piątek, 2 lutego 2018

Joe Alex. Jesteś tylko diabłem. Niestandardowa historia Joan Robinson

"— Malarstwo?
— Och, nic. Joan interesuje się malarstwem o tyle, o ile dobra młoda żona powinna interesować się tym, co robi jej mąż. Ona sama ima inny, ofiarowany przez naturę talent, jeżeli można nazwać to talentem w pełnym tego słowa znaczeniu. Myślę tu o jej uzdolnieniu do szybkiego biegania. Joan jest gwiazdą biegów krótkich naszego kraju i kandydatem do medalu w nadchodzącej olimpiadzie."

(...)

"— Zdaje się, że pomiędzy teściem a zięciem nie kwitnie miłość rodzinna, która jest darem nieśmiertelnych bogów?
— Stanowczo nie. Na szczęście rzadko się widują. Stara pani Elizabeth także nie darzyła Nicholasa sympatią.
— A wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że ten chłopiec musi być lubiany przez wszystkich.
— Tak. Ja sam zresztą bardzo go lubię. Ale historia jego małżeństwa z Joan jest, jak by to powiedzieć… bardzo nowoczesna. Wzięli ślub trzy lata temu i zaskoczyło to wszystkich zupełnie. Joan pojechała do Londynu w odwiedziny do jednej ze swoich koleżanek, która była jej przyjaciółką na pensji, a obecnie jest młodą poetką. Stara pani nie widziała niczego niestosownego w tej wizycie, a zresztą Joan miała wtedy osiemnaście lat i była już dorosła, chociaż nikt nie przyjmował tego do wiadomości, może dlatego, że bieganie, bez względu na to, jak na nie spojrzeć, jest namiętnością typu szkolnego. A więc Joan pojechała do Londynu w sobotę rano, a w poniedziałek wieczorem wróciła mężatką. Nie przywiozła ze sobą męża. Przyjechała tylko po swoje osobiste rzeczy. Powiedziała spokojnie, że jej ukochany jest genialnym malarzem, że kocha go, a poza tym nie chce niczego od ojca i babki, jest pełnoletnia i mogą jej decyzję przyjąć jak chcą. Zresztą jest już mężatką. Na pytanie, jak długo zna swojego męża i dlaczego nie był w jej domu, odpowiedziała, że byłoby to dla niego bardzo trudne, bo znają się od soboty, więc musiałby chyba przewidzieć, że ją chce poznać. Ojciec i babka pomyśleli w pierwszej chwili, że to żart. Ale przestali tak myśleć, kiedy pokazała im świadectwo ślubu i stwierdziła, że nazywa się Joan Robinson. Wtedy babka wpadła w rozpacz i rozgniewała się strasznie. A proszę, mi wierzyć, że gniew starej pani Elizabeth naprawdę był straszny dla człowieka, który miał mu stawić czoło. Ale trafiła na swoją własną krew. Byłem przy tym. Elizabeth siedziała przykuta do swojego fotela na kółkach i ziała ogniem jak forteca, a Joan stała przed nią bardzo blada, ale bardzo spokojna, a kiedy babka przestawała na chwilę mówić, żeby nabrać oddechu, dziewczyna powtarzała w kółko, że go kocha i jest jego żoną. Irving stał z boku i nie wiedział, jak się zachować, bo wszystko to, co mógłby powiedzieć i pomyśleć w ciągu godziny, jego matka wypowiada w pół minuty. Wreszcie Joan zakręciła się na pięcie i bez słowa odeszła. Zaraz potem odjechała.
— A jak się to skończyło?
Koniec był taki, że wszystkie prognozy babki okazały się mylne. Joan i Nicholas kochają się jak gołąbki od trzech lat i jedno żyć nie może bez drugiego, chociaż mają tak różne zainteresowania. A co jest najcharakterystyczniejsze dla babki Ecclestone, to fakt, że gdy wyczerpała wszystkie możliwości rozbicia tego małżeństwa, przeprowadziła wnikliwy wywiad (do którego zapędziła zresztą mnie!) i zorganizowała w niewidzialny sposób karierę Nicholasa. Jest on w opinii wielu krytyków bardzo zdolnym malarzem. Ale wie pan przecież, jak wielu zdolnych przymiera głodem na poddaszach. Nie wystarczy umieć, ludzie muszą się o tym dowiedzieć, i to z miarodajnych ust. Fortuna Ecclestone’ów została użyta tak dyskretnie, że ani Joan, ani Nicholas nie mają o tym pojęcia. Nawet Irving nie zdaje sobie z tego sprawy. W każdym razie w krótkim czasie Nicholas Robinson zebrał sporo doskonałych recenzji, jedna z czołowych galerii zaproponowała mu urządzenie wystawy jego płócien, a dochody tego młodego człowieka wzrosły w ciągu roku chyba tysiąckrotnie. Ponieważ sam brałem udział w tej akcji, muszę panu powiedzieć, że nauczyłem się niejednego, jeżeli chodzi o krytykę i kreowanie przez nią nowych talentów. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, kiedy się widzi, jakie kryteria tkwią na dnie tych spraw i jak mało mają one wspólnego z tym, co myśli publiczność. Ale publiczność jest po to, żeby ją wprowadzać w błąd, i zdaje się, że sama tego pragnie."

(...)

"— A czy mąż pani Joan także chodzi spać o jedenastej? — zapytał obojętnie, jak gdyby szukając tematu do przedłużenia rozmowy.
— Nie. Myślę chwilami, że może oni jedni, spośród wszystkich znanych mi ludzi, odkryli tajemnice; szczęśliwego małżeństwa. Zawiera się ona w jednym słowie: tolerancja. Nicholas żyje tak, żeby mógł dobrze malować, a ona żyje tak, żeby mogła dobrze biegać. I jedno nie zmusza drugiego do zmiany trybu życia."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz