przydzielonych ról i miejsc wg płci. Dokonałem szybkich obliczeń: pierwsza - 14 osób, w tym 10 mężczyzn i 4 kobiety, druga - 12 osób, w tym 10 kobiet i 2 mężczyzn. Stanąłem w pierwszej. I była to decyzja ratująca mój rozkład jazdy. Gdybym stanął w drugiej, nie zdążyłbym na pociąg, może nawet odjeżdżający dnia następnego.
  3. Wiem, moje wnioski z pkt. 1 i 2 są skandaliczne i skandalicznie dyskryminujące. Ale co powiecie na to, że ... twórcy hipermarketowych reklam są jeszcze gorszymi "faszystami". Otóż reklama zachęcająca do zakupów promocyjnych rozwieszona w całym wielkim hipermarkecie przedstawiała ... absolutnie szczęśliwą i skaczącą z radości kobietę. Co ją tak uradowało? Nie trzeba tu Rutkowskiego, aby wyimaginować, że torby pełne zakupów kupionych na tych promocjach. Jak to było? A... już sobie przypomniałem, przeczytałem w jakiejś gazecie: "Kochanie oszczędziłam dziś w sumie 1000 zł. Wiesz udało mi się dziś uniknąć mandatów, tak jechałam ostrożnie i za zaoszczędzone 500 zł kupiłam sobie w promocji przecenione z 1000 zł buty. Taka okazja. Chcesz zobaczyć?".
PS. Twórcy tej reklamy mają rację. Dla mnie 3 godz. w hipermarkecie były przeżyciem traumatycznym, a marek wszystkich działających w nim sklepów z ciuchami i marek samych ciuchów nie zapamiętałbym nawet na mękach. Ciuchy te interesowały mnie zresztą tak, jak rozgrywki hokeja na trawie, ze wskazaniem na ... hokej na trawie. Wiem w czymś trzeba chodzić. Najlepiej w czymś wygodnym - to moje zdanie, ale nie zawsze jest ono zgodne ze zdaniem lepszej połowy.

W związku z tym reklamy marketów i promocji marketowych zazwyczaj wyglądają właśnie tak:







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz